Wyścig do prezydenckiego fotela ruszył niedługo po pomarańczowej rewolucji, gdy drogi prezydenta Wiktora Juszczenki i Julii Tymoszenko rozeszły się na dobre. Wojna między dwojgiem dawnych sojuszników destabilizuje ukraińską politykę. Od dnia, kiedy Julia – po raz drugi za kadencji Juszczenki – została premierem rządu, każdy jej gest jest podporządkowany walce o prezydenturę.
Od wielu miesięcy kampania toczy się też w mediach i na ulicach, gdzie szokują billboardy i plakaty kandydatów, rozwieszane na wyprzódki, gdzie tylko się da. Po częstotliwości występowania poszczególnych osób można wnosić o zasobności kiesy kandydata. Państwowa Komisja Wyborcza wytyka nieprzejrzystość finansowania, ale restrykcji wobec polityków nie ma. Podobnie w mediach. Obfitość rosyjskojęzycznych kanałów telewizyjnych sprawia, że agitację można prowadzić nawet podczas ciszy wyborczej, rosyjskie media nie muszą przestrzegać ukraińskiego prawa.
Wiktor pszczelarz
Kiedy poparcie dla Julii rosło, prezydent je tracił. A przecież kijowski Majdan nosił go na rękach. Wtedy, po próbie otrucia, Juszczenko okazał się wojownikiem. Niektórzy twierdzą, że pierwszy i jedyny raz. Potem już rzadko potrafił rozegrać spór na swoją korzyść, a nieliczne zwycięstwa nie były tak spektakularne jak sukcesy Julii. Prezydentowi brakowało konsekwencji, nawet Rada Najwyższa nie respektowała jego decyzji: kiedy rozwiązał parlament, ten ani myślał się rozejść. Przylgnęło więc do Juszczenki trochę pogardliwe przezwisko pasiecznika, bo pszczelarstwo jest jego największą pasją. Dziś Juszczenko ma zaledwie 3–5 proc. poparcia i raczej żadnych szans na reelekcję. Ale kampania wyborcza wiele jeszcze może zmienić. Jest o kogo walczyć, bo 35 proc. Ukraińców wciąż nie zdecydowało, na kogo głosować.
Tym, co z pewnością mu się udało, jest nowa polityka historyczna i budowanie tożsamości Ukraińców. Juszczenko konsekwentnie przywoływał dramat Wielkiego Głodu lat 1933–34, oskarżając komunistyczne władze w Moskwie o ludobójstwo, porównywalne jedynie z Holokaustem. Coraz więcej Ukraińców interesuje się swoją historią i dostrzega narodową odrębność. Przez stulecia tego nie doświadczali.
Juszczenko stara się też przywrócić dobrą pamięć Ukraińskiej Powstańczej Armii, jako walczącej o niepodległą Ukrainę przeciw komunizmowi, Rosji i Niemcom hitlerowskim. Pomija przy tym niewygodny wątek polski. Na zachodzie kraju, gdzie ta tradycja zawsze była żywa, choć tłumiona, prezydentowi zjednuje to życzliwość. Oczekiwanie, że żołnierze UPA otrzymają status kombatantów jak żołnierze Armii Czerwonej, jest silne także w centrum Ukrainy, podobnie jak nadzieja, że Stepan Bandera, dowódca UPA, zostanie uznany za bohatera narodowego. Okazja aż się prosi, w październiku minęła 50 rocznica jego zamordowania i 67 lat od powstania UPA.
Juszczenko z uporem powtarza, że przyszłość Ukrainy jest w Europie i w NATO. Ale tu dobra wola prezydenta nie wystarczy, potrzebna jest praca parlamentu i dostosowanie prawa. Tymczasem Rada Najwyższa jest organem chorym na paraliż, jej obrady blokują na przemian Blok Julii Tymoszenko i opozycjoniści Wiktora Janukowycza. Doszło nawet do uwięzienia przewodniczącego w jego gabinecie. Tak minął niemal cały ubiegły sezon parlamentarny. Ukraińcom Unia kojarzy się z pieniędzmi i otwarciem, dużo rzadziej z obowiązkiem przeprowadzenia trudnych reform. Brukselę polityczne awantury nad Dnieprem coraz bardziej zniechęcają, a sprzeciw wobec zacieśnienia relacji wyrażają Niemcy i Francja. O rychłym członkostwie Ukrainy we Wspólnocie nie ma mowy. Nawet o statusie kandydata.
Od maja 2009 r. Ukraina należy do WTO, w fazie negocjacji pozostaje wciąż przystąpienie do strefy wolnego handlu z UE, największe osiągnięcie ostatniego okresu. Rozmów na ten temat raczej nie uda się zakończyć przed wyborami. W sprawie członkostwa w NATO również posucha – wprawdzie poparcie dla członkostwa wzrosło po wojnie w Gruzji, ale Ukraińcy nie są entuzjastami przystąpienia do Sojuszu i wynik referendum łatwo przewidzieć. W dodatku, zgodnie z zapisem konstytucji, rosyjskie wojska i bazy pozostaną w Sewastopolu na Krymie do 2017 r. Juszczenko nie ma więc wiele do pokazania wyborcom.
W kraju wciąż największą rolę odgrywają grupy interesów i wielkie pieniądze, potężna jest korupcja i szara strefa. Ukraina jest już jednak innym krajem niż przed pomarańczową rewolucją, zagrożenie rozpadem na wschód i zachód minęło. Secesja Krymu nie jest realna, choć prorosyjskie siły na półwyspie wzywają dziś do bojkotu wyborów i „okupantów”. Ale nie to jest tematem codziennych rozmów. Ludzie są sfrustrowani, zmęczeni kryzysem, bezrobociem, inflacją, awanturami na szczytach władzy.
Arsenij uwodziciel
Wydawało się, że na scenie pojawił się kandydat spełniający dzisiejsze oczekiwania: Arsenij Jaceniuk. Młody, wykształcony, obyty, bo pełnił funkcje wiceprezesa Narodowego Banku, ministra gospodarki, spraw zagranicznych i jako kandydat pomarańczowej koalicji był przewodniczącym Rady Najwyższej. Był też zastępcą szefa sekretariatu prezydenta. Proeuropejski, pronatowski, piął się błyskawicznie w sondażach. Jego zapleczem jest ruch społeczno-polityczny Front Zmian, ale zapleczem finansowym oligarcha Wiktor Pińczuk oraz Dmytro Firtasz, jeden z najbogatszych Ukraińców, współwłaściciel słynnej spółki gazowej RosUkrEnego. Jaceniuk występował przeciwko Tymoszenko i Janukowyczowi, zapowiedział nawet, że będzie dziesięć razy lepszym niż oni prezydentem.
Już prawie doganiał w sondażach popularną premier, ale gdy ruszył na dobre z kampanią, czar opadł. Najpierw zaangażował rosyjskich specjalistów od wizerunku – jego billboardy w ponurych barwach odstraszają. Niespodziewanie zaczął opowiadać, że Unia i NATO dzielą Europę. W sprawach gospodarczych było jeszcze gorzej, polityk wymyślił hasło nowej industrializacji, niezrozumiałe i pozbawione sensu. Jego notowania spadły do 8 proc., szansa, że porwie młody prounijny elektorat i stanie się ukraińskim Obamą, właściwie się rozwiała. W Kijowie mówi się, że jego atutem jest szeroki uśmiech i doskonały angielski – za mało na zdobycie fotela. Pińczuk, który popierał kampanię, też jest rozczarowany, a to oznacza, że Jaceniuk nie dostanie pieniędzy.
Julia rewolucjonistka
Pozostaje wybór mniejszego zła, czyli Julia Tymoszenko i Wiktor Janukowycz, bo inni się nie liczą. Julia rozpoczęła oficjalną kampanię w amerykańskim stylu, z udziałem modnych artystów, w blasku fajerwerków, na kijowskim Majdanie Niezależnosti. Majdan był tu przemyślanym akcentem – chodziło o podkreślenie, że trzeba dokończyć rewolucję i wrócić do jej ideałów. Tymoszenko, w płaszczu z ludowym haftem, jej partia Batkiwszczyna z niebiesko-żółtymi narodowymi flagami. Julia stara się przekonać wyborców, że pracuje, walczy z kryzysem, utożsamia najlepsze cechy. Zapowiedziała partnerskie stosunki z Rosją, obiecała integrację z UE. Zamierza wygrać. Dziś cały rząd stał się jej sztabem wyborczym.
Gospodarka jest w zapaści, PKB w tym roku zmalał o 20 proc., dochody budżetu są niskie, bo przemysł ciężki, zwłaszcza stalowy (wypracowuje 20 proc. PKB), grzęźnie. Rządowi nie udało się opanować rosnącego deficytu, zdołał natomiast uzyskać trzecią transzę pożyczki MFW – 3,3 mld dol. To hojny podarunek przedwyborczy dla Tymoszenko. Zapewnił płynność i odsunął realną groźbę wstrzymania wypłat emerytur i wynagrodzeń dla budżetówki, co przed wyborami oznaczałoby klęskę. Ukraina musi regularnie płacić Gazpromowi, na razie za gaz zużyty, a może wkrótce także za ten zakontraktowany, zgodnie z umową. Tymoszenko porozumiała się wprawdzie w tej sprawie z Putinem podczas wizyty w Gdańsku 1 września, ale pomruki Gazpromu nie wróżą niczego dobrego. Zbliża się koniec roku, tradycyjny czas konfliktów gazowych.
Poparcie dla obecnej premier sięga dziś 15–20 proc. Walcząc o prezydenturę, Tymoszenko musi obiecywać marchewkę, a jako urzędujący premier chronić budżet i stawiać tamę populizmowi. Już w drugim dniu kampanii parlament, na wniosek Partii Regionów i komunistów, zabronił podnoszenia cen leków w okresie kryzysu i podwyższył płacę minimalną. Liderzy obu tych ugrupowań, Janukowycz i Petro Symonenko, też startują w wyborach. Ukraina nie ma pieniędzy na sfinansowanie ich obietnic, nie ma też gdzie zaciągnąć pożyczek. Julia apeluje dziś do prezydenta Juszczenki, żeby nie podpisywał ustawy, co przed wyborami nie przysporzy jej zwolenników.
Tymoszenko ma też inny kłopot: parlamentarzystów z jej własnego bloku oskarżono o udział w gwałtach i pedofilię uprawianą w słynnym obozie młodzieżowym Artek na Krymie. Sprawa jest niejasna, nieprzypadkowo wypłynęła i została nagłośniona w kampanii. Na Ukrainie uważa się, że stoi za tym Rosja i Partia Regionów, bo aferę ujawniono w gazecie należącej do oligarchy z Doniecka Rinata Achmetowa. Nawet jeśli zarzuty się nie potwierdzą, sprawa może odebrać Julii kilka procent poparcia. Do Rady Najwyższej trafił natychmiast projekt ustawy o zaostrzeniu kar za pedofilię i pornografię dziecięcą – na Ukrainie to potężny biznes, który dotychczas rozkwitał bezkarnie.
Wiktor niezatapialny
W odwecie przypomniano grzechy Janukowycza: przed laty lider Partii Regionów brał udział w rozboju i gwałcie. Ukraińscy wyborcy nawykli do takich skandali, o sprawie było już głośno w 2004 r., a przypomnienie jej przed wyborami raczej nie wpłynie na jego wizerunek: silnego, swojego człowieka. Janukowycz okazał się politykiem niezatapialnym. Po sfałszowanych i przegranych wyborach prezydenckich w 2004 r. wydawało się, że to koniec jego kariery. Ale zebrał siły i z pomocą Rinata Achmetowa wkrótce został premierem. Potem sądzono, że najbogatszy Ukrainiec odetnie mu finansowanie, gdyż forsowana przez Janukowycza izolacja kraju godziła w jego interesy. Dziś Janukowycz ma najwyższe poparcie – 22–25 proc., jeśli wierzyć sondażom, które na Ukrainie nie są finansowane z niezależnych źródeł.
Po desygnowaniu na kandydata Regionów zapowiedział, że Ukraina pozostanie poza wszelkimi blokami. Marzy, żeby wziąć odwet na pomarańczowych za hańbę 2004 r. W swojej partii nie ma konkurencji, ma poparcie wschodu kraju, zamieszkanego przez 26 mln Ukraińców. Niektóre sondaże pokazują, że zdobył elektorat także na zachodzie.
Czy wygra? Wszystko zależy od tego, czy Julia zdoła w drugiej turze zmobilizować elektorat pozostałych kandydatów. Czyje poparcie kupi, co obieca w zamian za przekazanie głosów. I kogo poprze Rosja, która ma na Ukrainie swe interesy. Wygrana Janukowycza też pewnie nie będzie dramatem. Jak mówią w Kijowie, nie będzie dobrym prezydentem Ukrainy, ale jednak ukraińskim prezydentem.