Rynek

Piwo do wypicia

Każdy z nas zapłaci za dług publiczny

Debata ministra finansów Jacka Rostowskiego z Leszkiem Balcerowiczem dotyczyła nie tylko OFE, ale dwóch różnych wizji roli państwa, i jego długu, w gospodarce. Debata ministra finansów Jacka Rostowskiego z Leszkiem Balcerowiczem dotyczyła nie tylko OFE, ale dwóch różnych wizji roli państwa, i jego długu, w gospodarce. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
Politycy przez dekady korumpowali swoich wyborców na koszt przyszłych pokoleń. Tymi pokoleniami jesteśmy właśnie my i przyjdzie nam spłacać nie swoje długi. Jeśli szybko się do tego nie przygotujemy, czeka nas bardzo malownicza katastrofa.

Przywódcy państw na świecie wpadli w tryby dojutrkowości. Unikają wszelkich zmian, reform i zawirowań. Ich głównym staraniem jest amortyzowanie wszelkich wstrząsów jakie mogłyby dotknąć wyborców. Widać doszli do wniosku, że jest to najlepsza strategia by zachować władzę. Całkiem niewykluczone, że jest to wniosek słuszny – klasa polityczna jest bardzo stabilna, a władza przechodzi z rąk do rak wciąż tej samej grupy osób. To jest do czasu, aż wieloletnie zaniechania doprowadzą do załamania systemu. Gniew ulicy jest wtedy znacznie straszniejszy niż spadek w sondażach popularności o kilka punktów procentowych. Przekonali się już o tym władcy Afryki Północnej, Grecji, Irlandii. Niebawem chyba przyjdzie kolej na następnych, bo lista zaniechań jest bardzo długa we wszystkich krajach rozwiniętego świata. Czekają nas trudne i ciekawe czasy.

Historia psucia gospodarki w krajach zachodnich jest już dość długa. Wynika ona z dziwacznej interpretacji, kontrowersyjnych samych w sobie, nauk ekonomicznych J.M. Keynesa. Sugerował on by walczyć z recesją za pomocą deficytu budżetowego – pobudzając tym samym gospodarkę. Politycy doszli do wniosku, że pobudzania gospodarki nigdy dosyć. A co działa w czasie recesji powinno działać i w czasach prosperity, zatem operowanie w warunkach deficytu stało się normą. Szybszy rozwój gospodarczy stać się miał gwarantem wygrania kolejnych wyborów. Tymczasem niezauważenie wzrastał we wszystkich krajach dług publiczny. Oczywiście niezauważenie do czasu, aż państwa przestawały być w stanie spłacać swoich zobowiązań. Góry długu już przywaliły Islandię, Grecję, Irlandię. Następne kraje europejskie są już w kolejce. W niepewnej sytuacji jest też Japonia z długiem powyżej 200% PKB i USA, którego głównym nabywcą obligacji jest jego własny bank centralny FED. Inwestorzy powiedzieli "dość" i nie mają już ochoty dalej finansować nadmiernie zadłużonych państw. Tym samym pole manewru w polityce gospodarczej i społecznej państw zasadniczo się skurczyło, zaś reakcja w przypadku kolejnej fali kryzysu ograniczyć by się musiała do propagandy.

Kolejnym często stosowanym narzędziem, które miało zapewnić rozwój gospodarczy - a co za tym idzie wiecznotrwałe rządy - było utrzymywanie niskich stóp procentowych czyli taniego pieniądza. Miało to pobudzać inwestycje i konsumpcję, jednak zapomniano o tym, że zaniżane stopy procentowe są tym samym co dodrukowanie pieniądza. Dodatkowy pieniądz to zazwyczaj inflacja. W pierwszym podejściu pieniądze te skumulowały się w jednym dziale gospodarki – budownictwie. Łatwy kredyt hipoteczny powodował lawinowy wzrost popytu, bo kredyty dostawali nawet ci, których nie mogło być stać na nowy dom. Działo się tak przy poparciu państwa, gdyż politycy doszli do wniosku, że pomoże ich notowaniom jeśli posiadanie domów się upowszechni. Programy typu "rodzina na swoim" są tylko jednym z przykładów. Wzrosty cen spowodowały, że nieruchomości postrzegane były jako pewna lokata kapitału i ci, których stać było na jeden dom kupowali teraz pięć. Ryzyko było postrzegane jako minimalne – w końcu bank może zawsze dom odebrać i spieniężyć. Jak wiemy jednak rachuby te okazały się mylne, zaś pęknięcie bańki na rynku nieruchomości w USA stało się powodem pierwszej fali kryzysu finansowego. Co ciekawe cała odpowiedzialność za te wydarzenia spadla na bankierów i ich chciwość. Do świadomości ludzi słabo przebijał się fakt, że bankierzy mieli możliwość takiego działania tylko dla tego, że przez dekady utrzymywano nienaturalnie niskie stopy procentowe. Za to świetnie nadawali się na kozły ofiarne. 

Reakcją polityków na nieoczekiwane załamanie przypomina gaszenie ognia benzyną. Banki uzyskały dodatkowy zastrzyk kapitału z dodrukowanych pieniędzy, zaś stopy procentowe spadły do poziomu zera.  O ile wcześniej nowe pieniądze sączyły się przez lata pompując jedną bańkę obecny ich zalew wyraźnie przyspieszył te procesy. Pieniądze rozlały się z systemu bankowego tam gdzie było to najłatwiejsze. Zaczęło się od giełd papierów wartościowych gdzie już od dłuższego czasu trwa "hossa". Zaskakującym jest, że ceny akcji rosną bardzo szybko mimo, że perspektywy firm nie poprawiły się. Jakie jest wyjaśnienie tego paradoksu? Odpowiedź jest prosta: inflacja (albo jak wolą inni – bańka). Giełdy papierów wartościowych mają jednak ograniczona pojemność więc trwał pochód pieniądza na inne sformalizowane giełdy. Ceny surowców takich jak ropa, złoto, srebro idą więc nieustannie do góry. Od pół roku drastycznie rosną ceny podstawowych produktów spożywczych. (Polityka 9/2011). Kolejność postępowania fali ‘drożyzny’ nie jest przypadkowa – najpierw zdrożało wszystko to do czego łatwy dostęp miały świeżo dodrukowane pieniądze. Oczywiście niepowstrzymany mechanizm transmisji cen spowoduje, że zdrożeje wszystko. Za wzrost cen już dziś obwiniani są ‘spekulanci’, ale jakoś nikt nie zadaje pytania skąd mają oni środki, by w tak krótkim czasie wywindować ceny tak mocno. Chyba nikt nie sądził, że bankierzy pozamykają wręczone im świeżutkie dolary w sejfach. W końcu ich zadaniem jest ich inwestowanie.

Zresztą paraliż fiskalny związany ze spadkiem podatków i niemożnością zadłużania się nie jest nawet głównym problemem państw rozwiniętych i rozwijających się. Nadchodzący kryzys demograficzny dotyczy nie tylko krajów zachodu, ale także Japonii, Rosji i Chin. Właściwie tylko Indiom nie grozi zapaść. Idące za starzeniem się społeczeństw wydatki na emerytury i opiekę zdrowotną byłyby nie do udźwignięcia i bez gigantycznych długów. Tylko w Polsce deficyt systemu emerytalnego szacuje się na 3,3 biliona złotych – i to nie biorąc pod uwagę skutków "reformy" OFE, która to deficyt ten jeszcze bardziej powiększa. Zamiast odkładać na trudne czasy stajemy u ich progów z przytłaczającą górą długu, którą trudno unieść nawet w czasach prosperity. W tych warunkach utrzymanie systemu emerytalnego w obecnej formie pozostaje mrzonką. 

Najbliższe dekady to czas, kiedy przyjdzie nam wypić piwo nawarzone przez polityków. Na koszt przyszłych pokoleń korumpowali oni latami społeczeństwo, by zachować władzę. Im później zrozumiemy, że czas zacząć zaciskać pasa, tym boleśniej będziemy odczuwali konieczne reformy. Ostatnia dyskusja o zmianach w OFE – pierwsza od lat merytoryczna dyskusja w naszym kraju – pozwoliła otrzeć się o sedno problemów. Zwalczani przez rząd ekonomiści nie tyle sprzeciwiali się zmianom w zakresie składki, co intencjom jakie tym zmianom przyświecały. W proponowanych zmianach nie chodziło bynajmniej o poprawianie systemu – jak przedstawiał to rząd -  ale jedynie o ratowanie dzisiejszego i jutrzejszego budżetu. Oczywiście kosztem większej zapaści w przyszłości

Ekonomiści przeciwni byli przede wszystkim kolejnej fazie dojutrkowości prowadzącej nas prostą drogą ku przepaści (choć będąc politykami sami prowadzili nas tą drogą). Dlatego ich propozycje zmierzały do reformowania różnych zakresów wydatków państwowych – bynajmniej nie po to, by ratować OFE, lecz by próbować amortyzować nadchodzące zawirowania. Dlatego Marek Belka proponował, by - jeśli to konieczne - w ogóle zawiesić wpłaty do OFE,  byle tylko doprowadzić do reform. Dlatego profesor Balcerowicz zaproponował całą gamę możliwych rozwiązań.

Niestety - oddech dany przez przejęcie części składek OFE nie zostanie wykorzystany na reformy, tylko na kupienie głosów w następnych wyborach. I tak aż do pięknej katastrofy.


Dr Tomasz Kasprowicz
- ekonomista, doktor finansów Southern Illinois University Carbondale, Szef działu Ekonomia w Respublica Nowa, Przedsiębiorca i udziałowiec w firmach Gemini, Matbud, Sentico

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Interesy Mastalerka: film porażka i układy z Solorzem. „Szykuje ewakuację przed kłopotami”

Marcin Mastalerek, zwany wiceprezydentem, jest także scenarzystą i producentem filmowym. Te filmy nie zarobiły pieniędzy w kinach, ale u państwowych sponsorów. Teraz Masta pisze dla siebie kolejny scenariusz biznesowy i polityczny.

Anna Dąbrowska
15.11.2024
Reklama