Pierwszym kostiumem kąpielowym była lniana koszula. Nie do kąpieli w morzu lub jeziorze, rzecz jasna – myśl o tak zagrażającej zdrowiu czynności nie przychodziła nikomu do głowy, były to miejsca stosowne dla ryb i syren, a nie dla ludzi. Lecz jeśli niewiasta musiała z jakichś ważnych i rzadkich powodów poddać się oblucji, wkładała ową koszulę, by uchronić swe oczy przed nieskromnym patrzeniem na własne ciało.
W połowie XIX w. lekarze zaczęli głosić, że od kąpieli nie zapada się na ciężkie choroby i nie umiera, a przeciwnie, pobyt u wód sprzyja zdrowiu. Należało wymyślić coś do kąpieli. Skonstruowano w tym celu suknię z długimi rękawami, zapiętą pod szyję z grubej czarnej wełny, pod nią szły czarne rajstopy, też wełniane, kryjące się w pantalonach do kostek tegoż koloru. Do tego buciki, kapelusz lub czepek i rękawiczki.
Kąpiel polegała na kucnięciu damy raz czy dwa w morzu i natychmiastowej rejteradzie do ubieralni pod osłoną niesionego przez służącą prześcieradła, bo pokazanie ciała oblepionego przez mokrą suknię było nieskromne. O pływaniu w tym odzieniu, obciążonym często na dole ciężarkami, żeby suknia nie unosiła się na wodzie, też nie było mowy, ale też nikt wówczas pływać nie umiał, nie wyłączając marynarzy.
Lecz i tak był to szalony przełom, bo uczciwa kobieta nałożyła pantalony – majtki z długimi nogawkami. Otulały one uda i były zszyte ze sobą dopiero w pasie, a brzuch i podbrzusze z pośladkami były gołe pod suknią. Ideą kobiecości była dostępność dla męża od razu i na żądanie.
Pantalony nosiły weneckie kurtyzany, żeby wzmóc przez to pożądanie w kliencie, który musiał wówczas za usługę zapłacić o jedną czwartą więcej.