Społeczeństwo

Nowe cyfrowe j@

Czym jest społeczność sieci?

W społeczeństwie sieci trzeba się komunikować, by świat wiedział, W społeczeństwie sieci trzeba się komunikować, by świat wiedział, "co u ciebie" Piotr Socha / Polityka
Dziś, kiedy w Internecie znajduje się pracę, miłość i znajomych, wizerunek w wirtualu staje się równie ważny co w realu. Warto więc świadomie budować swój sieciowy profil, a nie feedować na wallu co popadnie. Bo jeszcze nas znajomi przestaną obserwować lub, co gorsza, zrobią z nas demota.
Internauta musi być autentyczny. Jeśli nie jest szczery inni to szybko wyśledząPiotr Socha/Polityka Internauta musi być autentyczny. Jeśli nie jest szczery inni to szybko wyśledzą

Jeśli istnieje ktoś taki jak wpływowy bloger, to jest nim 32-letni warszawiak Maciej Budzich. Od 4 lat prowadzi w Internecie popularny blog Mediafun – o mediach, marketingu i reklamie. Choć na życie zarabia jako grafik, blog pożera większość jego czasu. Z konferencji na konferencję, ze spotkania na spotkanie. Z kamerą, komórką, laptopem i mobilnym dostępem do netu – wszystko relacjonuje na swoim blogu. – Jestem jednoosobowym kombajnem multimedialnym – mówi o sobie. Na serwisie społecznościowym Facebook ma 658 znajomych. Na serwisie mikroblogowym Blip (polska odmiana Twittera) jego 160-znakowe komunikaty obserwuje ponad 1200 osób. Gdy w rządzie pojawił się pomysł rejestru internetowych stron zakazanych, Budzich na bieżąco donosił i komentował. I to właśnie on – na prośbę Kancelarii Premiera – zajął się zorganizowaniem w ciągu 10 dni debaty Donalda Tuska z internautami.

Kilka miesięcy wcześniej odkryto u niego ciężką chorobę nerek. Wylądował w szpitalu. Jest uzależniony od dializ, czeka na przeszczep. Swoje leczenie także relacjonuje na stronach. Czytają je lekarze. – Budzich to przykład człowieka, który wiele znaczy w sieci, a swą internetową tożsamość zbudował właściwie od zera, ciężką pracą – mówi dyrektor programowy dużego portalu. Jest czytany w branży. Cytują go. – Dziś moim CV jest po prostu adres bloga. Sieć skupia większość mojej zawodowej i życiowej aktywności – mówi Maciej Budzich. Na razie jest wolnym strzelcem, ale – jak mówi nieskromnie – gdyby chciał znaleźć pracę i poinformował o tym online – szybko spłyną oferty.

I pewnie ma sporo racji, bo jego sieciowy wizerunek ręczy za niego. Gdy pionier nauk społecznych Gustave Le Bon w swym sztandarowym dziele „Psychologia tłumu” z 1895 r. analizował zachowanie mas, zauważył, że tłum jest nie tylko nieobliczalny i podlega chwilowym emocjom, ale też nade wszystko potrzebuje lidera. Internetowe serwisy społecznościowe, takie jak np. Facebook (400 mln użytkowników na świecie) czy rodzima Nasza-klasa, z której miesięcznie korzysta 13 mln Polaków – to jest właśnie ten tłum. Teraz wykuwają się nowi liderzy.

Fenomen rozwijających się od kilku lat sieciowych społeczności nie przestaje fascynować psychologów i znawców marketingu. – W większości zaspokajają podstawowe potrzeby komunikacyjne – dowiadujemy się, co słychać u znajomych i zwrotnie informujemy, co u nas – mówi Artur Gortych, prezes Artegence, agencji reklamowej wyspecjalizowanej w mediach internetowych. Wyszukiwanie się i łączenie ludzi w grupy to jednak dopiero początek. W takiej sieci powiązań nieustannie krążą zdjęcia, muzyka, pliki, informacje, zaproszenia do zawarcia znajomości czy linki do ciekawych stron, wygrzebanych z Internetu.

Wśród przyjaciół na Fejsie

Choć popularnych serwisów społecznościowych jest w sieci kilkadziesiąt (a pomniejszych i niszowych – tysiące), zasada ich działania jest podobna. Po pierwsze – załóż swoją internetową wizytówkę (profil, konto, awatara). Powiedz nam coś o sobie, wklej zdjęcie, pokaż się światu. Im więcej danych, tym lepiej. Punkt drugi – znajdź przyjaciół, których już znasz z „realu”. Punkt trzeci – zacznij się komunikować, pokazuj zdjęcia, wysyłaj informacje, aby świat wiedział, „co u ciebie” (tzw. statusy). Na Facebooku, który narodził się na amerykańskich uczelniach, podstawową formą komunikacji jest tzw. tablica (ang. wall) – czyli internetowy odpowiednik korkowej planszy przy wejściu do akademika, gdzie każdy student może przypiąć kartkę z ważną dla niego informacją (stąd wyrażenie „feedować na wallu”). Punkt czwarty – zdobywaj nowych znajomych i buduj swą popularność.

W lutym na zlecenie operatora mobilnego dostępu do sieci iPlus przebadano grupę młodych, najaktywniejszych Polaków, którzy najszybciej przyjmują nowe mody. Społecznościowe narzędzia w Internecie regularnie wykorzystuje już 57 proc. ankietowanych. – Kluczem do sukcesu serwisów społecznościowych stała się łatwość korzystania z nich – kilkoma kliknięciami można stworzyć w sieci swój zakątek. I urządzić go po swojemu – mówi Piotr Krawiec, ekspert w dziedzinie marketingu w sieci, właściciel agencji Praktycy.com. O potędze nowego trendu świadczą też wieści, które nadchodzą ze Stanów Zjednoczonych.

Weekend 12–14 marca przejdzie do historii tamtejszego Internetu. To właśnie wtedy – zdaniem Hitwise, jednej z firm monitorujących ruch w sieci – Facebook po raz pierwszy przebił w rankingach najpopularniejszych stron w USA dotychczasowego lidera, wyszukiwarkę Google. Przewaga wynosi zaledwie 0,04 proc. Ale jeśli weźmiemy pod uwagę, że jeszcze rok temu Facebook przyciągał ok. 2,5 proc. amerykańskich internautów, a dziś idą z Google łeb w łeb (zgarniając po 7 proc. ruchu w sieci), wzrost jest imponujący.

Na naszym rodzimym poletku moda na Facebooka dopiero się rozkręca – w styczniu miał 4 mln użytkowników – a ścisła czołówka od lat pozostaje niezmieniona. Na prawdziwą internetową potęgę wyrosła u nas Nasza-klasa (w rankingach wyprzedza ją tylko Google i Onet – patrz wykres na s. 34). Przy czym aż 76 proc. posiadaczy profilu na tym serwisie deklaruje, że odwiedza go co najmniej raz w tygodniu (a 43 proc. – codziennie). Inne popularne serwisy to np. portal randkowy Sympatia.pl, który przyciągnął 3,3 mln osób, określanych tam mianem „sympatycznych”. GoldenLine.pl – społeczność ludzi skupiona wokół rozwoju kariery zawodowej – ma zarejestrowanych 600 tys. profilów. Nie wiadomo, ilu użytkowników z Polski korzysta z Twittera, ale jeden z jego rodzimych „klonów” Blip ma ich 37 tys. (z czego jedna trzecia aktywnych).

Są jeszcze dziesiątki serwisów zagranicznych. Amatorzy fotografii dzielą się swymi pracami na stronach Picasa i Flickr. Nie dotarły do nas jeszcze z USA społecznościowe serwisy geolokalizacyjne, których użytkownicy ruszają w miasto z komórkami, fotografując i polecając sobie ciekawe miejsca, restauracje, sklepy, za co dostają punkty i nagrody (np. Foursquare.com, Gowalla.com). Wciąż na swój polski odpowiednik czekają tak dziwaczne pomysły jak blippy.com – społecznościowy serwis zorganizowany wokół shoppingu. Jego użytkownicy chwalą się, co, gdzie i za ile kupili oraz ile wydali w tym miesiącu w centrach handlowych.

Nawet tradycyjne serwisy przekształcają się, aby zyskać bardziej społecznościowy charakter, np. popularny wśród naszych kinomanów Filmweb.pl, który od kwietnia zmieni swe oblicze, przekazując redagowanie treści użytkownikom. Wszystko po to, aby przyciągać i łączyć miliony internautów. Jak jednak wyróżnić się w takim tłumie? – W serwisach społecznościowych każda podejmowana przez ciebie aktywność pracuje na twój wizerunek. Jesteś na tyle ciekawą osobą, ile popularnej treści jesteś w stanie wnieść. Ile osób zaciekawisz, ilu poświęci swój czas, aby cię obserwować – pisze Eric Qualman, autor m.in. bloga i książki „Socialnomics” o fenomenie Facebooka.

Serwisy społecznościowe – zdaniem Qualmana i innych wyznawców social-marketingu – stały się nieograniczonym polem świadomego kreowania wizerunku w sieci. A ten będzie się stawał coraz istotniejszy. Tak jak w realu świadczy o nas, czy jeździmy czystym samochodem, czy ubieramy się schludnie, gdzie i jak mieszkamy, tak w przyszłości to, jak nas postrzegają w sieci, będzie miało wpływ na sukces zawodowy i społeczny status.

Zostań gwiazdą za 9 zł

– Im większe jest nasze audytorium w serwisie społecznościowym, tym istotniejsze staje się wywarcie pozytywnego pierwszego wrażenia – twierdzi Rafał Agnieszczak. On – założyciel serwisu Fotka.pl – jest tego świadomy. W swym prowokującym podkoszulku, z prowokującą wizytówką, na której opisał swe stanowisko jako „konkrety, wino, kobiety”, jeszcze przed trzydziestką, idealnie pasuje do wizerunku szefa przedsięwzięcia internetowego. Fotka, która ma 3,6 mln użytkowników, w swej prostocie jest wręcz genialna. Zorganizowana jest wokół pomysłu „wrzuć swoje zdjęcie i zapytaj innych, jak się podobasz (w skali od 1 do 10)”. Agnieszczak przyznaje, że sporo użytkowników – głównie młodych – wykorzystuje serwis do lansowania się w grupie rówieśników. Zdjęcia są zazwyczaj stylizowane. Nikt nie wnika, czy były wcześniej podrasowane Photoshopem (popularny program graficzny). Każdy pokazuje się z jak najlepszej strony. Dla wyjątkowo spragnionych sławy jest opcja „zostań gwiazdą”, która sprawi, że nasz profil będzie wyróżniony na stronie. Koszt 9 zł miesięcznie. Płaci ok. 1 proc. użytkowników. – Dajemy możliwość wkroczenia do świata, w którym każda dziewczyna jest ładna, a chłopak przystojny. W tym kontekście Fotka to doskonałe narzędzie promocji swego wizerunku w sieci, spełniające przy tym funkcje terapeutyczne – mówi Agnieszczak.

Podobnie terapeutyczne okazały się profile w Naszej-klasie. Wirtualne spotkanie ze szkolnymi znajomymi stało się dla wielu szarych myszek, niedowartościowanych w dzieciństwie, okazją do poprawy samopoczucia. Do serwisu trafiały liczne zdjęcia z rodzaju „ja i mój nowy samochód”, „my na wakacjach w Egipcie”, „ja i siedziba mojej firmy”. A sprzedawca śrubek z Podkarpacia wpisywał w profilu, że jest „kierownikiem operacji handlowych na region Polski południowo-wschodniej”.

Lansowanie i rasowanie profilów odchodzi też na serwisie GoldenLine, bo użytkownicy mają świadomość, że ich internetowe wizytówki są przeczesywane przez firmy poszukujące kandydatów do pracy. Dlatego warto tam zatytułować się specjalistą i ekspertem. W osiągnięciach należy wpisać liczne zaliczone szkolenia oraz modne wyrazy, po których wyszukują headhunterzy. Na przykład zajmujący się zasobami ludzkimi w korporacjach powinni mieć teraz wpisane w CV employer branding, czyli doświadczenie w zakresie budowania wizerunku firmy jako dobrego pracodawcy. – Ważne jest też zdjęcie. Eleganckie, raczej nie z wakacji w tropikach. Najlepiej, aby przedstawiało twarz osoby uśmiechniętej, pełnej energii i otwartej – mówi Monika Samojlik, rzeczniczka GoldenLine. Zwraca jednak uwagę, że przesadne koloryzowanie profilu nie popłaca, bo serwis internetowy jest tylko miejscem pierwszego kontaktu. Prędzej czy później i tak dochodzi do rozmowy kwalifikacyjnej w realu.

A najczęściej mówi z sensem, bo to cecha charakterystyczna serwisów społecznościowych. Przeraźliwy bełkot, obrażanie się i wylewanie żółci – zmora komentarzy pod tekstami portali internetowych – na Facebooku czy GoldenLine nie występuje. Dlaczego? – To bardzo proste. Ludzie pokazują się pod nazwiskiem. A więc dbają o swą reputację – tłumaczy Monika Samojlik. – Mam teorię, że w serwisie społecznościowym każdy z nas przyjmuje postawę aspirującą – dodaje Rafał Agnieszczak. Bo jeśli jesteśmy nieciekawi albo marnujemy czas obserwujących, zostaniemy po prostu zignorowani albo wyrzuceni z listy znajomych. To w Internecie jak cywilna śmierć.

Donos kontrolowany

W biznesie w dobrym tonie jest dziś, aby prezes albo chociaż rzecznik wielkiej firmy prowadził bloga, komunikując się w ten sposób z rynkami i kontrahentami. Wiele agencji PR przygotowuje takie strategie obecności w sieci. Można też wynająć ghostwritera, który będzie blogował zamiast zapracowanego managera (chętnie podejmują się tego dziennikarze branżowi).

O reputację w sieci – i to profesjonalnie – muszą dbać również celebryci. – Gwiazdy i gwiazdki odkryły, że Internet stał się medium alternatywnym dla kolorowych magazynów i telewizji. Jego dodatkowym atutem jest to, że komunikacja z fanami odbywa się bezpośrednio, a nie przez wydawców pism – tłumaczy dziennikarka dużej stacji komercyjnej, która po godzinach dorabia wymyślając celebrytom strategie budowania wizerunku na Facebooku (na wizytówce tytułuje się social advisor). W zakresie usług ma również lans na Pudelku poprzez wysyłanie kontrolowanych przecieków i zrobionych „z ukrycia” zdjęć. – Społeczności to wciąż temat nowy w branży, ale moim zdaniem każdy z celebryckiego topu ma już wynajętego doradcę w tej kwestii – mówi. Według niej promowanie gwiazd na Naszej-klasie czy Facebooku jest zajęciem wdzięcznym, bo ludzie chętnie dołączają do swych znajomych osoby na co dzień oglądane w telewizji. – W ten sposób mają wrażenie, że gwiazdy wpuszczają ich do prywatnego życia.

To nobilituje wzajemnie. Każdy nowy obserwujący, który dołącza się do naszego profilu, ściąga automatycznie kolejnych. W myśl zasady: znajomi moich znajomych są moimi znajomymi. I im ktoś jest bardziej popularny, tym staje się bardziej popularny. W ten sposób trwa w serwisach społecznościowych wyścig na liczbę fanów i tzw. followersów (co na polski tłumaczy się bardzo niefortunnie jako „obserwujący” lub „śledzący”, a więc dla starszego pokolenia z konotacjami ubeckimi). – Wyścig po nowych fanów rzeczywiście zaczyna już przypominać konkurencję sportową – przyznaje Maciej Budzich.

Na świecie oprócz m.in. Paris Hilton, Lady GaGi i Baracka Obamy z konsekwentnej budowy swego sieciowego wizerunku znany jest reżyser Kevin Smith. Twórca kultowych „Sprzedawców” od lat kręci coraz większe gnioty, które zbierają fatalne recenzje i są finansowymi klapami. Tymczasem jego kariera w sieci kwitnie – ma bloga, cykliczną audycję radiową (podcast), a na Twitterze jego profil śledzi 1,6 mln ludzi. To pozwala mu sprzedawać koszulki, naklejki oraz jeździć na dobrze płatne występy na konferencjach. Kino było tu tylko wstępem, prawdziwą jego karierą jest teraz bycie sieciowym celebrytą. O sile rażenia Kevina Smitha przekonały się ostatnio linie lotnicze Southwest Airlines, których pracownicy zasugerowali, aby ze względu na tuszę wykupił dodatkowe miejsce w samolocie. Smith błyskawicznie dał znać na Twittera, co w przewrażliwionej na punkcie otyłości Ameryce stało się przyczyną skandalu i kryzysu wizerunku Southwest Airlines.

Na rodzimym podwórku gwiazdami Naszej-klasy są m.in. Agnieszka Włodarczyk, Krzysztof Ibisz, Anna Dymna, prezenter pogody Jarosław Kret. Ich codzienne wpisy śledzi kilkaset tysięcy osób. Na Blipie króluje Lech Wałęsa, Zbigniew Hołdys i bloger Kominek. Ostatnim głośnym przypadkiem jest Ilona Felicjańska, która po tym, jak spowodowała wypadek pod wpływem alkoholu, dosłownie pożarta przez brukowce, ratowanie wizerunku swego i swej fundacji zaczęła właśnie od Facebooka.

Sieć grupowa

Kacper Latecki, zajmujący się badaniami rynkowymi oraz psychologią społeczną, zwraca jednak uwagę, że wiele sieciowych wizerunków budowanych jest w sposób uproszczony. – Poruszamy się w sferze podstawowych kodów kulturowych. Jeśli ktoś chce uchodzić za młodego luzaka, to wrzuci kilka zdjęć zrobionych komórką na imprezie, a rano napisze, że ma strasznego kaca. Kreujący się na intelektualistę da cytat z niszowej książki. A zbuntowany kontrkulturowiec – odjechane zdjęcie i prowokujące hasło – mówi Latecki. Podobne funkcje ma np. zapisywanie się do grup tematycznych na Facebooku, które mają integrować ludzi wokół ważnych spraw społecznych. Okazuje się jednak, że wiele z nich nie prowadzi żadnej działalności poza tym, że mają licznych członków. Już sama przynależność, tak jak rodzaj odznaki zdobywanej w harcerstwie, ma powiedzieć o naszej tożsamości, poglądach czy być świadectwem ironicznego podejścia do rzeczywistości. I tak gdy tegoroczna aura dała się narodowi we znaki, masowo zapisywano się do grupy „Zimo wyp*****!” (aktualnie 35 tys. fanów), na co natychmiast odpowiedziano formując konkurencyjną „Stop wiośnie”.

Kacper Latecki zwraca też uwagę, że sposób budowania wizerunku w sieci zmienia się z wiekiem. – Nastolatki podkreślają głównie przynależność do grupy rówieśniczej. W wieku studenckim promuje się bunt i zabawę. 25–30-latki, aktywni na rynku pracy, podkreślają swój profesjonalizm – mówi. Podobnego zdania jest Łukasz Dębski z agencji 121PR. – Uwypukla się to, na co chcemy zwrócić uwagę – mówi. Jego zdaniem nadchodzą czasy, w których trzeba będzie bardzo ostrożnie dobierać swe znajomości w sieci, a także dokładnie przemyśleć, co i do jakich grup komunikować. – Wizerunek w sieci można świadomie budować, można nim nawet dla własnych korzyści manipulować. Ale równie dobrze możemy, całkiem nieświadomie, się odsłaniać – ostrzega. Bo nasze sieciowe aktywności i profile społecznościowe mówią o nas więcej, niż sobie tego życzymy.

Pasztet w stringach

Pół biedy, gdy zdradzamy prywatność na własne życzenie. Pięciu na dziesięciu użytkowników Naszej-klasy wrzuca na serwis prywatne zdjęcia. 36 proc. użytkowników serwisu Fotka przyznaje, że znajomych, którym pokazuje swoje zdjęcia, zna tylko online. W tym kontekście, nawet w konserwatywnej Polsce, łatwiej zrozumieć liczbę 300 tys. użytkowników konkurencyjnego portalu fotka.sex.pl, na który wrzucane są amatorskie nagie zdjęcia (w tym szczegółowe zbliżenia genitaliów).

Mikołaj Długosz, artysta i fotograf, tłumaczy to swoistym rozdwojeniem jaźni. – Z jednej strony – jesteśmy narodem północy, kryjącym się i wstydzącym. Z drugiej – mamy w sobie totalne parcie na bycie fajnym, medialnym, akceptowanym. Wirtualny świat, w którym granice prywatności są dalej posunięte niż w realu, stał się wspaniałym narzędziem wyrażenia tych pragnień – mówi. Wiele z tych autopromocji odznacza się nieudolnością. Fotki pstrykane są komórką w siermiężnych blokowych wnętrzach albo domowych łazienkach z wielkimi lustrami. Widać tam bałagan, lastryko, meblościanki, reklamówki z Biedronki, wersalki, kryształy i kafelki ze złoconym paskiem. – Tło zdjęć więcej mówi o naszym kraju niż właściwi bohaterowie. Często wychodzi z tego jaskrawy zgrzyt, dysonans – twierdzi Długosz, który przez wiele miesięcy tropił zdjęcia przedmiotów i wnętrz wystawianych na serwisie aukcyjnym Allegro. Na tej podstawie przygotował głośną wystawę „real foto”. Jaskrawe autopromocyjne porażki są zresztą wyłapywane przez samych internautów i jako tzw. demoty trafiają do popularnego serwisu Demotywatory.pl, w którym prezentowane są zabawne zdjęcia z puentującym je dwulinijkowym komentarzem.

Ale nawet korzystając z Internetu w sposób ostrożny można się zdradzić. Na początku marca serwis aukcyjny Allegro ukrył nazwy kupujących na aukcjach, motywując to ochroną prywatności. – I bardzo dobrze. Do tej pory była to informacja publicznie dostępna. Szefowie Allegro zorientowali się jednak, że przeglądając historię zakupów i wystawionych komentarzy da się bardzo łatwo ustalić zwyczaje zakupowe poszczególnych użytkowników – kupowane produkty, stopień zamożności, zainteresowania – mówi Tomasz Rzepniewski, dyrektor agencji interaktywnej MEC Interaction.

Nadmiar szczerości w serwisie społecznościowym może zaszkodzić w rozwoju kariery. Amerykański serwis CareerBuilder.com przeprowadził ankietę wśród prawie 3 tys. menedżerów w USA. 45 proc. z nich przyznało, że przed przyjęciem kandydata do pracy sprawdzało jego profil w serwisie społecznościowym. Co trzeci z nich odkrył przy tym informacje, które sprawiły, że kandydat został ostatecznie odrzucony. Z badania netHR 2009, prezentowanego na wrześniowej konferencji pod tym samym tytułem, wynika, że w Polsce 21 proc. prowadzących rekrutację zagląda na profile kandydatów (najczęściej na Naszą-klasę). Połowa przegląda, na jakich forach wypowiadał się i jakie opinie wygłaszał. Jedna trzecia sprawdza, jakie kontakty posiada i przegląda opinie innych użytkowników o kandydacie.

Gdy jakaś informacja (zdjęcie, film) raz trafi do sieci, właściwie tracimy nad ną kontrolę. Znajoma dziennikarka opowiadała, jak przyjmując do pracy opiekunkę dla dziecka „wyguglała” jej ades e-mail. Przypadkowo zauważyła, że niedoszła niania jest aktywną uczestniczką forum wielbicieli ekstremalnych praktyk seksualnych. Takie przypadki ponownie przywołują pytanie, gdzie dziś zaczyna się, a gdzie kończy prywatność w Internecie.

Jeden klik

Bloger Maciej Budzich od lat boryka się z tym, co odsłaniać, a czego pilnować. – Na pewno trzeba być autentycznym. Internet wyeliminował podejście „a może się nie wyda”. Stajemy naprzeciw mądrości zbiorowej tysięcy uzbrojonych w informację młodych ludzi, którzy mają dużo wolnego czasu. Jeśli zechcą zabawić się w detektywów, znajdą wszystko. Społeczności nie lubią, gdy się je okłamuje. Ale każdy musi sam postawić sobie granicę prywatności – mówi Budzich, który zdecydował, że bloguje o swej chorobie, ale konsekwentnie milczy o rodzinie i związku.

Psycholog Kacper Latecki uważa, że mamy do czynienia z narodzeniem się nowego typu zachowań społecznych – prywatnych publicznie. – Ich kontrolowanie oraz zarządzanie kontaktami w sieci stanie się jeszcze jedną społeczną umiejętnością. I to bardzo ważną – mówi. Z kolei Eric Qualman w książce „Socialnomics” twierdzi, że w przypadku większości pracowników z przyszłości, zatrudnionych w gospodarce opartej na wiedzy, dojdzie do całkowitej fuzji sfery życia prywatnego i zawodowego.

To dlatego, że znajomość na serwisie społecznościowym rzadko kiedy ogranicza się do osób, z którymi stale kontaktujemy się w realu. Znajomych internetowych mamy dużo, dużo więcej. Ponad połowa aktywnych użytkowników Naszej-klasy dzieli się swą prywatnością z więcej niż 150 osobami, zaś aż 30 proc. – z ponad 300 (badania MEC Interaction). Ta pierwsza wielkość jest o tyle ważna, że w socjologii oznacza tzw. liczbę Dunbara.

Zdaniem prof. Roberta Dunbara, profesora z zakładu Antropologii Ewolucyjnej Uniwersytetu w Oxfordzie, 150 to właśnie optymalna liczba osób, z którymi możemy nawiązać autentyczną relację i których losy jesteśmy w stanie śledzić w serwisach społecznościowych. Do przetworzenia większej ilości kontaktów nasz mózg po prostu nie jest ewolucyjnie dostosowany. Choć pozyskiwanie znajomych na portalach społecznościowych jest niezmiernie proste (jeden klik), to po przekroczeniu liczby 150 głębia relacji dramatycznie spada.

Jason Heller, autor popularnego bloga o nowych mediach „Digital Blur”, uważa, że w przyszłości nasze dzieci będą inaczej rozumieć pojęcia znajomości i przyjaźni. Przyzwyczajone będą do rozproszonej i przypadkowej komunikacji oraz niewielkiego wysiłku, jaki wymaga nawiązanie i podtrzymanie kontaktu. Zaś samą głębię relacji zastąpi gotowość do natychmiastowej współpracy przy wspólnym zadaniu.

Netnekrolog

Krytycy mediów społecznościowych podkreślają, że niefrasobliwość w doborze znajomych i ich zbyt wielka liczba połączona z nadmiarem szczerości może się szybko zemścić. W zeszłym roku linia lotnicza Virgin Atlantic zwolniła kilkanaście stewardes i pilotów, którzy krytykowali w sieci warunki pracy. Zapomnieli jednak, że wśród znajomych mają swoich szefów. Dwa miesiące temu media opisały przypadek Amerykanki, która radośnie donosiła na swym profilu o kolejnych przystankach w podróży poślubnej. Niestety, w gronie jej znajomych znalazł się złodziej, który wykorzystując nieobecność młodej pary okradł ich dom.

Zbadani przez agencję MEC Interaction młodzi internauci już nie są w stanie wyobrazić sobie powrotu do świata sprzed mediów społecznościowych, bo stały się one częścią ich życia. Z kolei serwisy społecznościowe będą nas wszelkimi sposobami zachęcać, aby w sieci powiedzieć o sobie jak najwięcej, bo na tym opiera się idea ich działania. Będziemy więc pisać, blipować, tweetować, komentować.

Gdzieś na samym końcu pojawi się jednak nieuchronne acz kłopotliwe pytanie, co stanie się z tymi wszystkimi informacjami, gdy nasza cielesna powłoka opuści real. Pragmatyczni i wyprzedzający resztę świata Amerykanie i tu znaleźli rozwiązanie. Działają tam już trzy firmy: AssetLock. net, LegacyLocker, Deathswitch.com, które w zamian za skromny abonament – od 10 do 30 lub jednorazową wpłatę 300 dol. – zobowiązują się do zajęcia naszą cyfrową spuścizną w sieci po śmierci. Wbrew pozorom problem jest poważny. Trzeba przecież będzie zarządzać licznymi profilami, hasłami dostępu do nich, fortuną zgromadzoną na kontach punktowych, niedokończonymi transakcjami na aukcjach i w e-sklepach. Ostatnia cyfrowa wola może obejmować szereg rozporządzeń – między innymi poinformowanie znajomych o śmierci, rozesłanie okolicznościowych e-maili, dyspozycję ukrycia przed żoną romansów na serwisach randkowych, uporządkowania rodzinnych fotografii. Można też zostawić dyspozycję co do ostatecznego zbluzgania oponentów na forach dyskusyjnych. Całe życie trzeba się było hamować przez wzgląd na sieciowy wizerunek, to chociaż później można mieć satysfakcję.

Top Ten

Najpopularniejsze strony na Facebooku

1. Texas Hold’em Poker (13 mln fanów) – gra internetowa

2. Michael Jackson (11,2 mln fanów) – piosenkarz

3. Mafia Wars (10,1 mln fanów) – gra internetowa

4. Barack Obama (7,8 mln fanów) – prezydent USA

5. Vin Disel (7,7 mln fanów) – aktor

6. Facebook (7,6 mln fanów) – strona serwisu Facebook

7. Megan Fox (6,2 mln fanów) – aktorka

8. Starbucks (6,1 mln fanów) – sieć barów kawowych

9. Lady GaGa (5,6 mln fanów) – piosenkarka

10. Zmierzch (5,2 mln fanów) – seria filmów i książek dla młodzieży

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Rynek

Jak portier związkowiec paraliżuje całą uczelnię. 80 mln na podwyżki wciąż leży na koncie

Pracownicy Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego od początku roku czekają na wypłatę podwyżek. Blokuje je Prawda, maleńki związek zawodowy założony przez portiera.

Marcin Piątek
20.11.2024
Reklama