Juszczenko miał odmienić Ukrainę. Obiecał ostro zabiegać o członkostwo w Unii oraz wprowadzić kraj do NATO. Był dla nas gwarantem demokratyzacji. Wydawało się, że będzie pełnić urząd przez dwie kadencje, połączy Ukraińców i różne Ukrainy. Dzisiejszy wynik wyborczy – ledwie 5 proc. z górką – to prawdziwa klęska. Juszczenko przegrał nawet we Lwowie, gdzie jego pozycja wydawała się niezachwiana: Lwów głosował na Tymoszenko. Zakarpacie, które go popierało, zagłosowało na Wiktora Janukowycza. A na wschodzie, w Doniecku, dostał zaledwie 0,3 proc. głosów. Wschód go nienawidzi – jak całego obozu pomarańczowych – za kryzys, spadek produkcji, zadłużenie kraju i budżetu.
Biografia polityczna Juszczenki to sukcesy i porażki. Z namaszczenia Kuczmy został szefem narodowego banku, a potem premierem. To on zastąpił sowieckiego rubla hrywną. Jako premier rządu nie mógł nie dostrzegać korupcji, łamania prawa, ograniczania wolności prasy, antydemokratycznych zachowań ówczesnego prezydenta. A jednak, gdy opozycja domagała się dymisji, opowiedział się przeciwko antykuczmowskim protestom. Kiedy Kuczma wkrótce wyrzucił go z rządowej posady, Juszczenko stworzył blok Nasza Ukraina, zwyciężył w wyborach parlamentarnych w 2002 r., w parlamencie stanął na czele opozycji.
Spłowiały zachwyt
Z prawdziwą determinacją walczył raz w życiu – o prezydenturę. Próba otrucia go w kampanii wyborczej w 2004 r. zmobilizowała Juszczenkę, pomarańczowi mieli zbudować lepszą, demokratyczną Ukrainę. Gdy został prezydentem, uwierzył, że to dla niego ludzie wyszli na kijowski Majdan, zachwycił się zwycięstwem, sobą i funkcją głowy państwa.