Gdyby o przyszłości Ukrainy decydowano na Kijowskim Forum Bezpieczeństwa, nie byłoby wątpliwości, co czeka to państwo. „Przyszłość Ukrainy jest w Unii Europejskiej” – przekonywał nienaganną angielszczyzną organizator spotkania i jeden z liderów opozycji Arsenij Jaceniuk. Po jego przemówieniu rozległy się brawa. Goście, wśród których nie brakowało europejskich polityków i dyplomatów, podzielali te aspiracje. Nawet serwowane w przerwie obrad przekąski – trójkątne sandwicze i francuskie makaroniki – miały podkreślać europejską orientację Ukrainy.
Jednak poza ścianami eleganckiego Fairmont Grand Hotel, gdzie 18 i 19 kwietnia zebrali się uczestnicy forum, rzeczywistość jest bardziej skomplikowana. Ukraińska opozycja, choć aktywnie wspiera zbliżenie z Europą i jest w tej kwestii wyjątkowo jednomyślna, ma niewielki wpływ na kreowanie polityki zagranicznej państwa. – O jakim realnym oddziaływaniu może być mowa, skoro prezydent Janukowycz przez trzy lata sprawowania władzy nawet raz nie spotkał się z przedstawicielami opozycji, by porozmawiać o sytuacji w kraju? – pyta retorycznie wiceprzewodnicząca parlamentarnej komisji ds. eurointegracji i deputowana partii Udar Iryna Heraszczenko.
Taktyka poskramiania
W ubiegłym tygodniu unijni emisariusze na Ukrainę, Aleksander Kwaśniewski i były szef Parlamentu Europejskiego (PE) Irlandczyk Pat Cox przedstawili długo oczekiwany, choć tylko częściowy raport o europejskich postępach Ukrainy, który ostatecznie pozostawia otwartą furtkę dla podpisania umowy o stowarzyszeniu. Raport misji chwali ukraińskie władze za podjęcie reform wymiaru sprawiedliwości, choć nie szczędzi słów krytyki za opieszałość i zachęca Kijów do dalszych działań.
Mimo tych uwag dokument jest korzystny dla Janukowycza. Według ekspertów, nawet nieco na wyrost, ale to dobra taktyka. Logika raportu jest następująca: należy trzymać Janukowycza w europejskiej orbicie i w ten sposób ograniczać do minimum jego skłonności do autorytaryzmu, nawet za cenę kompromisów, bo z perspektywy Unii rządzący dziś Ukrainą przywódcy są „krótkoterminowi” – przeminą, a kierunek na integrację zostanie.
Te autorytarne skłonności Janukowycza są wciąż nieposkromione. Osłabił on wpływ parlamentu na politykę zagraniczną, odbierając deputowanym m.in. prawo do inicjowania wypowiedzenia umów międzynarodowych. Wszystkie decyzje o sojuszach, porozumieniach i traktatach podejmowane są przy ul. Bankowej, w gabinetach prezydenta. Jednak przynajmniej oficjalnie zarówno Janukowycz, rząd Mykoły Azarowa, jak i rządząca Partia Regionów deklarują chęć zbliżenia z Europą. – Retoryka władz jest proeuropejska, ale brakuje realnych działań w kierunku integracji. Nie ma nawet kampanii informacyjnych o zaletach UE dla naszego społeczeństwa – złości się Heraszczenko.
Ten rozziew między słowami a czynami nie jest przypadkowy. – Janukowyczowi nie spieszy się ani do integracji z UE, ani z Rosją – uważa Walerij Czałyj, wiceszef Ukraińskiego Centrum Badań Ekonomicznych i Politycznych im. O. Razumkowa. – W obu przypadkach musiałby iść na kompromisy, a jemu zależy tylko na utrzymaniu status quo i umacnianiu swojej władzy.
Ukraina od uzyskania niepodległości jest rozdarta między Wschodem a Zachodem. Teraz jednak władze w Kijowie muszą się w końcu zdecydować: czy wejść w projektowany przez Rosję Związek Celny, czy dążyć do podpisania umowy stowarzyszeniowej z Unią. Nie da się dłużej siedzieć na dwóch stołkach – Ukraińcom oznajmiono to ostatnio dobitnie zarówno w Moskwie, jak i w Brukseli. – Janukowycz jeszcze nie dokonał ostatecznego wyboru. Dla wszystkich jest jednak jasne, że decyzja musi być podjęta na przełomie lata i jesieni – przekonuje Czałyj.
Problem z Tymoszenko
Wtedy właśnie dobiegnie końca ukraińska misja Kwaśniewskiego i Coxa, którą 18 kwietnia przedłużono w Brukseli o kolejne pół roku. – Coxowi i Kwaśniewskiemu udało się to, co jeszcze kilka miesięcy temu wydawało się niemożliwe. Konsekwentnie próbowali porozumieć się z obiema stronami sporu politycznego na Ukrainie: zarówno z władzą, jak i opozycją. Zamiast bojkotować, perswadowali, pokazywali możliwości zawarcia umowy stowarzyszeniowej – mówi eurodeputowany Paweł Kowal. W wyniku żmudnych negocjacji unijnych wysłanników, prezydent Janukowycz ułaskawił byłego ministra spraw wewnętrznych Jurija Łucenkę, który od 2010 r. przebywał w więzieniu oskarżony o nadużycia władzy.
Ten akt łaski ocieplił relacje między Kijowem a Brukselą. Odżyły nadzieje na podpisanie unijnej umowy stowarzyszeniowej z Ukrainą na listopadowym szczycie Partnerstwa Wschodniego w Wilnie. By to się stało, Kijów musi jednak spełnić warunki Brukseli. Ten najtrudniejszy dla Janukowycza to zwolnienie z więzienia byłej premier Julii Tymoszenko. Na tym problemie skupi się teraz tandem Kwaśniewski-Cox. Najprawdopodobniej będą się oni starać o pozwolenie na wyjazd byłej premier na leczenie do Niemiec.
Nie będzie to łatwe. Skazanie byłego ministra Łucenki było oczywistą zemstą donieckiego klanu za to, że w 2005 r. ścigał on z urzędu współpracowników prezydenta Wiktora Janukowycza. Opinia publiczna od początku była po stronie Łucenki. Natomiast przekonanie o winie Tymoszenko przy podpisywaniu niekorzystnych dla Ukrainy umów gazowych z Rosją jest w kraju dość powszechne. – Do Tymoszenko jest ograniczone zaufanie – mówi jeden z uczestników kijowskiego Forum, który chce zachować anonimowość. – Kto da gwarancje, że podczas pobytu w Niemczech nie wymknie się na Ukrainę? Ona jest zdolna do awanturniczych akcji.
Janukowycz wciąż uważa byłą premier za największe zagrożenie dla swojej władzy. Dlatego unijna misja w jej sprawie może zakończyć się fiaskiem. Głównym celem prezydenta jest wygranie kolejnych wyborów wyznaczonych na 2015 r. Ułaskawiona była premier nie miałaby biernych praw wyborczych, co i tak eliminowałoby ją z prezydenckiego wyścigu, jednak w postępowaniu Janukowycza z Tymoszenko trudno dopatrywać się logiki.
– W 2011 r. sąd mógł skazać byłą premier na więzienie w zawieszeniu – mówi Serhij Sydorenko z gazety „Kommersant Ukraina”. – Janukowycz pozbyłby się politycznej konkurencji, Zachód nie miałby pretensji o Tymoszenko, a umowa stowarzyszeniowa byłaby już dawno podpisana. Jeśli jesienią na szczycie w Wilnie nie dojdzie do jej podpisania, porozumienie między Unią a Ukrainą zostanie odłożone do 2016 r. Możliwe, że na zawsze zawiśnie w próżni, bo Ukraina za trzy lata może już być członkiem rosyjskiego Związku Celnego.
Czy prezydent Janukowycz spełni warunki Brukseli? Czy Unia pogodzi się z pozostawieniem w więzieniu byłej premier za cenę utrzymania Ukrainy w swojej orbicie? Na te pytania nie ma na razie odpowiedzi. Również według ukraińskiej opozycji kluczowe będą tu działania misji Kwaśniewski-Cox.
Pożar po kiełbasie
Prezydent Janukowycz od trzech lat wysyła zarówno Brukseli, jak i Moskwie sprzeczne sygnały. Wiosną 2010 r., zaledwie dwa miesiące po objęciu rządów, podpisał z prezydentem Dmitrijem Miedwiediewem tzw. umowy charkowskie. Na ich mocy o 25 lat przedłużono stacjonowanie rosyjskiej Floty Czarnomorskiej w krymskim Sewastopolu. Kijów otrzymał za to zniżki na gaz, a Janukowycz potwierdził przyklejoną mu od pomarańczowej rewolucji „gębę” prorosyjskiego polityka.
Kiedy już wydawało się, że Ukraina skończy w ramionach Rosji, ekipa Janukowycza uśmiechnęła się do Zachodu. Dzięki uzyskanym zniżkom na gaz udało się utrzymać w ryzach deficyt budżetowy i wznowić współpracę z Międzynarodowym Funduszem Walutowym, zerwaną w 2009 r. za rządów Julii Tymoszenko, która – nawet w chudych czasach globalnej recesji – nie żałowała elektoratowi kiełbasy wyborczej.
Wiktor Janukowycz i powołany przez niego rząd Mykoły Azarowa inicjowali reformy gospodarcze, często trudne i niepopularne, za które nie miała odwagi wziąć się ekipa pomarańczowych: przyjęto m.in. nowy kodeks podatkowy i podwyższono wiek emerytalny kobiet z 55 do 60 lat.
We wrześniu 2010 r. szef Komisji Europejskiej José Barroso pogratulował prezydentowi Ukrainy reform. „Obaj zobowiązaliśmy się do dalszego pogłębiania naszych relacji” – oświadczył Portugalczyk na wspólnej z Janukowyczem konferencji prasowej, obiecując równocześnie zawarcie „najszybciej, jak to możliwe” umowy stowarzyszeniowej UE–Ukraina.
Według ekspertów, zarówno umowy charkowskie z Rosją, jak i prounijne reformy nie wynikały z przemyślanej strategii nowych władz Ukrainy, lecz zostały wymuszone przez sytuację wewnętrzną państwa. Wyczerpana populizmem Julii Tymoszenko i światowym kryzysem ekonomicznym gospodarka była w rozsypce. Prezydent i rząd musieli reformami gasić pożary, by utrzymać się u władzy.
Za ustabilizowanie gospodarki Ukraińcy zapłacili jednak wysoką cenę. Nowe władze ograniczyły wolności obywatelskie i wzmocniły kontrolę nad społeczeństwem. Dryf w stronę autorytaryzmu być może pozostałby zlekceważony przez Zachód, gdyby nie proces Julii Tymoszenko w sierpniu 2011 r. Siedmioletni wyrok skazujący uznano w Europie za motywowany politycznie.
Od tego czasu relacje między Kijowem a Brukselą są napięte. Mimo zakończenia w grudniu 2011 r. negocjacji umowy stowarzyszeniowej nie doszło do parafowania dokumentu, co było dyplomatyczną porażką Kijowa. Dogodną sytuację próbowała wykorzystać Rosja. Janukowycz zapewnił Putina o chęci pogłębienia współpracy ze Związkiem Celnym, jednak Moskwa po swojemu przedobrzyła w naciskach na Kijów, co przyniosło skutek odwrotny do zamierzonego.
W grudniu 2012 r. do trójkąta włączyła się sekretarz stanu USA Hillary Clinton, upominając Brukselę, że karanie Kijowa niesie niebezpieczeństwo sowietyzacji regionu. Unia zmiękła, a Wiktor Janukowycz odwołał wizytę w Moskwie. Szef Komisji Spraw Zagranicznych PE Elmar Brok (oskarżony w tym roku przez FEMEN o korzystanie z usług ukraińskich prostytutek) powiedział podczas wizyty w Kijowie, że członkostwo w rosyjskim Związku Celnym i podpisanie umowy stowarzyszeniowej z UE wzajemnie się wykluczają.
Albo Związek, albo Unia
Ukraina nadal więc wisi między Wschodem a Zachodem. Nieco ponad połowa Ukraińców popiera integrację z Unią Europejską, ale za Związkiem Celnym opowiada się niewiele mniej obywateli – 42 proc. To przede wszystkim mieszkańcy południowej i wschodniej Ukrainy, ludzie starsi, mniej wykształceni. W ostatnich miesiącach liczba zwolenników Związku nieznacznie wzrosła, natomiast odsetek zainteresowanych członkostwem w Unii utrzymuje się na stałym poziomie. Z badań przeprowadzonych przez agencję sondażową Rejting wynika ponadto, że co czwarty zwolennik zbliżenia z Rosją popiera jednocześnie członkostwo Ukrainy w UE. – Odsetek euroentuzjastów na Ukrainie jest mniej więcej taki jak w państwach wstępujących do Unii – mówi Iryna Heraszczenko. – Zdecydowanie bardziej martwi fakt, że aż 70 proc. Ukraińców nigdy nie było w państwach Unii. Gdy spytałam studentów uniwersytetu w 300-tys. Czerkasach, kto był w Europie, rękę podniosła tylko jedna osoba.
Winny temu jest przede wszystkim reżym wizowy, często zbyt kosztowny na kieszenie mieszkańców prowincji. Dlatego wszyscy na Ukrainie przyjęli z entuzjazmem ogłoszony niedawno przez PE kolejny krok ku jego liberalizacji.
Jednak ani społeczeństwo, ani opozycja nie mają obecnie głosu w sprawie politycznej przyszłości kraju. – Janukowycz wybierze taki kierunek integracji, który da mu większą szansę na zachowanie władzy – twierdzi Walerij Czałyj.
Europejski kierunek rozwoju Ukrainy jest ważny nie tylko ze względu na geopolitykę regionu. Jest być może jeszcze ważniejszy powód. Dotychczasowy sposób sprawowania rządów przez Janukowycza świadczy o tym, że może on – w przypadku niepokojów społecznych – do końca trzymać się władzy. W 2004 r., jako premier i kandydat na prezydenta, był za użyciem siły wobec pomarańczowych demonstrantów na kijowskim Majdanie. Z pomocą europejskich negocjatorów udało się wtedy uniknąć rozlewu krwi. Z tej perspektywy kluczowe wydaje się, aby Europa zachowała wpływ na Wiktora Janukowycza. Chyba że chce mieć pod bokiem drugiego Łukaszenkę.
Katarzyna Kwiatkowska z Kijowa