Tekst jest odpowiedzią na artykuł opublikowany w numerze 10 Tygodnika POLITYKA:
Dotacja na studia stacjonarne w uczelniach publicznych wzrosła w latach 2000-2009 z 3 mld zł do 7,4 mld zł, czyli o 147% przy wzroście liczby studentów o 48% i spadku liczby maturzystów o 1 %. Z kolei w latach 2006-2009 dotacja na studia stacjonarne przeliczona na jednego maturzystę wzrosła o 56 %, a nowela ustawowa przewiduje do 2014 roku wzrost o kolejne 42 %. Zatem, dotacja przeliczona na maturzystę od 2006 do 2014 wrośnie z 15 tys. zł do 38 tys. zł (!!!).
Według najnowszego raportu Ernst & Young „Produktywność naukowa wyższych szkół publicznych w Polsce” aż 87 % (UJ 61,3) przychodów polskich uniwersytetów pochodzi z dydaktyki. Dla większości tych uczelni oscyluje między 92-96%. W uczelniach technicznych ten wskaźnik jest nieco niższy i wynosi ok. 80% (AGH 65,2%), ale w pozostałych szkołach publicznych zdecydowanie przekracza 90 % (brak danych dot. uczelni ekonomicznych i medycznych). W dobrych uczelniach niepublicznych wymieniony wskaźnik mieści się w przedziale 60-90 %, ale w większości szkół przekracza także wyraźnie 90%. Wreszcie, z dostępnych danych wynika, że przychód uniwersytetów poza dotacją i przychodami dydaktycznymi wynosi średnio 4%.
Jeśli dodać, że dotacja na studia stacjonarne jest wprost proporcjonalna do liczby studentów, a uczelnie niepubliczne są jej pozbawione (i nowela ustawowa nie przewiduje żadnych istotnych zmian) to obecny system finansowania stanowi skuteczny przepis na coraz gorzej wykształconego absolwenta. Jest zachętą do bylejakości i marnotrawienia środków publicznych.
Liczba studentów (a nie poziom studiów) jest jedyną gwarancją egzystencji, i to dla szkół z obu sektorów. 2,5 % środków przeznaczonych na kierunki zamawiane nie jest w stanie zmienić tej patologicznej sytuacji. Co więcej, pogłębiający się niż demograficzny zaostrzy walkę o studenta kosztem jakości.
Taki system finansowania kształcenia jest wyniszczający dla samych uczelni publicznych. Jak dowodzą powyższe dane angażowane są wszelkie możliwe zasoby na rzecz wzrostu liczby studentów zamiast zwiększenia aktywności w zakresie badań naukowych i współpracy z gospodarką. To nie jest sposób na rozwój uczelni oparty o solidne fundamenty. Według wspomnianego raportu to nadmierne obciążenie dydaktyczne pracowników naukowo-dydaktycznych ogranicza ich aktywność naukową.
Niewątpliwie przyczyniają się do tego tzw. 2-gie etaty, przy czym warto podkreślić, że pracuje na nich ok. 20 tys. osób w uczelniach publicznych i poniżej 8 tys. w niepublicznych.
Pani Minister B. Kurdycka słusznie się chwali, że udało się przeznaczyć na nowe obiekty i laboratoria aż 16 mld zł (głównie z funduszy unijnych). Żeby jednak z powstającej nowoczesnej infrastruktury był pożytek trzeba przekonać kadrę szkół wyższych, że skończyło się dydaktyczne eldorado i dużo większy potencjał trzeba zaangażować na działalność naukową i współpracę z gospodarką. Jeśli naukowcy nie wrócą do laboratoriów i nie nauczą się współpracować z gospodarką wówczas nowoczesne laboratoria zamienią się w pustostany i będą kosztem utrzymania, a nie szansą gonienia świata przynajmniej w niektórych dziedzinach. Szansa na zwiększenie innowacyjności polskich firm też zostanie zmarnowana. Co zrobić z tym absurdalnym stanem rzeczy? Konieczne są następujące zmiany:
• Niezbędna jest dywersyfikacja ról uczelni. Teraz wszystkie szkoły starają się robić to samo. Tymczasem dobre, duże uczelnie powinny skupić się na prowadzeniu kształcenia na poziomie II i III stopnia, na badaniach naukowych i współpracy z gospodarką. Powinny także kształcić kadry dla pozostałych szkół wyższych.
Uczelnie o mniejszym potencjale, jeśli potrafią dobrze kształcić, to przede wszystkim na studiach I stopnia. Oczywiście musi temu towarzyszyć odpowiednio zmieniony system finansowania.
• Uczelnie niepubliczne (póki jeszcze istnieją) należy wykorzystać do uruchomienia skutecznej konkurencji tak w sferze kształcenia; jak i badań naukowych oraz współpracy z gospodarką, a nie eliminować z rynku do czego prowadzą niektóre zapisy nowej ustawy,Konkretnie co trzeba zrobić:
- Należy ograniczyć dotację dydaktyczną według spadającej liczby maturzystów. Algorytm dotacyjny, trzeba zredukować do rzeczywistych kosztów kształcenia, a wielkość dotacji istotnie uzależnić od poziomu studiów.
- Dopuścić dobre uczelnie niepubliczne do rywalizacji o środki na kształcenie. Sposób w jaki należy to zrobić zaprezentował przedstawiciel uczelni niepublicznych Zespołowi Rządowemu do Spraw Analizy Systemu Finansowania Szkolnictwa Wyższego w marcu 2010 r. Wprowadzenie powyższej propozycji w życie uwolni władzę państwową, od zarzutu, że łamie Konstytucję RP, a konkretnie art. 70. Należy podkreślić, że w pierwszym roku dotacja wyniosłaby nie więcej niż 120 do 160 mln zł i wzrosłaby maksymalnie do 400 – 500 mln zł rocznie. Te pieniądze szybko się zwrócą, bowiem uruchomią większą gospodarność w uczelniach publicznych. Poza tym, jeśli dostosuje się dotację budżetową do spadającej liczebności maturzystów, to oszczędności będą kilka razy większe. Wreszcie wystarczy ograniczyć marnotrawstwo po stronie rządowej i przestać na taką skalę finansować edukację (nawet w trybie niestacjonarnym) w szkołach policealnych. Według dostępnych danych w Polsce funkcjonuje 3369 szkół policealnych, które otrzymują z budżetu państwa ponad 800 mln zł rocznie.
- Z powyższego nie wynika, że proponuję ograniczenia dotacji do uczelni publicznych, bowiem zaoszczędzone pieniądze należy przeznaczyć na badania naukowe. Ich dystrybucja powinna odbywać się w coraz większym stopniu poprzez konkursy.
- Konieczne jest wzmocnienie roli rektora kosztem ciał kolegialnych i związków zawodowych. Uczelnie stoją indywidualnościami, a koncepcja tych samych żołądków prowadzi do przeciętności. Rektor musi mieć możliwość prowadzenia skutecznej, projakościowej polityki kadrowej, czyli wspierania dobrych zespołów naukowo-badawczych i kończenia współpracy z kadrą o wątpliwej przydatności pozadydaktycznej.
Powyższe zmiany trzeba wprowadzić jednocześnie, jeśli mają być skuteczne. Dopiero to zagwarantuje dużo większe zaangażowanie uczonych na rzecz nauki i gospodarki i nastąpi poprawa jakości absolwentów. W rezultacie polska gospodarka skorzysta podwójnie: będzie lepsza jakość kadr i większa innowacyjność a jedno warunkuje drugie.
Reasumując: trwanie przy obecnym systemie finansowania kształcenia w szkołach wyższych szkodzi studentom oraz dobrym uczelniom publicznym i niepublicznym, a więc w konsekwencji społeczeństwu, które poprzez podatki i czesne finansuje szkoły. Niestety nowelizowana ustawa o szkolnictwie wyższym szerokim łukiem omija te kluczowe kwestie warunkujące wzrost poziomu polskich uczelni.
Dotacja na studia stacjonarne w uczelniach publicznych wzrosła w latach 2000-2009 z 3 mld zł do 7,4 mld zł, czyli o 147% przy wzroście liczby studentów o 48% i spadku liczby maturzystów o 1 %. Z kolei w latach 2006-2009 dotacja na studia stacjonarne przeliczona na jednego maturzystę wzrosła o 56 %, a nowela ustawowa przewiduje do 2014 roku wzrost
o kolejne 42 %. Zatem, dotacja przeliczona na maturzystę od 2006 do 2014 wrośnie z 15 tys. zł do 38 tys. zł (!!!).
Według najnowszego raportu Ernst & Young „Produktywność naukowa wyższych szkół publicznych w Polsce” aż 87 % (UJ 61,3) przychodów polskich uniwersytetów pochodzi z dydaktyki. Dla większości tych uczelni oscyluje między 92-96%. W uczelniach technicznych ten wskaźnik jest nieco niższy i wynosi ok. 80% (AGH 65,2%), ale w pozostałych szkołach publicznych zdecydowanie przekracza 90 % (brak danych dot. uczelni ekonomicznych i medycznych). W dobrych uczelniach niepublicznych wymieniony wskaźnik mieści się w przedziale 60-90 %, ale w większości szkół przekracza także wyraźnie 90%. Wreszcie, z dostępnych danych wynika, że przychód uniwersytetów poza dotacją i przychodami dydaktycznymi wynosi średnio 4%.
Jeśli dodać, że dotacja na studia stacjonarne jest wprost proporcjonalna do liczby studentów,
a uczelnie niepubliczne są jej pozbawione (i nowela ustawowa nie przewiduje żadnych istotnych zmian) to obecny system finansowania stanowi skuteczny przepis na coraz gorzej wykształconego absolwenta. Jest zachętą do bylejakości i marnotrawienia środków publicznych.
Liczba studentów (a nie poziom studiów) jest jedyną gwarancją egzystencji, i to dla szkół z obu sektorów. 2,5 % środków przeznaczonych na kierunki zamawiane nie jest w stanie zmienić tej patologicznej sytuacji. Co więcej, pogłębiający się niż demograficzny zaostrzy walkę o studenta kosztem jakości.
Taki system finansowania kształcenia jest wyniszczający dla samych uczelni publicznych. Jak dowodzą powyższe dane angażowane są wszelkie możliwe zasoby na rzecz wzrostu liczby studentów zamiast zwiększenia aktywności w zakresie badań naukowych i współpracy z gospodarką. To nie jest sposób na rozwój uczelni oparty o solidne fundamenty. Według wspomnianego raportu to nadmierne obciążenie dydaktyczne pracowników naukowo-dydaktycznych ogranicza ich aktywność naukową. Niewątpliwie przyczyniają się do tego tzw. 2-gie etaty, przy czym warto podkreślić, że pracuje na nich ok. 20 tys. osób w uczelniach publicznych i poniżej 8 tys. w niepublicznych.
Pani Minister B. Kurdycka słusznie się chwali, że udało się przeznaczyć na nowe obiekty
i laboratoria aż 16 mld zł (głównie z funduszy unijnych). Żeby jednak z powstającej nowoczesnej infrastruktury był pożytek trzeba przekonać kadrę szkół wyższych, że skończyło się dydaktyczne eldorado i dużo większy potencjał trzeba zaangażować na działalność naukową i współpracę z gospodarką. Jeśli naukowcy nie wrócą do laboratoriów
i nie nauczą się współpracować z gospodarką wówczas nowoczesne laboratoria zamienią się
w pustostany i będą kosztem utrzymania, a nie szansą gonienia świata przynajmniej
w niektórych dziedzinach. Szansa na zwiększenie innowacyjności polskich firm też zostanie zmarnowana. Co zrobić z tym absurdalnym stanem rzeczy? Konieczne są następujące zmiany:
§ niezbędna jest dywersyfikacja ról uczelni. Teraz wszystkie szkoły starają się robić to samo. Tymczasem dobre, duże uczelnie powinny skupić się na prowadzeniu kształcenia na poziomie II i III stopnia, na badaniach naukowych i współpracy
z gospodarką. Powinny także kształcić kadry dla pozostałych szkół wyższych. Uczelnie o mniejszym potencjale, jeśli potrafią dobrze kształcić, to przede wszystkim na studiach I stopnia. Oczywiście musi temu towarzyszyć odpowiednio zmieniony system finansowania,
§ uczelnie niepubliczne (póki jeszcze istnieją) należy wykorzystać do uruchomienia skutecznej konkurencji tak w sferze kształcenia; jak i badań naukowych oraz współpracy z gospodarką, a nie eliminować z rynku do czego prowadzą niektóre zapisy nowej ustawy,
Konkretnie co trzeba zrobić:
· należy ograniczyć dotację dydaktyczną według spadającej liczby maturzystów. Algorytm dotacyjny, trzeba zredukować do rzeczywistych kosztów kształcenia, a wielkość dotacji istotnie uzależnić od poziomu studiów,
· dopuścić dobre uczelnie niepubliczne do rywalizacji o środki na kształcenie. Sposób w jaki należy to zrobić zaprezentował przedstawiciel uczelni niepublicznych Zespołowi Rządowemu do Spraw Analizy Systemu Finansowania Szkolnictwa Wyższego w marcu 2010 r. Wprowadzenie powyższej propozycji w życie uwolni władzę państwową, od zarzutu, że łamie Konstytucję RP, a konkretnie art. 70. Należy podkreślić, że w pierwszym roku dotacja wyniosłaby nie więcej niż 120 do 160 mln zł i wzrosłaby maksymalnie do 400 – 500 mln zł rocznie. Te pieniądze szybko się zwrócą, bowiem uruchomią większą gospodarność w uczelniach publicznych. Poza tym, jeśli dostosuje się dotację budżetową do spadającej liczebności maturzystów, to oszczędności będą kilka razy większe. Wreszcie wystarczy ograniczyć marnotrawstwo po stronie rządowej i przestać na taką skalę finansować edukację (nawet w trybie niestacjonarnym) w szkołach policealnych. Według dostępnych danych w Polsce funkcjonuje 3369 szkół policealnych, które otrzymują z budżetu państwa ponad 800 mln zł rocznie,
· z powyższego nie wynika, że proponuję ograniczenia dotacji do uczelni publicznych, bowiem zaoszczędzone pieniądze należy przeznaczyć na badania naukowe. Ich dystrybucja powinna odbywać się w coraz większym stopniu poprzez konkursy,
· konieczne jest wzmocnienie roli rektora kosztem ciał kolegialnych i związków zawodowych. Uczelnie stoją indywidualnościami, a koncepcja tych samych żołądków prowadzi do przeciętności. Rektor musi mieć możliwość prowadzenia skutecznej, projakościowej polityki kadrowej, czyli wspierania dobrych zespołów naukowo-badawczych i kończenia współpracy z kadrą o wątpliwej przydatności pozadydaktycznej.
Powyższe zmiany trzeba wprowadzić jednocześnie, jeśli mają być skuteczne. Dopiero to zagwarantuje dużo większe zaangażowanie uczonych na rzecz nauki i gospodarki i nastąpi poprawa jakości absolwentów. W rezultacie polska gospodarka skorzysta podwójnie: będzie lepsza jakość kadr i większa innowacyjność a jedno warunkuje drugie.
Reasumując: trwanie przy obecnym systemie finansowania kształcenia w szkołach wyższych szkodzi studentom oraz dobrym uczelniom publicznym i niepublicznym, a więc w konsekwencji społeczeństwu, które poprzez podatki i czesne finansuje szkoły. Niestety nowelizowana ustawa o szkolnictwie wyższym szerokim łukiem omija te kluczowe kwestie warunkujące wzrost poziomu polskich uczelni.