Chodzi o to, że Janusz Buczek, naczelnik skarbówki, notorycznie zastawał następującą sytuację: równo o godzinie 7 rano zamykał listę obecności, zabierając ją z portierni do siebie, tymczasem ciągle pukali przepraszający za spóźnienie, żeby się dopisać, co narażało obie strony (spóźnionych i naczelnika) na sytuacje stresowe. Aż w 2006 r. uszczelnił kontrolę wejść/wyjść, wymieniając system papierowy na papilarny. Wydał się naczelnikowi dużo wiarygodniejszy niż karty zbliżane do bramki, zostawiane – zwłaszcza przez kobiety dominujące w urzędach – we wczorajszej torebce, samochodzie. A minuty lecą.
Choć wszyscy wyrazili zgodę pisemną na oddanie do systemu jednego z palców, musiał oddolnie rodzić się bunt, gdyż do urzędu wpadła kontrola z Generalnego Inspektoratu Ochrony Danych Osobowych, nakazując usunięcie czytników ingerujących w intymne ja. Spór o godność palca trwał latami. Ostatecznie 20 września 2011 r. Naczelny Sąd Administracyjny uznał metodę papilarną za nieadekwatną do celu, jakim jest osiągnięcie kontroli nad czasem pracy podwładnych. Sąd podważył brak elementu przymusu jako przesłankę legalności, gdyż „żeby mówić o zgodzie, musi istnieć równorzędność obu stron, tymczasem pracodawca i pracownik nie są równorzędnymi podmiotami i nie można wykluczyć, że zgoda była wymuszona”. Dwa lata wcześniej NSA zablokował papilarność w LG Electronics Mława.
Biometryczne bramki
System w tym czasie zdążył się rozprzestrzenić. Kilka tysięcy polskich pracodawców zainstalowało na bramkach biometryczne czytniki odcisków, kontrolując uczciwość zatrudnionych: dowodem przyjścia/wyjścia z pracy jest palec przyłożony do terminala. Pozytywna identyfikacja dysponenta palca jest komunikowana w postaci mrugnięcia zielonej diody na czytniku lub wygenerowanego „dziękuję” (z dostępną opcją: jeśli dysponent ma imieniny/urodziny, czytnik wyświetla serdeczne życzenia).