Świat

Wiktor bez wiktorii

Ukraina przed drugą turą wyborów prezydenckich

Wiktora Juszczenkę obciąża się dziś, że roztrwonił ukraińskie pięć minut Wiktora Juszczenkę obciąża się dziś, że roztrwonił ukraińskie pięć minut Gleb Garanich / Forum
Porażka Wiktora Juszczenki to z pewnością koniec pewnego typu stosunków wzajemnych Polski i Ukrainy. Postawiliśmy na złego konia?

Juszczenko miał odmienić Ukrainę. Obiecał ostro zabiegać o członkostwo w Unii oraz wprowadzić kraj do NATO. Był dla nas gwarantem demokratyzacji. Wydawało się, że będzie pełnić urząd przez dwie kadencje, połączy Ukraińców i różne Ukrainy. Dzisiejszy wynik wyborczy – ledwie 5 proc. z górką – to prawdziwa klęska. Juszczenko przegrał nawet we Lwowie, gdzie jego pozycja wydawała się niezachwiana: Lwów głosował na Tymoszenko. Zakarpacie, które go popierało, zagłosowało na Wiktora Janukowycza. A na wschodzie, w Doniecku, dostał zaledwie 0,3 proc. głosów. Wschód go nienawidzi – jak całego obozu pomarańczowych – za kryzys, spadek produkcji, zadłużenie kraju i budżetu.

Biografia polityczna Juszczenki to sukcesy i porażki. Z namaszczenia Kuczmy został szefem narodowego banku, a potem premierem. To on zastąpił sowieckiego rubla hrywną. Jako premier rządu nie mógł nie dostrzegać korupcji, łamania prawa, ograniczania wolności prasy, antydemokratycznych zachowań ówczesnego prezydenta. A jednak, gdy opozycja domagała się dymisji, opowiedział się przeciwko antykuczmowskim protestom. Kiedy Kuczma wkrótce wyrzucił go z rządowej posady, Juszczenko stworzył blok Nasza Ukraina, zwyciężył w wyborach parlamentarnych w 2002 r., w parlamencie stanął na czele opozycji.

Spłowiały zachwyt

Z prawdziwą determinacją walczył raz w życiu – o prezydenturę. Próba otrucia go w kampanii wyborczej w 2004 r. zmobilizowała Juszczenkę, pomarańczowi mieli zbudować lepszą, demokratyczną Ukrainę. Gdy został prezydentem, uwierzył, że to dla niego ludzie wyszli na kijowski Majdan, zachwycił się zwycięstwem, sobą i funkcją głowy państwa.

Reklama