Droga Unio, jesteś zaskoczona nagrodą?
Nieskromnie powiem, że mi się należało. Ostatnio bałam się nawet, że dostanę tę nagrodę pośmiertnie. 60 lat udręki z tą bandą urwisów i w końcu sukces. Któż inny by z nimi wytrzymał? Wcześniej przecież skakali sobie do oczu przy każdej okazji. Ja jednak zebrałam Francuzów, Niemców oraz innych wyrostków pod jeden dach, jestem dla nich jak matka zastępcza. Im bliżej się poznają i wiążą, tym trudniej im się bić między sobą.
Ale to chyba nie tylko twoja zasługa?
Oczywiście nie obyłoby się bez pomocy Wuja Sama. Ale to ja sprawiłam, że Niemcy i Francuzi dzisiaj wydorośleli, a wręcz zachowują się jak stare małżeństwo – trochę się kłócą, ale i kochają. To ja podałam dłoń Hiszpanom, Portugalczykom i Grekom, gdy pozbyli się tych swoich generałów. To ja przygarnęłam sieroty po komunizmie.
Ostatnio jednak, przepraszam, jesteś bez formy.
To prawda. Na ekonomicznego Nobla nie zasłużyłam. Euro miało być naszym wspólnym dzieckiem, taką inwestycją w przyszłość. Przyszedł jednak kryzys i to dziecko o mało nie doprowadziło nas do rozwodu. Ale już dochodzę do siebie.
Jak to?
Dostałam trzy lekarstwa. Pierwsze od mojego bankiera Mario Draghiego – we wrześniu, walcząc z moim nadciśnieniem, obiecał mi, że dla mojego spokoju w razie potrzeby wykupi długi tych najbardziej rozpuszczonych bachorów. Powiedział, że jakoś wytrzaśnie na to pieniądze. Ufam mu. Z kolei na początku października mili niemieccy sędziowie zgodzili się na to, aby przy moim łóżku na stałe leżał defibrylator, to znaczy Europejski Mechanizm Stabilności – jak będzie potrzeba, to strzał z gotówki zadziała jak adrenalina.
A trzecie lekarstwo?
Tu byłam najbardziej zaskoczona. Wiecie, jaka jest Angela – trzyma się tych swoich niemieckich zasad, nawet gdy wszystko wokół się wali. Ja rozumiem, mieli tę swoją hiperinflacje, ale to było 90 lat temu! Bądźmy ludźmi. I w końcu okazało się, że Angela też jest człowiekiem. Gdy pojechała do Aten i chciała przytulić tych Greków… No prawie się popłakałam. Rozwodu chyba więc nie będzie. Moja kochana Niemka nie mogła mi sprawić większej przyjemności. Znów chce, byśmy wszyscy byli razem.
Czyli kryzys odpędzony?
Nie do końca. Te 923 680 euro od Komitetu Noblowskiego to miły prezent, ale wystarczy mi co najwyżej na waciki. Pieniądze to jednak nie wszystko. Musimy razem się zastanowić, co dalej. Obawiam się, że wkrótce w jednym domu już się nie pomieścimy. Francuzi i Belgowie chcą się dalej integrować, Polacy wolą stać nieco z boku i czekać, a Brytyjczycy chyba chcieliby się wyprowadzić. Może Nagroda Nobla nas zjednoczy?
Kto ją odbierze w twoim imieniu?
No właśnie, tu mam problem. Do Norwegii chciałby pewnie pojechać pan prezydent Komisji Europejskiej. Nogami przebierają też prezydent Rady Europejskiej i prezydent Parlamentu Europejskiego. Tylu prezydentów, a taki marny z nich pożytek. Kiedyś myślałam, że to oni będą w naszym domu rządzić. A fakt jest taki, że najważniejsze decyzje zapadają za moimi plecami, między największymi bachorami. Ach, co to były za czasy, gdy szarmancko prowadził mnie Jacques Delors. Prawdziwy mężczyzna. Nie pozwoliłby, aby traktowano mnie tak jak dziś. To on powinien odbierać Nobla w moim imieniu.
Złośliwi twierdzą, że następna pokojowa Nagroda Nobla będzie dla Antarktydy, bo tam nigdy nie było żadnej wojny.
A niech się śmieją.