e-zmarli
Umarłeś? Jest dla ciebie aplikacja. Oto jak wygląda wirtualne życie po śmierci
Tekst ukazał się w POLITYCE w październiku 2013 r.
Tylko w 2012 r. swoje osie czasu na Facebooku osierociło 3 mln użytkowników. Tysiące uczestniczyło w zdarzeniu: wypadek. Zakładając, że FB nie osieroci nas szybciej, za sto lat może straszyć pół miliarda duchów. Z 18 mln ocyfrowanych Polaków, 14 mln ma profile na FB. Jedyną wspólną cechą ich wszystkich jest to, że umrą. Serwery już konsumują ten ostatni event.
Więc jeśli jeszcze żyjesz, zadbaj o cyfrowe porządki przed śmiercią. Żebyś nie skazał się na wieczne fruwanie w hałdach pikseli.
Czyściec kondolencji
Udomowiony Internet ma 10 lat. Jeszcze dzieciak. Ci, którzy przeszli w stan nieaktywny, gdy jeszcze wyrastał z pieluch, nie mogli o siebie zadbać.
Osieroceni aktywni modyfikowali ich foty w Naszej Klasie na odcień sepii i przewiązywali je w rogu czarnym aksamitem. Trzymając martwe konta w żelaznym uścisku, przeciągali niby-istnienie. Psychologowie mówią, że to pozwala aktywnym przetrawić żałobę.
Więc zawieszeni w sepii na okoliczność 1 listopada przewijali strumienie wrzucanych kondolencji w stylu: „na zawsze w naszych sercach”. Ale przynajmniej wiadomo było, że nie żyją.
Zrobiło się makabrycznie z nadejściem FB, gdy duchy zaczęły wpraszać się do grona znajomych. Albo fruwać jako lubiący to. Dla administratorów przecież żyjący.
Bo kogo poinformować, żeby wykasował – weźmy – ciocię? Serwer w Indiach, Kalifornii czy Irlandii? Że w środę był pogrzeb, a w sobotę FB przypomina aktywnym: złóż cioci urodzinowe życzenia. I czy usunięcie jej z listy znajomych będzie nietaktem? A ciocine wpisy na naszej osi czasu? To trochę tak, jakby pozbyć się pamiątek.
Śmierć przyparła serwery do muru. Musiały jakoś zsynchronizować technologię z losem nową aplikacją. Pierwszy był FB. W 2009 r. dodał usługę pochowaj profil/lub upamiętnij. Jeśli to drugie, w formularzu kontaktowym dołącz akt zgonu/lub link do nekrologu w lokalnej prasie. Nieaktywni już nie będą żywych zaczepiać. Tylko wisieć sobie w opcji „In memoriam”.
Czyli: koniec nowych zdarzeń. FB przestaje wysyłać na twoją oś czasu automatyczne horoskopy. Trwasz onlajn na ścianie pamięci i odbierasz wiadomości. Matki wrzucają ci na ścianę smutne wiersze i daty kolejnych nabożeństw. Żony – wasze piosenki i fotki ładnie rosnących dzieci. Kumple palą wirtulańce [*]. Jesteś w kontakcie tylko z tymi, których za życia dodałeś do listy.
O stosunek do swojego pozagrobowego onlajn przepytano Brytyjczyków. 43 proc. jest za skasowaniem życia. 20 proc. nie zastanawiało się. 20 proc. nie ma nic przeciwko oglądaniu ich profili. 16 proc. chce być dostępna z opcją pośmiertnego komentowania.
Wizerunkowo polscy nieaktywni wyglądają w necie mocno passé w stosunku do Ameryki. Tam fruwanie w opcji In memoriam to przebrzmiałe memento. Idą w pośmiertną interaktywność.
Ziemia pozagrobowo
Najdłużej żyją (i umierają) na FB Amerykanie. Już od 9 lat. Ich nieaktywni to duży target. W 2012 r. owdowiało po nich 580 tys. profili. Potencjalnie nieaktywni z Ameryki mogą przebierać w usługach kasowania/trwania życia: www.ifidie; www.deadsocial; www.legacylocker; www.deathswitch.
Każda chce obsłużyć śmierć. Konkurują. Robią deale z prawnikami spisującymi testamenty. Reklamują się: „Do tej pory musiałeś być skazany na śmierć albo mieć status wielkiej gwiazdy, aby opuścić świat ze słynnym ostatnim słowem”. Instruują, jak dopiąć cyfrowy los.
Dopinanie. Krok jeden: zapisz, czego życzysz sobie dla twoich śladów w sieci, fotek na Picassie, filmików na YouTube, które loginy/hasła do onlajn przekazać żonie, jakich nigdy w życiu.
Krok dwa: nagraj/napisz pożegnalne wiadomości. Na pewno każdemu masz coś innego do powiedzenia. Podziękuj rodzicom. Żonie. Kochance (?). Przestrzeż przed życiem dzieci. Mów, co chcesz. Przecież już nie żyjesz, np. (to do przyjaciół): „No to, kurwa, skonałem, ruszcie zadki na mój pogrzeb”. Wrzuć cyniczny dowcip. Ulubiony cytat. Sekret skrywany przez całe życie. Wyjaśnij nieporozumienia. Wreszcie powiedz szefowi w pracy, co myślisz o tym starym durniu. Niech odkryją cię na nowo. Dla dalszych znajomych skonfiguruj autoodpowiedzi, że – niestety – umarłeś.
Krok trzy: zdeponuj hasła do ostatniej e-woli u aniołów powierników. Aplikacja uruchomi się automatycznie zaraz po tym, jak wybrani aniołowie (przynajmniej dwóch, żeby nie było wątpliwości) wrzucą info o twoim zgonie. Usługodawcy obiecują, że będziesz miał ubaw patrząc, jak znajomi lajkują sobie twoją śmierć. Roczny abonament za zdeponowanie e-woli ok. 30 dol. Jednorazowy na całe życie – 300.
Jesteś internetowym nałogowcem i nie wyobrażasz sobie śmierci w sieci? Na to też jest aplikacja. Twitter wyszykował dla ciebie usługę LivesOn. Komputerowa inteligencja przestudiuje twoje gusta, styl pisania, eventy, na jakie reagujesz, wytworzy twój cyfrowy algorytm i „gdy twoje serce przestanie bić – będziesz wciąż tweetować”. Bo „Bóg nie istnieje, za to serwery tak – zaloguj się do prawdziwego życia po śmierci”.
Dopóki jesteś w wersji 1.0, czyli żywy, możesz monitorować kopię siebie i nanosić poprawki w celu maksymalnego zbliżenia do oryginału. Będziesz nie ten sam. Ale taki sam.
Chcesz brać udział w wychowywaniu dzieci? Bardzo proszę. Zdeponuj do nich listy na www.ghostmemo.com. Będą wysyłane zza grobu w interwałach. Nawet do 60 lat wprzód.
Amerykanie nie obrażają się na czasy. Uruchomiona w grudniu 2011 r. usługa „If I Die” (Jeśli umrę) w tydzień zgromadziła na fanpage’u 10 tys. lubiących to.
Polską nekroaplikację www.zostawslad.pl polubiło ledwie kilkuset. Choć autorzy, czterej wrocławscy studenci, oferowali się na portalach typu senior.pl i w hospicjum, gdzie przecież młodzi do ostatniego oddechu siedzą w sieci. Wciąż wolimy odchodzić z hasłami w głowach. Z pewną nieśmiałością zaglądamy do www.banknawypadek.pl. Proponuje cyfrową skrytkę depozytową dla bliskich. Na wypadek. Do dyspozycji 3 GB z życia. Roczny abonament 25 zł.
Od kwietnia 2013 r. z memento mori do aktywnych wyszedł Google. Aplikacja bardzo taktownie pozwala zaplanować własne zapomnienie. Przecież nie wiesz, kiedy umrzesz. Możesz złożyć testament u Managera Nieaktywnych Kont i ustawić licznik, kiedy masz wygasnąć: za 3, 6, 9 czy 12 miesięcy od ostatniego logowania (sam wiesz najlepiej, w jakim jesteś stanie). Miesiąc przed terminem oczekujący manager wyśle ci wiadomość na alternatywny kontakt. Jeśli nie odpowiesz, to znaczy, że nie żyjesz. System automatycznie zacznie wypełniać e-wolę. Google wyraża „nadzieję, że nowe narzędzie pozwoli ci zaplanować wirtualne życie po życiu”. Google „chce też ułatwić życie ludziom, których kochasz, gdy ciebie zabraknie”.
Ułatwienie życia kochanym aktywnym to drażliwy wątek. No bo co, jeśli śmierć zaskoczy, zanim zdeponujesz wolę u managera? A jeśli aktywny będzie szukał w sieci śladów pozamałżeńskiego życia? Proszę bardzo. Niech wyśle podanie do Google w Kalifornii. W podaniu: tłumaczony notarialnie na angielski akt zgonu, stopień pokrewieństwa, potwierdzone prawo do dziedziczenia. I tu Google go ma. Bo Google zastrzega sobie prawo ochrony e-życia, w tym poczty, jeśli uzna, że jej zawartość godzi w prywatność śp. użytkownika.
Niebo na abonament
Jeśli naspraszałeś do listy kontaktów na FB 1500 znajomych z całego świata, licz się z tym, że aktywni będą ci stawiać e-nagrobki. Są jak pojazdy wiozące na cmentarz. Pod względem liczby inwentaryzowanych znajomych jesteśmy w światowej czołówce. A skoro im dłuższa lista kontaktów, tym więcej e-grobów, rozsianych po e-serwerach – jesteśmy też w czołówce e-pochowanych.
Lubimy opłakiwać. Polska to lider w liczbie nekrobajtów. Mamy kilka e-cmentarzy. Niektóre jesienią niby-zasypują niby-liście. Można zlecić niby-opiekę nagrobka, niby-obsadzenie roślinkami, niby-obsypanie otoczenia grypsem. Gdy na www.wirtualnycmentarz.pl niby-gaśnie znicz, unosi się niby-dym. Od pięciu lat e-spoczęło tu już ponad 3 tys. nieaktywnych. Leżą pogrupowani w sektorach: komunalny, anglikański, ateistyczny, katolicki, luterański, muzułmański, żydowski, prawosławny, wojskowy, dziecięcy, romski. Każdy sektor w adekwatnej nagrobnej stylistyce. Grób standardowy – 20 zł. Vipowski, projektowany na życzenie, plus pejzaż – 300 zł (to jednak półtorej godziny pracy grafika).
Stoją nagrobki niezamieszkane. Ci, którzy czują zażyłość z nieaktywnym, mogą zamówić u grafika kwaterę podwójną. Albo rodzinną. Na wirtualnym cmentarzu swoich bliskich często e-chowają już podupadłe na siłach, ale jeszcze żywotne cyfrowo staruszki (groby poległych we wrześniu 1939 r. są zwolnione z opłat). W zasięgu kciuka mają też sklep. Wiązanka/znicz jednodobowy – gratis, kwitnąca/płonący 30 dni – 9 zł.
Trzech aktywnych wykupiło w sklepie mailing zza grobu. Przyjdzie po śmierci pod wskazane adresy. Z tajemnicą, która za życia nie przeszła przez gardło.
A dlaczego nie? Do banku też się już nie chodzi. Można opłakiwać przy piwku. Klikasz. Otwiera się Brama Główna (w tle liryczna muzyka). Zanim pójdziesz na grób, możesz zgrać pogodę z tą, jaką masz onlajn za oknem. Dostępna opcja: dzień, noc, deszcz, sucho, burza, śnieg. Aplikację wymusili użytkownicy, wcześniej opłakiwali w jednej aurze, a pory roku się zmieniają.
Miesięcznie Wirtualny Cmentarz ma 30 tys. wejść. Na okoliczność zaduszną – 700 tys. dziennie. Wtedy serwery stają, a zmarli odbierają gigabajty wiadomości: „Teraz pijesz szampana w niebie”; „Tęsknię dziadku, a twój sad zasypany tej jesieni jabłkami”; „Dziś twój ulubiony obiad”; „Zaprowadziłam Jasia do dentysty”; „Zosia dostała czwórkę z klasówki”.
Bardziej emocjonalną korespondencję odbierają pupile. Leżą w sektorze zwierzęcym: „Z tobą, Dusiu, odeszła część mnie, żebym zawsze mogła być blisko”; „Pysio kochał wszystkie zwierzęta i przez tę miłość zginął. Chciał przywitać się z innym psem, a na jego drodze stanął samochód”; „Nie mam pomysłu, jak dalej żyć bez ciebie, Eryku”.
Z powodu nadwrażliwości w sektorze zwierzęcym dokonano już wirtualnej ekshumacji. Użytkowniczka e-chowała dawno nieżyjące kotki, które przygarniała całe życie. Chciała, by spoczywały jeden po drugim w szeregu. Nie zdążywszy pochować wszystkich naraz, wstała od komputera i poszła zrobić herbatę. W tym czasie ktoś się zalogował i obok kotków pochował psa Kajtka. Złożyła skargę, że chce mieć koty po kolei.
Chowający konie ocalone z rzezi są zwolnieni z opłat. E-pochówki działają kojąco na dzieci. Tata mówi, że ukochany chomiczek przeprowadził się do netu.
Amerykanom tak się spodobała nasza nekroanimacja, że dawali za nią 20 tys. dol. Jedna piąta wartości inwestycji. Zrobili swoją, ale popłynęli, gdyż przeholowali z opłatami (100 dol. za miejscówkę).
Dariusz Pałęcki, administrator symulacyjnej nekropolii, widzi w produkcie sens. Dzisiejsze chińskie klocki na cmentarzach z napisem żył-był to tandeta. Za 200 lat będą zaorane na place budowy. A po co zaśmiecać ziemię, skoro jest narzędzie przechowywania pamięci? Zresztą musowo będzie ją (pamięć) jakoś materializować, skoro nieaktywni coraz częściej życzą się rozrzucić. Błogosławią nawet księża. Opcja e-opłakiwania przynajmniej odciąża finansowo proboszczów. Nie muszą płacić za wywóz upamiętniających śmieci.
Piekło kompromitacji
W każdej minucie aktywni na całym świecie wgrywają do YouTube 48 godzin wideo. Każdego dnia generują na Twitterze 200 mln wpisów. Prof. Zygmunt Bauman mówi, że nigdy w historii świata żadna tajna służba – od KGB po CIA – nie wyciągnęła takiej wiedzy o nas. W dodatku bez pieniędzy, przymusu i inwigilacji.
No, niestety, babka mogła spalić pożółkłe listy. I wiedzieliśmy o niej tyle, ile chciała powiedzieć. Za czasów babki to była reputacja. Teraz jest personal branding, na który składają się statusy, polubienia, wpisy, powiązania, komentarze do wpisów itd.
Cyfrowym ekshibicjonistom grozi wieczna kompromitacja. Skamienieją na FB wrzucane foty z obsikanym testem ciążowym, USG płodu, ze skrętem w ustach, gejowskie dowcipy. Firmy pogrzebowe już nieśmiało oferują się, że za rodzinę (by nie bolało) zrobią po zmarłym elektroniczne sprzątanie. Lub przegrzebią profile, przygotowując multimedialne wspomnienie. Na stypie wypalą z CD pełną emocji animację, opracowaną przez profesjonalnych grafików. Jakie czasy, takie albumy.
Prawnicy jeszcze nie wiedzą, co robić z tzw. e-masą spadkową po nieaktywnych. Komisja Europejska już pracuje nad prawem do bycia wirtualnie zapomnianym, żeby nie fruwali wiecznie zatrzaśnięci w memach i demotywatorach, ośmieszając rodzinę. Tylko od której strony to ugryźć, żeby zmusić Internet do zapomnienia?
Więc jeśli jeszcze żyjesz, a chcesz dobrze wyglądać po śmierci, poszukaj wyspecjalizowanych firm od usług internet image. Nie usuną, ale przynajmniej zamiotą pod dywan (czyli obniżą atrakcyjność widoku). Odpłatnie. Na razie to bardzo skomplikowane technologicznie przywracanie reputacji.