Unia Demokratyczna była partią niezwykłą, o czym tym bardziej się przekonujemy, im dalej się od niej historycznie oddalamy i gdy widzimy te byty polityczne, które dzisiaj w Polsce dominują. Żadne inne środowisko ani wtedy, ani obecnie nie miało i nie ma takiego kapitału intelektualnego i takiego poświadczonego autorytetu, mierzonego konkretnymi postaciami i ich dokonaniami (daleko sięgającymi poza dorobek polityczny), jak właśnie Unia Demokratyczna. Geremek, Mazowiecki, Michnik, Kuroń, Osiatyńscy, Edelman, Onyszkiewicz, Kuratowska, Bartoszewski, Skubiszewski, Wielowieyski, Turowicz, Wujec, Frasyniuk, Suchocka, Bujak, Kuczyński, Zimowski... tę listę można ciągnąć bardzo długo. I jeszcze każda z tych postaci miała siłę przyciągania następnych, kolejnych. W końcu Balcerowicz znalazł się w tym towarzystwie na zasadzie wyrozumowanej kooptacji. Ten magnes działał.
Unia Demokratyczna powstała, gdyż doszło do tzw. wojny na górze, rozpoczętej przez Lecha Wałęsę. Także w akcie oporu wobec jego prezydenckich ambicji oraz ambicji braci Kaczyńskich, działających na zapleczu. Nigdy jednak do czołowej konfrontacji z nowo wybranym prezydentem nie stanęła, choć mocno przeżyła styl i przebieg tej wojny. A zwłaszcza zapamiętała sobie bezceremonialne potraktowanie przez Wałęsę na posiedzeniu OKP nobliwego redaktora Turowicza, co zostało uznane – dość zresztą powszechnie – za symptom nadejścia nowych czasów i nowych obyczajów, za przejaw populistycznej demokracji. Ale najgorsze było jeszcze przed nimi.
Zresztą Lech Wałęsa, walcząc o swoje po zdobyciu prezydentury, zachował wiele szacunku dla tego środowiska i jego politycznych osiągnięć i z zasadniczego kursu przyjętego przez Unię Demokratyczną nie zbaczał, chroniąc reformy Balcerowicza i nie pozwalając na rewolucyjny demontaż Okrągłego Stołu.