Świat

Trzęsienie sumień

Haiti: trudna przeszłość i przyszłość

Czy świat przyjdzie z pomocą? Czy świat przyjdzie z pomocą? Carlos Baria / Forum
Apokalipsa na Haiti skłania nieomal do filozoficznych rozważań: dotknięty trzęsieniem ziemi kraj to współczesny Hiob cierpiący od dawna z nieprzeniknionych wyroków Boga. W kolejnej odsłonie los okazał się wyjątkowo surowy.
Forum

Trzęsienia w San Francisco w 1989 r. i w Los Angeles w 1994 r. miały prawie taką samą siłę (7 i 6,7 stopni w skali Richtera) i uderzyły w miasta podobnej wielkości jak Port-au-Prince. W obu zginęło łącznie 135 osób. Na Haiti nie znamy jeszcze liczby ofiar, ale prawdopodobnie przekroczy ona 100 tys. Zawaliło się wszystko, co miało się zawalić, ponieważ budowano domy z niezbrojonego betonu. Trzęsienie zniszczyło prawie całą i tak słabiutką infrastrukturę – drogi, łączność, energetykę i wodociągi. Ludzie pod gruzami daremnie wyczekiwali pomocy od miejscowych służb ratunkowych. Dostawy z zagranicy utknęły na nielicznych, zasypanych ruinami drogach. Klęska pokazała, że państwo nie funkcjonuje, Haiti de facto nie ma rządu i jest całkowicie zdane na pomoc z zewnątrz. Ale przed katastrofą było niewiele lepiej – od przewrotu w 2004 r. w małym 9-milionowym kraju stacjonowało aż 9 tys. żołnierzy sił pokojowych ONZ, pełniących zadania porządkowo-policyjne, a gospodarkę utrzymywała przy życiu pomoc międzynarodowa i około 10 tys. (tak, to nie pomyłka) wysłanników organizacji pozarządowych.

Haiti ma dumny początek – było pierwszym niepodległym państwem Afrykańczyków na świecie i drugim po Stanach Zjednoczonych niepodległym krajem na zachodniej półkuli. Po zwycięskim powstaniu na przełomie XVIII i XIX w., bezskutecznie tłumionym przez wojska Napoleona z udziałem polskich legionistów, byli czarni niewolnicy przejęli w 1804 r. kraj, który w poprzednim stuleciu, jako kolonia francuska pod nazwą Saint-Domingue, kwitł gospodarczo dostarczając centrali imperium od 25 do 50 proc. dochodów, głównie dzięki uprawie kawy i cukru. Jak to się stało, że dziś Haiti jest najbiedniejszym krajem obu Ameryk?

Podzieleni, zjednoczeni

Na jego dziejach od początku ciążył wewnętrzny konflikt między czarną większością i mniejszością Mulatów, uprzywilejowanych od czasów kolonialnych, lepiej wykształconych i tworzących elitę społeczeństwa. Gardzący czarnymi i mówiący po francusku Mulaci sami byli zhierarchizowani w zależności od odsetka krwi murzyńskiej i ten rasowo-kastowy podział stanowił zwykle podstawę konfliktów politycznych.

Pierwszy przywódca niepodległego kraju Jean-Jacques Dessalines zaczął od wymordowania białych, rządził twardą ręką, a w 1805 r. ogłosił się cesarzem. Jednak jako czarnoskóry nie zdobył poparcia Mulatów, którzy spiskowali przeciwko niemu, i w 1806 r. zginął z rąk rebeliantów. Po jego śmierci doszło do podzielenia kraju na część północną, którą rządził czarny Henry Christophe, koronowany jako „Król Christophe”, i południową, gdzie władzę sprawował Mulat Alexandre Petion. Ich następca Jean-Pierre Boyer ponownie zjednoczył Haiti; jego rządy były okresem spokoju, ale i nasilenia się dyskryminacji czarnej większości.

Druga połowa XIX w. to nieprzerwany ciąg krwawych zamachów stanu i rewolucji. Ich kolejni przywódcy rozkradali majątek kraju i marnowali okazje do jakichkolwiek reform. Od 1843 r. do 1915 r., jak pisał amerykański historyk James Leyburn „z 23 przywódców państwa tylko jeden doczekał końca swej kadencji, trzej zmarli w czasie urzędowania, jeden wyleciał w powietrze wraz ze swym pałacem, jeden został otruty, jeden zrezygnował, i jeden został poćwiartowany przez tłum”. Ten ostatni to prezydent Vilbrun Guillome Sam; los taki spotkał go za zamordowanie 167 więźniów politycznych w lipcu 1915 r. Rozjuszeni mieszkańcy stolicy wyciągnęli go z ambasady francuskiej, posiekali maczetami i szczątki przenieśli ulicami miasta. Incydent stał się dla USA pretekstem do interwencji wojskowej i kolonizacji Haiti przez następne 19 lat.

Papa i syn

Haitańczycy zbuntowali się przeciw okupacji w 1918 r., kiedy w rebelii zginęło ich 2 tys., ale wielu wspomina amerykańskie panowanie jako rzadki okres stabilności i postępu. Jankesi budowali drogi, mosty, sieć telefoniczną, szkoły i szpitale. Po ich odejściu w 1934 r. znowu zapanował chaos. A w 1957 r. zaczęła się jedna z najczarniejszych epok w dziejach Haiti – dyktatura François Duvaliera. „Papa Doc” (był lekarzem) zaczynał obiecująco jako reformator, wybrany w wyborach przez ponad dwie trzecie narodu. Okazał się jednak populistycznym demagogiem odwołującym się do resentymentów czarnej większości i wygrywającym niechęć mas do elit Mulatów. Duvalier ogłosił się kapłanem wudu i wprowadził rządy terroru przy pomocy słynącej z okrucieństwa paramilitarnej milicji Tontons Macoutes.

Syn „Papy”, Jean-Claude, któremu ojciec przekazał władzę, nieco złagodził brutalność dyktatury, za co USA wynagrodziły go zniesieniem embarga i przywróceniem pomocy. Z początku ożywiło to nieco gospodarkę – rozwijał się drobny przemysł oparty na amerykańskich inwestycjach – ale „Baby Doc”, zdeprawowany playboy, bił rekordy korupcji: jego klika handlowała narkotykami oraz zwłokami ludzkimi i rozkradała pomoc z zagranicy. Kiedy w 1986 r. zmuszono go do rezygnacji, wyjechał do Paryża z setkami milionów dolarów, pozostawiając kraj w ruinie.

Ostatnie ćwierćwiecze to kolejny okres destabilizacji. Haitańczycy pokładali wielkie nadzieje w młodym lewicującym księdzu Jeanie Bertrandzie Aristidzie, wybranym na prezydenta w grudniu 1990 r. Jego reformy – m.in. podwojenie płacy minimalnej – napotkały jednak zażarty opór rządzących elit i we wrześniu następnego roku doszło do przewrotu wojskowego; rządy objęła junta generała-Mulata Raoula Cedrasa. W trzy lata później prezydent Bill Clinton zarządził interwencję wojskową. Pod groźbą karabinów marines Cedras oddał władzę, torując drogę do powrotu Aristide’a. Popularny ksiądz-polityk rządził przez rok, potem ustąpił, by w 2004 r. zostać wybranym ponownie. Ale jego druga kadencja była wielkim rozczarowaniem – rządził jak despota, posługując się zbirami do rozpraw z opozycją; pojawiły się też oskarżenia o korupcję. W 2004 r. kolejny pucz zmusił go do ustąpienia. Amerykańscy marines, którzy 10 lat wcześniej przywrócili go do władzy, wywieźli go do Republiki Środkowej Afryki. W dwóchsetlecie Haiti rządy w państwie objęła praktycznie Organizacja Narodów Zjednoczonych.

Gospodarczego niedorozwoju Haiti nie wyjaśnia do końca tragiczna historia polityczna. Jego latynoscy sąsiedzi – na czele z Dominikaną, po drugiej stronie wyspy – też przeszli dzieje brutalnych i skorumpowanych dyktatur, a wiedzie się im o wiele lepiej. Niefortunna, choć w swoim czasie zrozumiała, okazała się podjęta po uzyskaniu niepodległości decyzja rozparcelowania wielkich majątków między byłych niewolników. Doprowadziło to do spadku produkcji rolnej, nastawionej poprzednio na eksport – rozdrobnienie ziemi utrwaliło gospodarkę półnaturalną. Rolnictwo podupadło też wskutek erozji gruntów spowodowanej masowym wycinaniem lasów na węgiel drzewny.

Próby uprzemysłowienia kraju sprowadzały się do nieśmiałego wpuszczania obcego kapitału, traktującego go jak afrykańską półkolonię. Tania siła robocza przyciągała biznes, ale odstraszał go brak politycznej stabilizacji. Tę ostatnią zapewniały jedynie brutalne dyktatury, jak w czasach „Papy Doca” Duvaliera, który jednak skazał się na izolację odrzucając amerykańskie warunki zniesienia embarga. W latach 50. i 60., czyli w czasie jego rządów, Haiti było jedynym krajem Trzeciego Świata, którego gospodarka nie zanotowała wzrostu.

Coś drgnęło dopiero w następnej dekadzie, kiedy Duvalier junior postawił na lekki przemysł i turystykę. „Baby Doc” rozkradł jednak majątek narodowy, a pogłoski w latach 80., że to w Haiti zaczęła się epidemia AIDS – jak się okazało nieprawdziwe – zniechęciły turystów. Ostatnie 20 lat politycznych wstrząsów nie sprzyjało zagranicznym inwestycjom. Przed kataklizmem bezrobocie sięgało 70 proc., a PKB na jednego mieszkańca wynosił 790 dol. Można sobie wyobrazić, co będzie teraz, jeśli świat nie pomoże.

Świat pomoże?

Największa rola przypada tu Stanom Zjednoczonym, dla których Haiti zawsze było ważniejszym krajem, niż mogłoby to wynikać z jego rozmiarów. Haitański ambasador w Waszyngtonie François Joseph powiedział nawet, że Ameryka ma szczególny dług wdzięczności wobec jego kraju – Napoleon bowiem tak był pochłonięty tłumieniem powstania czarnych w Saint-Domingue, że sprzedał USA terytorium Luizjany, czyli jedną trzecią ich obecnego obszaru. Ambasador przesadził, ale Haiti, jak i cały region Karaibów, przez cały XIX w. były obiektem szczególnego zainteresowania Waszyngtonu; pojawiał się nawet pomysł aneksji. Do interwencji wojskowej w 1915 r. doszło w wyniku obaw prezydenta Wilsona o wzrost wpływów niemieckich na wyspie; kraj był też naturalnym terenem ekspansji ekonomicznej. W okresie zimnej wojny Amerykanie krytykowali bestialstwa Duvaliera, ale akceptowali jego reżim, bo zapewniając stabilizację, stanowił przeciwwagę dla Kuby.

W latach 90. ekipa prezydenta Clintona mocno zaangażowała się w poparcie Aristide’a. W interwencji w 1994 r., oprócz względów humanitarnych, znaczną rolę odegrała fala uchodźców z Haiti zalewająca Florydę i obciążająca tamtejszy system opieki społecznej. Dziś mieszka w USA ponad 600 tys. Haitańczyków, z czego większość na Florydzie – ważnym stanie – a więc stanowią siłę, z którą politycy muszą się liczyć. Ekipa prezydenta Busha miała już inne, pilniejsze problemy na głowie, cofnęła poparcie dla Aristide’a, ale energiczna reakcja Obamy na kataklizm świadczy, że los Haitańczyków nie jest mu obojętny.

W Waszyngtonie przewiduje się, że pomoc dla Haiti będzie wymagała niespotykanych dotąd nakładów i zaangażowania, w tym także militarnego. Czy jednak Amerykę, zajętą dwiema wojnami i specjalnymi operacjami w krajach zagrożonych terroryzmem, stać na wzięcie odpowiedzialności za kolejną „budowę społeczeństwa”? Kataklizm na nowo wywołał też dyskusję na temat sensowności dotychczasowego modelu pomocy rozwojowej.

W minionym dwudziestoleciu USA utopiły w Haiti 3 mld dol., z czego 800 mln w ostatnich pięciu latach. Efekty są niewspółmierne do tych wydatków. Zdaniem ekspertów, pomoc na zasadzie niańczenia, gdzie wszystkim kierują przedstawiciele ONZ, obcych rządów i pozarządowych organizacji, gdyż nie ufa się miejscowym władzom, na dłuższą metę utrwala tylko ich zależność od zagranicy. Trzeba zrobić wszystko – uważają oni – aby umocnić i zmodernizować wreszcie rząd i instytucje obywatelskie na Haiti i powierzyć im pełną odpowiedzialność za los państwa.

Ale na razie na Haiti wylądował Bill Clinton, a wraz z nim na pokładzie specjalnego samolotu woda, żywność, leki i generatory energii elektrycznej. Niedługo w Port-au-Prince ma się też stawić 12,5 tys. amerykańskich żołnierzy, którzy będą zabezpieczać rozdzielanie pomocy. Amerykanie zadeklarowali też 100 mln dol. pomocy, a UE i inne organizacje międzynarodowe i charytatywne obiecują kolejne kilkaset milionów dolarów. Najważniejsze jednak, żeby pomoc dotarła, zanim wybuchnie epidemia. Każda pomoc jest tu na wagę złota, bo choć od trzęsienia ziemi minęło już sporo czasu, spod gruzów nadal słychać płacz i odgłosy uwięzionych ludzi.

Autor jest korespondentem PAP w Waszyngtonie.

Polityka 4.2010 (2740) z dnia 23.01.2010; Temat tygodnia; s. 12
Oryginalny tytuł tekstu: "Trzęsienie sumień"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Interesy Mastalerka: film porażka i układy z Solorzem. „Szykuje ewakuację przed kłopotami”

Marcin Mastalerek, zwany wiceprezydentem, jest także scenarzystą i producentem filmowym. Te filmy nie zarobiły pieniędzy w kinach, ale u państwowych sponsorów. Teraz Masta pisze dla siebie kolejny scenariusz biznesowy i polityczny.

Anna Dąbrowska
15.11.2024
Reklama