Społeczeństwo

Witamy in vitro

Wszystko, co chcielibyście wiedzieć o in vitro

Po dwukrotnym odwirowaniu nasienie ogląda pod mikroskopem embriolog, który ocenia stan plemników Po dwukrotnym odwirowaniu nasienie ogląda pod mikroskopem embriolog, który ocenia stan plemników Leszek Zych / Polityka
Rok temu 460 posłów dostało imienne zaproszenia na dzień otwarty od 12 klinik in vitro. Czekali na posłów embriolodzy, naszykowano kitle. Przyszło dwóch. Nieobecnych zapraszamy więc na zaległą wycieczkę.
Nadliczbowe zarodki trafiają do baniaków-zamrażarek z ciekłym azotemLeszek Zych/Polityka Nadliczbowe zarodki trafiają do baniaków-zamrażarek z ciekłym azotem
Na uboczu kliniki znajdują się dwa wyciszone pomieszczenia dla mężczyznLeszek Zych/Polityka Na uboczu kliniki znajdują się dwa wyciszone pomieszczenia dla mężczyzn

Proszę państwa, jesteśmy w warszawskiej klinice InviMed. Od 2002 r. poczęło się tu ok. 3 tys. dzieci, liczba w dużym przybliżeniu. W Polsce nie ma, jak w Anglii, Francji czy Szwecji, narodowego spisu dzieci z in vitro, który odbywa się co roku. W Polsce mamy 2 mln niepłodnych par i 37 klinik. Dokonują rocznie ok. 8 tys. zapłodnień.

Widzą państwo, że na szklanych stolikach w holu leży dużo rozrzuconych gazet? Żeby uniknąć rozmów kolejkowych, pacjenci wolą pozorować czytanie. Czy zauważyli państwo zdjęcia niemowląt na ścianach? Przysyłają je rodzice. Niemowlaki są trudne do rozpoznania. Na fali ostatnich sporów publicznych przestali chwalić się fotografiami – że dzieci ładnie rosną.

To gabinet dr. Tomasza Rokickiego.

Najpierw odbywają się tu życiowe rozmowy. Nie, od par nie wymaga się dokumentów potwierdzających zawarcie małżeństwa. Dawca męski podpisuje umowę, że po ewentualnym urodzeniu będzie dbał o dziecko. Wedle prawa polskiego, żeby zostać ojcem, trzeba obcować z matką lub być jej mężem. Trudność polega na tym, że przy in vitro nie ma obcowania. To dokument ważny w przypadku par konkubenckich, żeby na wypadek rozejścia się matka miała prawo do alimentów.

Te wchodzące co kilka minut pacjentki, które nie mają już żadnych pytań do doktora, weszły w cykl in vitro. Stymulowane hormonalnie przychodzą co kilka dni na monitoring. Czekanie na uwolnienie komórki jajowej trwa od tygodnia do 14 dni. Pacjentki wolą tzw. dłuższy protokół, czyli dłuższy okres stymulacji (samodzielnie robione zastrzyki w brzuch), bo chcą mieć jak najwięcej komórek jajowych. Protokół krótki, proszę państwa, przeważa w krajach objętych refundacją in vitro, gdyż tam kobiety w razie niepowodzenia mogą bezpłatnie ponowić cykl.

Dr Rokicki ocenia dokładną datę pęknięcia pęcherzyka. Mąż-nie-mąż musi przed tym dniem zachować minimum czterodniową abstynencję seksualną i być w klinice na oddanie nasienia nie później niż półtorej godziny przed punkcją komórki jajowej.

To jest, proszę państwa, pokoik intymny dla partnera.

Nawet pacjenci zagraniczni oceniają to miejsce jako przyjazne, a na forach zachwycają się wnętrzem. Pokoiki są dwa. Zlokalizowane na uboczu kliniki, wyciszone, oddalone od tupotu białych chodaków pielęgniarek. Mężczyzna nie jest wprowadzany do pokoiku przez personel w fartuchach. Dostaje kluczyk i słoiczek w gustownym papierowym woreczku, jakie kupuje się w galeriach na prezenty (z uchwytami z plecionego sznurka). Jeśli nie wystarczy mu ściana z twarzą Marilyn Monroe, gazety erotyczne oraz filmy, może wejść z partnerką. Zwykle pół godziny wystarczy.

Jeżeli mąż-nie-mąż jest na kontrakcie zagranicznym, może nasienie oddać wcześniej do zamrożenia. Rzadko zdarza się, że przychodzi partnerka i mówi, że on do swojej płodności podchodzi bardzo ambicjonalnie, więc czy możliwe jest, żeby oddał nasienie w domu? Możliwe. Ale nasienie będzie słabsze. Powinno trafić do obróbki w ciągu 20 minut od pobrania, kiedy zachowuje jeszcze temperaturę ciała.

W czasie, kiedy panowie są w pokoiku intymności, panie poddawane są zabiegowi odessania płynu z komórkami jajowymi. Odbywa się to za pomocą specjalnego urządzenia: słomka wprowadzana jest aż do jajowodu; o, tutaj pod stopą dr Rokicki ma pedał, którym reguluje ciśnienie w słomce. Panie są pod znieczuleniem. Ciekawostka: to ten sam środek, który przedawkował Michael Jackson. Bardzo przyjemnie się po nim zasypia, ale na krótko. Po godzinie panie mogą opuścić klinikę.

Statystycznie, spośród 10 pacjentek, którym dziś pobrano komórki jajowe, swoje dziecko do domu wezmą cztery.

Laboratorium – „macica” kliniki – jest za tym okienkiem, przez które doktor przekazuje słomkę z pobraną komórką jajową. Państwo czytają prasę? Ks. Arturowi Filipowiczowi, jezuicie, wyobraźnia podpowiada, że panują tu inne warunki niż we wnętrzu kobiety: w prawdziwej macicy jest ciemno i sterylnie, na zarodki nie pada choćby ultrafiolet, którym w laboratorium oczyszcza się powietrze.

Proszę państwa, wszystkie stoły, na których pracuje się z komórkami, są ogrzewane do 37 stopni. Panie przy stołach to embriolodzy. Umieszczają komórki w pojemniczkach z pożywkami, zwanych mediami, które przypominają warunki macicy; są przykryte na wierzchu warstwą parafiny, żeby nie parowało, było sterylnie i ciemno.

Stalowe pojemniki przypominające lodówki to inkubatory.

Kładzie się w nich komórki zanurzone w pożywce na resting, czyli odpoczynek. Bo dla komórek wyprowadzanych z kobiety pod ciśnieniem to jest duży stres. Po dwóch godzinach restingu odbywa się chemiczne czyszczenie komórki jajowej. Przepłukiwanie dokonuje się w pipetce z enzymem rozpuszczającym tzw. wiązania otaczające. Znów idą do inkubatora na resting, czekając na nastrzyknięcie plemnikiem.

Czy państwo wiedzą, że Polska jest jedynym krajem na świecie, w którym powstało stowarzyszenie na rzecz obrony dzieci z in vitro? Stanowią półtora procent wszystkich urodzeń. Dla porównania – w Izraelu 10 proc.

Zapewniam, że embriolodzy podchodzą do zarodków z wielkim szacunkiem, choć w kwestii, od kiedy zaczyna się człowiek, nie ma żadnych bioetycznych kodyfikacji. Kliniki różnych krajów wdrożyły swoje. Na przykład w klinikach niemieckich mrozi się tylko komórki jajowe, do których wniknęły już plemniki, ale przed drugim dniem, zanim embrion zacznie się dzielić. W Niemczech przyjęto, że człowiek pojawia się w stadium blastocysty, czyli w piątym do szóstego dnia życia zarodka. W podejściu izraelskim człowiek staje się po około 40 dniach w łonie matki.

Co do początku człowieka, w Polsce trwa jeszcze publiczna dyskusja. Czy jest od momentu połączenia komórki z plemnikiem, czy będzie dopiero za godzinę, dwa dni? Państwo czytają prasę? Biochemik prof. Wojciech Zagórski skłaniałby się do momentu zlania jaja i plemnika, kiedy ustalony zostaje genom. Za tą definicją gatunku przemawiają metody DNA, na podstawie których, badając grobowiec egipski, można odróżnić ciało ludzkie od ciała sokoła. Jarosław Selin, polityk PiS, za tym, że zarodek to człowiek, ma argument – jak powiada – naukowy: nikt jeszcze nie udowodnił, że z dziecka poczętego w łonie matki rodzi się coś innego niż osoba ludzka.

Prof. Jacek Hołówka, filozof i etyk, jest przeciw wytyczaniu granicy. To jak ze wschodzącym dniem. Czy państwo mają definicję, w którym momencie zaczyna się dzień? Gdy pojawi się pierwszy promyk słońca, czy kiedy można już czytać bez sztucznego oświetlenia?

A to urządzenie nazywa się wirówką.

Przy niej druga para embriologów obrabia nasienie. (Proszę państwa, zarówno przy jajeczku, jak i nasieniu zawsze pracują dwie osoby, powtarzając na głos personalia z kartki naklejonej na pipetkę, żeby nie pomylić dawców).

Więc najpierw nasienie musi przejść dwukrotne wirowanie (1400 obrotów na minutę), żeby skoncentrować jak najwięcej plemników w jednym mililitrze. Po odwirowaniu gęste trafia pod mikroskop. Embriolog dodaje na szkiełko mikroskopowe kropelkę spowalniacza, żeby plemniki zwolniły na tyle, aż ludzkie oko będzie w stanie wyłowić perełki.

Bo, proszę państwa, jak to w naturze, nie wszystkie plemniki są równe. Jeśli nasienie okaże się śliczne (norma to 14 proc. dobrych morfologicznie plemników z piękną falującą witką, nie za krótką i nie za grubą; wykazujących ruch typu A – postępowy szybki), nie trzeba mu pomagać, nastrzykując komórki.

Postępowy szybki plemnik sam sobie w inkubatorze znajdzie jajeczko w ciągu trzech godzin. Jeśli plemnik jest leniwy, embriolog bierze go pipetką, urywa mu witkę i wsadza do komórki jajowej.

Ta metoda nazywa się ICSI. A jeśli plemniki kompletnie nie nadają się na ojca (poniżej 1 mln w 1 ml nasienia, mniej niż 5 proc. o prawidłowej budowie), kwalifikują się do zabiegu IMSI. Embriolog siedzi przed monitorem urządzenia (mają je tylko dwie kliniki w Polsce) i przy 6-tysięcznym powiększeniu ocenia, które są najładniejsze. Sześć godzin może mu zająć wybór takiego, który rokuje. Proszę spojrzeć w monitor. Wyglądają jak myszy, prawda?

Nastrzyknięte plemnikami komórki idą znów do inkubatora – dzielić się. O 7.30, czyli jakieś 24 godz. później, embriolodzy przychodzący na pierwszą zmianę sprawdzają, czy podzieliły się na dwa. Mijają kolejne 24 godz. hodowli. Embriolog ocenia, czy dzielą się parzyście, czy blastomery są sobie równe, jaki jest timing podziału. Laboratoryjny akt poczęcia trwa ok. 48 godz.

 

Czasem udaje się wyhodować 5, czasem 10 zarodków. Każdy jest uwieczniany na zdjęciu. Fotografię swojego zarodka rodzice mogą dostać na życzenie. Najlepsze są wybierane do transferu. Ale nie żyją, proszę państwa, co jest przedmiotem niepokoju Kościoła, kosztem swoich braci i sióstr. Reszta dostaje szansę i czeka w inkubatorze do dnia piątego. Selekcja zupełnie jak w naturze. Jeśli któryś obumrze, to nie znaczy, że pozostałe go zjadły.

W InviMed wszczepia się standardowo jeden zarodek kobiecie przed 30, zaś 35-latce dwa. Transfer do macicy odbywa się w sali zabiegowej, którą już odwiedziliśmy. Wytypowane zarodki wracają przez okienko z laboratorium i odpowiednią pipetą są umieszczane w macicy pacjentki.

Te owalne baniaki to zamrażarki z ciekłym azotem.

Trafiają tu nadliczbowe zarodki. W baniakach znajdują się koszyczki, w koszyczkach kasetki, w kasetkach słomki, a w słomkach zarodki. Każdy ma swój pesel: numer banku (zamrażarki), kasetki, data mrożenia, liczba zarodków w słomce, stadium zamrożenia, dane rodziców. Kasetki są różnokolorowe, żeby podczas otwierania baniaka móc szybko je zidentyfikować, nie narażając pozostałych.

Rodzice nazywają to hotelowaniem lub zimowiskiem. Hotel zarodka (w tym dolewanie ciekłego azotu, doglądanie, prąd, dodatkowy generator) jest płatny 380 zł za rok, komórki – 600 zł.

Jeszcze nie wiadomo, czy i kiedy zarodki się przeterminowują. Są już znane narodziny z 18-letniego „mrożaczka”. Pary zwykle wracają po swoje zarodki po 2–3 latach od pierwszych narodzin, kiedy odchowają noworodka i odetchną finansowo.

Czytają państwo prasę? Poseł Gowin słyszy krzyk rozpaczy tych dziesiątków tysięcy zamrożonych chłopców i dziewczynek. Człowiek nie przeżyłby w ciekłym azocie, to fakt, ale zarodek nie krzyczy, bo nie posiada systemu nerwowego.

Państwo są praktykujący? Co roku na niedzielę św. Rodziny, przypadającą 28 grudnia, episkopat wysyła do parafii listy, nawiązując w nich ezopowo do in vitro: że tylko Bóg jest panem życia, a dzieci są jego darem, więc nie istnieje prawo do dziecka; że oto cień Heroda unosi się dziś nad Betlejem. Abp Józef Życiński przypomina, że też byliśmy zarodkami i można było nas zamrozić, ma pytanie: czy w imię miłości wolno nam tworzyć świat znany z powieści Huxleya? Abp Henryk Hoser posłom przychylnym pipetkom grozi, że Bóg ich rozliczy i to indywidualnie. Bp. Tadeuszowi Pieronkowi nasuwa się literackie wyobrażenie Frankensteina.

Żeby uniknąć kary Boskiej za mrożenie, można zastrzec sobie: nie tworzymy zarodków nadliczbowych. Przychodzą pary, proszą, żeby stworzyć trzy i wszystkie wszczepić. Wtedy pacjentka podpisuje dokumenty, że została poinformowana, iż ewentualna ciąża mnoga może zagrażać jej życiu.

Wielodzietne ciąże to, proszę państwa, problem krajów bez refundacji in vitro. Proszę spojrzeć na zdjęcia w holu. Na jednej czwartej z nich są bliźniaki. W Anglii i Izraelu podaje się zwykle jeden zarodek. Włochy wybrały inne wyjście: nie pozwalają mrozić zarodków, ale pozwalają na tzw. redukcję ciąży mnogiej. Najlepsze wydaje się rozwiązanie niemieckie, gdzie zamraża się tylko komórki jajowe, które jeszcze nie są ani chłopcem, ani dziewczynką. Ale polskiej pary zwykle na to nie stać. Kosztuje drożej o kilka tysięcy, gdyż jest trudniejsze w zamrażaniu. Mówiąc obrazowo: komórka po rozmrożeniu rozmiękcza się jak truskawka, zarodek pozostaje twardą śliwką.

Tłok w holu, prawda?

Ostatnio w klinice odczuwa się napięcie par. Podchodzą masowo do transferów dogrywkowych, chcąc zdążyć z rozmrożeniem reszty w obawie, że spełni się projekt posła Gowina, który zakłada adopcję wszystkich zamrożonych braci i sióstr. Chcą ratować swoje zarodki przed cudzą macicą. (Wśród par w holu krąży powiedzenie: Gowin prezydentem wszystkich zarodków).

W Anglii, jeśli rodzice nie kontaktują się z kliniką i nie chcą płacić za hotelowanie, likwiduje się zarodek po 10 latach. W Polsce nigdy. Mogą go zniszczyć tylko rodzice w warunkach domowych.

Czasem przyjeżdżają po swój zarodek z termosem na lody. Embriolodzy napełniają go suchym lodem, w którym może przeżyć kilka dni, lub wypożyczają swój baniak. Rodzice mówią coś, że zmieniają klinikę, ale trudno to zweryfikować.

Tak, proszę państwa, klinika musi go wydać. Zgodnie z prawem, zarodek pozostający w próbówce nie ma rodziców, tylko właścicieli, gdyż prawo nie przewiduje, by dziecko poczęte przebywało poza organizmem mamy. Biologiczni rodzice zawierają z kliniką umowę, która zasadza się na prawie własnościowym.

Różne są życiowe sytuacje, proszę państwa. Podczas gdy zostały jeszcze zamrożone zarodki, ich ojciec umiera, matka zachoruje i nie może już rodzić, rozwodzą się... Precedens z Wielkiej Brytanii: po utworzeniu zarodka ojciec pokłócił się z matką i wycofał zgodę na implantację. Trybunał w Strasburgu stanął po jego stronie, uznając, że ma prawo decydować, czy i z kim chce mieć dziecko. W polskich klinikach przyjęto, że kiedy zarodek jest na świecie, czyli w laboratorium, dawca ze strony męskiej wycofać się nie może. Przecież po zajściu kobiety w ciążę ojciec, pokłóciwszy się z nią, nie może żądać aborcji. Za to może wycofać się matka, gdyż in vitro to zabieg medyczny, a do takiego nikogo zmusić nie wolno.

Tak, biologiczni rodzice mogą się zrzec nadliczbowych zarodków, ale nie dostają za to pieniędzy. Za gotowy zarodek do adopcji pieniędzy nie pobiera też klinika. Adoptująca para płaci tylko za zabieg. 2 tys. zł, czyli pięć razy mniej niż kuracja in vitro. To adopcja anonimowa.

Zdarza się, proszę państwa, dawstwo rodzinne, czyli siostra oddaje siostrze swoje komórki jajowe. W polskich klinikach postawiono warunek: dawczyni musi mieć minimum dwoje własnych dzieci. Co mogłaby przeżywać, kiedy nie mając jeszcze swoich, będzie patrzyć, jak u siostry rosną dzieci z jej jajeczka?

To klienci czekają na zarodki, nie odwrotnie. Do Polski przyjeżdżają po nie panie z krajów, gdzie nie obsługuje się singielek, na przykład Szwedki.

Proszę spojrzeć na ten komputer.

Bada męskie nasienie metodą zwaną CASA podczas pierwszej wizyty mężczyzny w pokoju intymnym kliniki, zanim para zakwalifikuje się do in vitro. Tych mężczyzn jest ponad 350 w miesiącu. Aparat ma wbudowany program z wzorcami idealnego plemnika według norm WHO.

W ponad 5 proc. badanego tu nasienia nie ma ani jednego plemnika. Czy państwo wiedzą, że WHO ciągle obniża normę plemników w 1 ml nasienia? Na początku XX w. normą było 100 mln sztuk, 5 lat temu – 20 mln, obecnie – 15 mln.

Ciekawostka: najgorsze plemniki ma Śląsk i mężczyźni z terenów wiejskich, mający kontakt z nawozami. Najlepsze – górale. A „spermomocarstwem” w Europie jest Dania. Więc w ostateczności InviMed korzysta tylko z duńskiego banku nasienia. W zależności od gęstości plemników w 1 ml, cena za nie waha się od 300 do 1000 zł. Można szukać fenotypowo podobnego mężczyzny – wysoki, blondyn, oczy niebieskie, wykształcenie wyższe.

Jest godz. 19. Przed końcem zmiany embriolodzy wstawiają do inkubatora zarodki do rozmrożenia. Póki ustawa jest jeszcze w zamrażarce, są szykowane do transferu na jutro.

Polityka 48.2010 (2784) z dnia 27.11.2010; kraj; s. 28
Oryginalny tytuł tekstu: "Witamy in vitro"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Świat

Dlaczego Kamala Harris przegrała i czego Demokraci nie rozumieją. Pięć punktów

Bez przesady można stwierdzić, że kluczowy moment tej kampanii wydarzył się dwa lata temu, kiedy Joe Biden zdecydował się zawalczyć o reelekcję. Czy Kamala Harris w ogóle miała szansę wygrać z Donaldem Trumpem?

Mateusz Mazzini
07.11.2024
Reklama