Społeczeństwo

Łapać na robaka

Czy warto uczyć dzieci przyrody?

Dla dzieci z krajów rozwiniętych zwyczajne wyprawy „w przyrodę” stały się ostatnio czymś egzotycznym. Dla dzieci z krajów rozwiniętych zwyczajne wyprawy „w przyrodę” stały się ostatnio czymś egzotycznym. Amy Kay / BEW
Dzieci na całym świecie tracą kontakt z przyrodą – lepiej rozpoznają zwierzęta z egzotycznych krajów i z bajek, niż te żyjące w ich najbliższym sąsiedztwie. Naukowcy biją na alarm, bo szkodzi to i dzieciom, i ochronie przyrody.
We francuskich badaniach dwa razy więcej dzieci rozpoznało tukana, którego we Francji trudno zobaczyć nawet w zoo, niż kosa – charakterystycznego ptaka pospolitego w całej Europie.Petr Kadlec/Flickr CC by SA We francuskich badaniach dwa razy więcej dzieci rozpoznało tukana, którego we Francji trudno zobaczyć nawet w zoo, niż kosa – charakterystycznego ptaka pospolitego w całej Europie.

Zapadła cisza. Jedno dziecko niepewnie zapytało: – To jaszczurka? Pokręciłem przecząco głową. Pokazywałem grupie dzieci zdjęcia i rysunki rozmaitych zwierząt. Przedstawiały bohaterów filmów animowanych (np. „Pszczółka Maja”, „Epoka lodowcowa”), stworzenia egzotyczne (tygrys, kangur) i pospolite zwierzęta Polski. Wśród tych ostatnich była traszka zwyczajna – płaz ogoniasty, który prowadzi co prawda skryty tryb życia, ale wiosną, podczas godów, licznie występuje w jeziorach, stawach, a czasem i w większych kałużach. By ją zobaczyć, nie trzeba organizować kosztownych wypraw – wystarczy wybrać się gdzieś w pobliże miasta.

Tymczasem dla dzieci z krajów rozwiniętych zwyczajne wyprawy „w przyrodę” stały się ostatnio czymś egzotycznym. W marcu 2009 r. organizacja Natural England opublikowała raport o związkach brytyjskich dzieci z przyrodą. Autorzy piszą w nim, że zaledwie 10 proc. małych Brytyjczyków spędza czas bawiąc się w lasach, terenach wiejskich czy na wrzosowiskach, podczas gdy wśród ich rodziców ten odsetek wnosił 40. Najpopularniejszym miejscem zabaw dzisiejszych dzieci jest ich dom – a w pokoleniu starszym były to okoliczne ulice i podwórka. W pomieszczeniach najbardziej lubiło się bawić 41 proc. badanych dzieci, podczas gdy w poprzednim pokoleniu jedynie 16 proc.

Z lasu w Internet

Richard Louv, autor głośnej książki „Last Child in the Woods” (Ostatnie dziecko w lesie), opisuje podobne zmiany w społeczeństwie amerykańskim. W ciągu zaledwie sześciu lat, między 1997 a 2003 r., liczba dzieci, które spędzają czas na wolnym powietrzu, grając w piłkę, łowiąc ryby, wędrując lub pracując w ogrodzie, zmniejszyła się o połowę. 71 proc. amerykańskich matek pamiętało, że codziennie bawiły się na podwórku, ale tylko 26 proc. przyznaje, że bawią się tam też ich dzieci.

Rolę podwórka przejęły teraz urządzenia elektroniczne. Dzieci spędzają większość czasu przed telewizorami, komputerami, smartfonami i ze zmieniającymi się zależnie od mody konsolami do gier. Bezpośredni kontakt z przyrodą został zastąpiony oglądaniem jej w filmach oraz w Internecie. Dzieje się tak zarówno w domach, jak i w szkołach. Połączenie z siecią uważa się dziś za główne narzędzie kontaktu dzieci ze światem, a popularne dawniej wycieczki terenowe powoli odchodzą w niebyt. Przy dyskusjach o reformie edukacji mówi się o wprowadzeniu podręczników elektronicznych, zwiększeniu dostępu do sieci i dostarczeniu laptopów dla każdego ucznia. O potrzebie przywrócenia bezpośredniego kontaktu z przyrodą nie wspomina się zwykle w ogóle.

Zespół dr. Jeana-Marie Ballouarda z Centre d’Etudes Biologiques de Chize we Francji sprawdzał, jak taki kontakt z przyrodą wpływa na wiedzę dzieci. Najpierw uczeni poprosili, by dzieci wymieniły pięć zwierząt, które „muszą mieć pierwszeństwo w ochronie”. W odpowiedziach blisko 70 proc. to były gatunki egzotyczne lub domowe. Dzikie zwierzęta krajowe dzieci wymieniały najrzadziej. W kolejnym badaniu dr Ballouard pokazywał dzieciom kolorowe tablice z rysunkami zwierząt i prosił o ich nazwanie. Dwa razy więcej dzieci rozpoznało tukana, którego we Francji trudno zobaczyć nawet w zoo, niż kosa – charakterystycznego ptaka pospolitego w całej Europie. Żadne dziecko nie znało wszędobylskich wijów czy traszek. Zespół Andrew Balmforda z University of Cambridge w Wielkiej Brytanii zaobserwował z kolei, że dzieci lepiej rozpoznawały wymyślone przez japońskiego rysownika Pokemony niż prawdziwe zwierzęta. Ośmiolatki były w stanie nazwać aż 80 proc. tych pierwszych i tylko 50 proc. drugich.

W Polsce nikt nie prowadził takich badań, ale obserwacje pokazują, że jest nie lepiej. – Kiedy pokazuję dzieciom zdjęcie dzbanecznika, mięsożernej rośliny z Azji, to zawsze ktoś się zgłosi i powie, że w środku żyją pająki, które polują na wpadające do środka owady – opowiada Dariusz Kucharski, prowadzący zajęcia w Centrum Edukacji Przyrodniczo-Ekologicznej w Ogrodzie Botanicznym PAN w Warszawie. – Gdy jednak pokażę im zdjęcie błękitnej żaby moczarowej, to nikt nie wie, co to jest. Myślą, że to jakieś zwierzę z Ameryki Południowej, tymczasem to pospolita polska żaba.

I jak tu chronić?

Dariusz Kucharski twierdzi, że pogarsza się wiedza nie tylko uczniów podstawówek. – Studentom pierwszego roku biologii pokazywałem zdjęcia 30 pospolitych ptaków Polski. Rozpoznali tylko trzy. I to myląc nazwy!

Anne Bebbington z Field Studies Council sprawdzała wiedzę studentów biologii w Wielkiej Brytanii. Do swoich badań wybrała osoby uzyskujące najwyższe noty, czyli A w systemie anglosaskim. Mimo to nie były one w stanie rozpoznać nawet najpospolitszych dzikich kwiatów. Nie lepiej radzili sobie nauczyciele stażyści. Jedynie co trzeci był w stanie nazwać trzy na 10 pokazywanych mu kwiatów. Nie dość więc, że dzieci nie znają przyrody w najbliższej okolicy, to nie ma kto ich tego nauczyć.

– Ludzie są bardziej skłonni chronić to, co lubią – mówi dr Ballouard. – Media pokazują zaś głównie tzw. gatunki charyzmatyczne: duże, jak niedźwiedź polarny czy panda wielka. Dobrze, że dzieci chcą je chronić, ale jak niby mają to robić? Natomiast mogą chronić lokalne zwierzęta w swoim otoczeniu. Tych zaś nie znają i nie lubią. Tym bardziej że w najbliższym ich sąsiedztwie zwykle nie ma dużych i uroczych ssaków, są zaś ptaki, płazy, pajęczaki i owady. – Małe dzieci są jeszcze otwarte i chłoną wiedzę o naszej florze czy faunie. Starsze czują obrzydzenie do wszystkiego, co nie ma futra i czterech nóg – narzeka Dariusz Kucharski. – I potem gdy w Polsce apelujemy o ochronę pachnicy, rzadkiego chrząszcza, to wszyscy mówią: „A po co? Lepiej chrońmy pandę czy wieloryba”.

Również edukacja ekologiczna często nie pomaga, bo jest postawiona na głowie. W szkole, w programach telewizyjnych czy na stronach internetowych mówi się głównie o globalnym ociepleniu albo niszczeniu lasów deszczowych w odległej Amazonii. Dzieciom ochrona przyrody kojarzy się więc głównie z jakimiś strasznymi rzeczami daleko od nich. Tymczasem – jak twierdzi David Sobel z Antioch University New England – pozytywną relację z przyrodą da się budować jedynie na podstawie bezpośrednich kontaktów z najbliższym otoczeniem. Dzieci, które pokochają świat zwierząt i roślin dookoła nich, będą chciały go chronić i w swoim kraju, i w odległej Amazonii.

Brak kontaktu z przyrodą przekłada się na zdrowie ludzi. Prof. Francis Kuo z University of Illinois w USA miała doskonałą możliwość przeprowadzenia badań porównawczych na ten temat. W Chicago zarząd miasta wybudował bowiem dwa osiedla komunalne, które różniły się jedynie ilością zieleni. Jedno było jej pozbawione, w drugim część domów otaczały drzewa i trawniki. Mieszkania przydzielano ludziom przypadkowo. A jednak ci, którzy trafili do zielonego osiedla, zachowywali się inaczej. Zespół prof. Kuo zaobserwował tam mniej agresji, więcej uprzejmości i lepszą opiekę nad dziećmi podczas zabaw. Ich mieszkańcy mieli mniej kłopotów z koncentracją, sprawniej zarządzali codziennymi sprawami, lepiej kontrolowali swą impulsywność, szybciej dochodzili do zdrowia po operacjach i czuli generalnie większe zadowolenie ze swego życia. Nawet ich dzieci rzadziej cierpiały na otyłość.

Prof. Kuo z dr Andreą Faber Taylor sprawdzała także, jak kontakt z przyrodą wpływa na dzieci chorujące na ADHD. Obecnie jest to najczęściej diagnozowane zaburzenie zachowania w młodym pokoleniu. Tymczasem – jak twierdzą badaczki – wystarczy 20-minutowy spacer po lesie, by polepszyła się koncentracja u dzieci z ADHD. Poprawa była porównywalna z efektami osiąganymi po leczeniu farmakologicznym. W publikacji z 2011 r. porównywały zaś środowisko, w jakim dzieci z ADHD spędzają większość wolnego czasu. Tak odkryły, że te, które najczęściej bawiły się wśród zieleni, miały łagodniejsze objawy zaburzenia niż te, które więcej przebywały w domu lub na pokrytym betonem podwórku. – Radzimy rodzicom, by jako dodatek do leczenia – mówi dr Faber Taylor – poszli na spacer z dzieckiem do parku. Na to nie trzeba recepty od lekarza.

Brytyjczycy z kolei, w raporcie „Sowing the Seeds” z 2011 r., piszą, że przedszkolaki, które bawiły się w naturalnej przestrzeni, rozwijały się ruchowo lepiej niż te, które spędzały czas na tradycyjnym placu zabaw. Wycieczki do lasu ponadto poprawiały dzieciom nastrój i zwiększały stopień ich aktywności. A mimo takich wyników badań ilość czasu spędzanego przez dzieci w przyrodzie systematycznie maleje.

Kryminalne zabawy

Wpływ na to ma, oczywiście, rosnąca popularność wszelkich urządzeń elektronicznych. Gry wideo, filmy czy społeczności internetowe stały się tak atrakcyjne, że dzieci trudno od nich oderwać. Do tego dochodzi zmniejszanie powierzchni parków czy choćby zielonych nieużytków w miastach, wzmożony ruch drogowy, rosnący strach przed pedofilami oraz głoszone poglądy, że nie można zniszczyć ani jednej roślinki czy kamienia. Całość prowadzi do zjawiska, które Richard Louv w książce „Last Child in the Woods” nazwał kryminalizacją zabawy w przyrodzie.

Bo przecież jeszcze 20–30 lat temu nikt nie widział nic złego w tym, że dzieci na podwórku właziły na drzewa, biegały po łąkach, budowały tamy na strumieniach i domki w lesie. Teraz często jest to po prostu zabronione. Dzieci w lesie muszą iść wytyczoną dróżką i oglądać przyrodę jak w muzeum. Rodzice nie pozwalają dotykać owadów lub pająków, bo boją się zarazków, straszą kleszczami i komarami. Przyroda budzi więc w dzieciach znudzenie lub przerażenie. Niektóre maluchy, opierając się na animowanych filmach, idealizują naturę. Takie romantyczne podejście też niestety oddala od prawdziwej przyrody. Wystarczy przecież jedna wycieczka do lasu, by dziecko odkryło, że komary kłują, a pszczoły żądlą. Idealizacja zamienia się wówczas w strach.

Jedynym wyjściem jest bezpośrednie poznanie prawdziwej przyrody tuż obok nas. Dr Jean-Marie Ballouard sprawdzał, czy w ten sposób można sprawić, że dzieci polubią węże, do których ludzie czują instynktowny wręcz strach i obrzydzenie. – Pierwszą niespodzianką było odkrycie, że dzieci nie mają takiej awersji do węży jak dorośli – opowiada uczony. – W grupie 25 dzieci zwykle dwoje–troje nie lubiło węży. Wśród dorosłych – przynajmniej połowa. Najważniejszą rzeczą, by dzieci polubiły węże, było pozwolić im ich dotknąć. Łapaliśmy z nimi węże, pokazywaliśmy, jak rozpoznać gatunki, jak odróżnić samca od samicy. I one same zaczynały je lubić i chronić.

Problem w tym, że wycieczki do lasu nie przynoszą zysków ich organizatorom – w ich trakcie dzieci i dorośli wydają mniej pieniędzy niż nawet w muzeum czy w teatrze, o wesołym miasteczku nie wspominając. Nie ma kto więc wspierać takich działań.

Uzbrojony w tę wiedzę spróbowałem sam zastosować ją w praktyce. Jedna z fundacji zaprosiła mnie na swój obóz, bym opowiedział młodym uczestnikom o moich książkach popularnonaukowych dla dzieci. Zaproponowałem zamiast tego wyprawę z uczestnikami obozu „w przyrodę”. Najpierw pokazałem im zdjęcia rozmaitych zwierząt, o których wspominam na początku tego artykułu. Rzeczywiście, bez trudu dzieci nazwały tygrysa, pingwina i postaci z filmów. Gorzej szło im rozpoznawanie polskich gatunków, ale zawsze znalazł się ktoś, kto w końcu dobrze to zrobił. Potem wybraliśmy się na wycieczkę, by szukać „robali”. Choć efekty były różne, to doszedłem do tego samego wniosku co dr Ballouard: dzieci wciąż są gotowe, by polubić przyrodę. Muszą tylko jej dotknąć.

Polityka 35.2012 (2872) z dnia 29.08.2012; Nauka; s. 62
Oryginalny tytuł tekstu: "Łapać na robaka"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Interesy Mastalerka: film porażka i układy z Solorzem. „Szykuje ewakuację przed kłopotami”

Marcin Mastalerek, zwany wiceprezydentem, jest także scenarzystą i producentem filmowym. Te filmy nie zarobiły pieniędzy w kinach, ale u państwowych sponsorów. Teraz Masta pisze dla siebie kolejny scenariusz biznesowy i polityczny.

Anna Dąbrowska
15.11.2024
Reklama