Zegar zawieszony na tekturze obitej w związku z zimą wykładziną podłogową odmierza Antoniemu czas. Tosiek (zdrobnienie dla znajomych) zwleka się spod pikowanej kołdry i zanim przejdzie do toalety, wkłada pod kozę płyty wiórowe i wychodzi z sagankiem przed altankę po porcję śniegu. Podgrzawszy śnieg, moczy w wodzie serwetki stołowe i przeciera miejsca widoczne – czyli twarz i okolice. Posiada duże pudełko stołowych serwetek, w które ciepła woda dobrze wsiąka. Na pudełku jest napisane Surrender for her. W filologię nie wnika, ale przez wzgląd, że mają choinkowe motywy, domniemywa, iż właścicielka zakupiła je na wigilijną kolację, ale po świętach przeterminowały się tematycznie. Co do towarów toaletowych Antoni ma zasadę: bierze tylko wystawione na zewnątrz kontenera. Bo w ten sposób właściciele towaru informują, że jest wart wzięcia.
Przeglądając się w kawałku lustra, rozkleja palcami kosmyki brody, zbite z powodu wilgoci. Broda, będąc najbardziej na widoku, jest w środowisku Antoniego wizytówką. Świadczy o człowieku tak samo jak biały kołnierzyk w środowisku kanciastych, czyli lokatorów bloków z betonu. Broda jest jak curriculum vitae. Właściciela brody posiadającej zmotoryzowany łupież, czyli wszy, w środowisku nazywa się trollem. Skoro nie dba o część widoczną, znaczy, że nogi już na pewno gniją mu żywcem.
Po toalecie Antoni zalewa zieloną herbatkę na sznureczku oligocenką wrzącą tymczasem w drugim saganie. Zimową porą skupienie nad herbatą czasem rozpraszają mu strażnicy miejscy. Wsadzają do altanki głowy przez makatę, którą Antoni ogacił przedsionek ocieplając wnętrze, i pytają, czy nie skorzystałby z noclegowni? Wówczas on pyta, dlaczego nie pukają? Czy widzieli tu siano? Nie? Znaczy, że to nie stodoła! Drugie pytanie do straży ma też rutynowe: Co wy ode mnie chcecie, jak ja od was nic nie chcę? Antoni preferuje godność i nie pozwoli, żeby zwolennicy kafelkowych łazienek codziennie przeliczali jego osobę na stanie w noclegowni. Do spania ma przecież cały świat. Z wyjątkiem kanałów ciepłowniczych, które zimą zajmują trolle, a wraz z nimi mechaniczny łupież. W kanale pod ul. Wrocławską Antoni na własne oczy widział szczury w rozmiarze kota.
Dawniej w listopadzie zjeżdżało się na zimowisko na klatki schodowe, do piwnic i na stryszki. Obecnie znikają z topografii miejsc do spania, gdyż miasto robi się coraz bardziej strzeżone. A wśród dozorców Bóg stworzył ludzi i ludziska, tylko nie powiedział, jak ich odróżnić.
Subiektywność mrozu
Ciągle jeszcze nie spiesząc się, Antoni smaruje buty woskiem. Dostał je na zimę od uczuciowego strażnika miejskiego, pana Fredka, a wosk jest z przeszłości, kiedy był jeszcze instruktorem w Szczyrku i używał go do nart. Dzięki doświadczeniu narciarza mróz Antoniemu nie skoczy nawet do butów. Weźmy ruskie syntetyczne korki do szampana. W przeszłości reperował nimi narty, czyli topił, zalepiał dziury i szlifował z wierzchu. Obecnie tak samo zalepia dziury w podeszwach. Jeśli chodzi o mróz, którym straszą w jego radiu na baterie, to przestaje on być odczuwany subiektywnie po dwóch tygodniach obcowania, a co dopiero po 21 zimach! Tyle już lat funkcjonuje na świeżym powietrzu.
W trakcie smarowania butów myśli, czy iść do pracy w lewo, czy może w prawo? Zegar informuje, że jest godzina ósma, co ma znaczenie o tyle, że kanciaści wychodząc do roboty w biurowcach, wyrzucają po drodze towar do kontenera. Ale towar poranny jest przewidywalnie nieopłacalny. Bo co kanciaści, prący w życiu do przodu jak kobieta na porodówce, mogą wrzucić rano do śmietnika? Najwyżej opakowania po tym, co zjedli poprzedniego dnia, towar chaotyczny. Antoni nie wychodzi nawet po pety, ponieważ zimą są mokre.
Więc na razie, mając jeszcze czas, słucha w radiu na baterie transmisji z komisji śledczej. Podłączyłby telewizor, bo posiada fizycznie, ale nie może trafić sprawnego akumulatora, więc jest zmuszony wyobrazić sobie, jak oni tam siedzą, popijając wodę mineralną ze szklanek, za co im płacą.
Kiedy w radiu kończą infoporanek i zaczynają infodzień, czyli koło południa, Antoni idzie podnosić pieniądze z ulicy. Jest samowystarczalny, gdyż posiada wózek na dwóch kółkach, który poniesie 700 kg złomu. Człowiek bez własnego wózka jest zniewolony jak kanciasty kredytem. Dlatego jeszcze nieurządzonym, którzy zasłużyli na bycie z Antonim na ty, podaje kontakty na kamieniarzy z Powązek. Za 10 proc. urobku dają wózki w leasing.
Antoni pracuje bez nakręcania się, że wieczorem będzie bogatszy. Skończył się sezon przedświąteczny, kiedy kanciaści porządkowali wnętrza generalnie, wystawiając sprzęt RTV i AGD. Poza tym zimą nie robią remontów. Może jakieś kominki, kafelki w łazienkach, ale to są małe gabaryty, jeśli chodzi o złom. Kanciastym co prawda w mrozy pękają grzejniki, tylko jaki to zysk z tych blaszanych – 47 gr za kilogram w skupie? Jeśli chodzi o puszki, Antoni nie jest zainteresowany. Na kilogram wchodzi 56 sztuk, w skupie po 2 zł 20gr za kilogram. Trzeba by 56 razy machnąć nogą, żeby to rozgnieść.
Negatywy zimy
Antoni zaczytał się przed kontenerem. Książka jest o zabójstwie Kennedy’ego. Ma kilka wilgotnych lektur pod tapczanem, ale ta o Kennedym jest niekompletna. Nie bierze jej, bo potem człowiek nie śpi, tylko myśli, co było dalej, i darmo wypala świeczkę.
Jest 14.00. Przepracował już godzinę i stoi w miejscu jak zepsuty samochód. Bo kolejnym negatywem mrozu jest konkurencja, spowodowana zjechaniem na zimę takich, którzy w porach letnich dorabiają u właścicieli dużych gospodarstw i sadów. Wsiowi bezdomni robią środowisku zły PR na strzeżonych osiedlach. Dozorca otwiera mu komorę śmieciową, on nasra, jego kobieta zostawi zużytą podpaskę i efekt jest taki, że dozorca zamyka się emocjonalnie i w sensie dosłownym.
Ale Antoni nie ma charakteru stresującego się. Dla wszystkich, uważa, starczy, bo kanciastym powodzi się coraz lepiej, a kryzys to jest fikcja. Zimą należy wyostrzyć instynkt na części od samochodów. Kanciaści kupują auta na kredyt i myślą, że skoro są one na gwarancji, będą lepsze niż żona, czyli nie do zużycia. Szybkie kredyty oduczyły ich pielęgnowania rzeczy. Tymczasem o samochód musowo trzeba dbać więcej niż o żonę.
W celu zarobkowym można pomóc przejść przez zaspę i nawiązać kontakt ze staruszkami, którzy człapią po śniegu tzw. tip-topem, czyli stylem wolnym, do sklepiku. Ludzie starzy mają oszczędnościowy odruch niewyrzucania niczego. Z piwnicy jednego dziadka, na samych kablach – opalonych z plastiku – Antoni był w stanie odzyskać 38 kg miedzi – po 17 zł za kilogram w skupie.
Jeśli dziadek umrze, zanim Antoni się z nim zapozna, wywieszą po nim nekrolog. Dobrze jest czytać nekrologi po osiedlach. Wiadomo, że zaraz do domu nieboszczyka wejdą z remontem i będą wyrzucać po starych tzw. towar na miękko, przydatny na niskie temperatury, czyli fotele, wełniane koce, gdyż starzy lubią ciepło.
Antoni pracuje też na rumowiskach fabryk przejętych przez nowych właścicieli. Jak właściciel skacze mu do gardła, to on nazywa go bandytą, podpinając się pod ideologię ekologiczną, bo po kosztach segreguje świat kapitalisty. I niech ten odpowie mu na pytanie, co by było, gdyby nie było bezdomnych? Ile tych śmieci zostałoby po człowieku?
Odgrzewanie stosunków
Antoni mieszkał już w Warszawie w byłych warsztatach przy ul. Młocińskiej, a obok jego kwatery kręcili sceny barowe z „M jak miłość”. Potem zmuszony był rozstawić się na Fortach Bema, terenie niczyim, pod opieką Agencji Mienia Wojskowego. Zbudował namiot z koców, ale w grudniu 2003 r. zjechał do altanki na działce przy ul. Olbrachta, gdyż nie lubi spać w wilgoci.
Jego adres teraźniejszy jest nie do ugryzienia z tego powodu, że nad jego niebem idzie linia wysokiego napięcia – siedem przewodów, jakieś 100 tys. woltów. Przez najbliższe kilka lat ma gwarancję, że tego nieba nie zabiorą mu na osiedla oraz biurowce, gdyż napięcie musieliby puścić pod ziemią, a to są koszta. Antoni radziłby młodym organizowanie sobie zimowych miejscówek pod wysokim napięciem.
O tym, że osiadł na dłużej, świadczy 30 sztuk choinek, będących na sprzedaż. Do końca grudnia poluje na powigilijne choinki w doniczkach. Przeciąga ręką, jeśli igły nie spadają, znaczy, że trzymają soki, czyli jeszcze żyją. Kanciaści rezerwują drzewka u Antoniego. Za 15 zł ma dbać o nie do wiosny.
Pukanie w okno. Co u Tośka, jak zdrowie? To zimowa zmora w środowisku – kumple z miasta. Kanciaści z powodu niskich temperatur nie wychodzą z domów, a tu ocieplają się stosunki. Dawno niewidziani znajomi przyjeżdżają z zapasem wosku cmentarnego i argumentem, że taniej będzie palić wspólnie.
Antoni ma brudne, ale złote ręce. Tymi rękami obił dyktę wykładziną podłogową, na której wieszają Matki Boskie od różnych łask – tęskniąca, zielna, dzielna, kwitnąca. Ogarnęła go nawet taka refleksja, że Boskich musi być na świecie więcej niż nazw gorzały, którą wypił. Gdyby chciał umaić mieszkanie wszystkimi Boskimi, jakie znalazł w kontenerze, miałby tak, że szok, bo nie podnieść z ziemi Boskiej to grzech. Więc wymienia je, jak mu się opatrzą, gdyż lubi zmiany.
Tymi złotymi rękami przytaszczył trzy fotele, dwa poszły na ganek, jeden stoi wewnątrz przy kozie. Podmarzniętym kumplom pozwala zimą usiąść na swoich fotelach, ale na łóżku, gdzie leży jego pikowana pierzyna – już nie. Ma oddane 20 litrów krwi, lecz w jego obecnym środowisku lepiej nie preferować charytatywności. Nie rób komuś dobrze, to nie będzie ci źle.
W kwestii smaku
Antoni podrzuca do kozy wiórowe płyty. Nie może być za ciepło przez wzgląd na morzący wpływ ciepła na układ nasenny. A nie chce przespać gorącego – zimą do Antoniego przyjeżdża straż miejska z cateringiem. Jeśli w ciągu dnia strażnicy go nie zastaną, ponawiają poczęstunek po południu. Podkarmianie to ich zimowy obowiązek. Jeśli Antoni wie, że nie wróci na czas, zostawia na ganku garnek oraz kołdrę. To informacja, że mają wlać zupę i zawinąć garnek, żeby trzymał ciepło, aż wróci. Bo zimą żołądek Antoniego jest jak mózg – domaga się ciepła.
W kwestii smaku Antoni czuje się zadbany profesjonalnie. Tylko siedmiu strażników posiadających książeczki sanepidu może mu wlewać do saganka zupę. Straż jeździ z cateringiem po obrzeżach miasta, w centrum karmią księża. Antoni obserwuje, że za dużo marnuje się tej żywności. Planuje nawet zainterweniować u księdza Mateusza z Woli, żeby wydawał zupy tylko o godz. 14 w trzech punktach posiłkowych (Bemowo, Jelonki i Wola). Teraz każdy punkt karmi o innej godzinie, w efekcie ta sama wataha robi koło i je trzy razy.
Antoni ma wpływy w Kościele, bo czasem w parafialnej gazetce drukują jego wiersze o Bogu. O 16.45 zapala się świeczkę. Chodzi o folder z Itaki, który dostał darmowo razem z zupą. W folderze na wstępie proszą o uważne i kilkakrotne przyjrzenie się twarzom. Dzięki takim jak Antoni mogą przywrócić zdjęciom imiona, nazwiska, rodziny. Więc zużywa swoją świeczkę na patrzenie, choć sprawę uważa za nie do załatwienia, ponieważ twarze na zdjęciach nie mają bród.
Dochodzi godz. 22. Najbardziej atrakcyjny czas, jeśli idzie o towar: kanciaści wynoszą do kontenerów konkrety, wstydząc się przed sąsiadami. Ludzie wyrzucają wszystko i potrzebują wszystkiego. We wtorki i czwartki w godz. 6–12 staje się z towarem na bazarku na Kole. Trwa migracja rzeczy – od obcinaczki do paznokci po kosiarkę do trawy.
Ocieplające znaczenie kobiety
Rano Antoni wyciąga z reklamówki złożone w kostkę dżinsy. Dziewięć par było w reklamówce, jak ją znalazł opartą o kontener. Mógłby się ubierać codziennie inaczej na ul. Żytniej, gdzie Caritas urządził łaźnię. Od godz. 8 do 12 wydają tam wodę, ręczniki, mydło, oferują dezynfekcję, usługi fryzjerskie oraz ciuchy. Ale Antoni nie korzysta. Bo jakie to ciuchy? Garniturki po zmarłych, oddawane przez rodzinę sterylizującą opuszczony lokal. Do garderoby dołączają kupę leków, gdyż staruszek chorował. I sprzedają kit, że nie chcą mieć wspomnień. Więc Antoni ubiera się, ale sportowo, we własnym zakresie.
Dziś nie idzie do pracy, ponieważ jedzie ze swoją kobietą do szpitala onkologicznego. Wizytę załatwił pan Fredek, bardzo uczuciowy strażnik miejski. Jeśli chodzi o zdrowie Antoniego, to co jakiś czas przyjeżdża do niego straż miejska sprawdzić, czy jeszcze żyje. A w razie jakby wypił za dużo dzidziulek (setek wódki), gdyż nie spożywa siaro-fruktów, nie robią łaski. Przecież po wypiciu na mrozie można dostać zapaści. Kiedyś został znaleziony przed klatką schodową. Obudzono go kulturalnie i poproszono, żeby usiadł na gazetach, bo inaczej dostanie wilka, aż przyjedzie pogotowie. A ponieważ od mrozu popuchły mu nogi, w szpitalu został zbadany kompleksowo, nawet pod względem przepustowości żył, gdyż jedna noga sprawiała wrażenie nadającej się do amputacji.
Jeśli chodzi o kobietę, poznali się na działkach. Bardzo seksualna. W jego środowisku kobiety odbija się młotkiem, nie uczuciem. Jej sukinsyn ją tłukł, to dostał w mordę od Antoniego, a ona przeszła na jego kwaterę. Wtedy on poczuł, że dom ma umeblowany kompletnie, bo kobieta jest dla domu jak obraz Matki Boskiej na ścianie. Zachorowała na pierś tak jak żyła, czyli na szybkiego. Na zimę zmuszona była przeprowadzić się do bloku, gdzie mieszka jej matka. Czego Antoni swojej kobiecie współczuje bardziej niż raka. Sam psa by do betonu nie posłał ani kota. Gdy po 21 latach na świeżym powietrzu zjechał do niej na czas siarczystych mrozów, nie mógł odgonić od siebie uczucia, że jest podsłuchiwany, a jego słowa odbijają się od futryn.
Jutro jest msza za pierś jego kobiety. Darmowa. Ks. Mateusz nie wziął ani grosza.