Pod koniec czerwca 2012 r. premier podpisał rozporządzenie „w sprawie ustanowienia Pełnomocnika rządu do spraw wydobywania węglowodorów”. Panuje przekonanie, że dzięki odkrytym złożom gazu łupkowego zyskamy niezależność energetyczną, a może nawet staniemy się drugą Norwegią. Ponieważ pełnomocnik będzie podsekretarzem stanu w Ministerstwie Środowiska, wydawało się, że posadę zaprojektowano z myślą o Piotrze Woźniaku, głównym geologu kraju. Pojawił się w resorcie rok temu, jako ekspert w sprawach gazowych, i od tego czasu większość jego uwagi koncentruje się wokół łupków. Wydaje koncesje na poszukiwanie i wydobycie, a jednocześnie przygotowuje ustawę węglowodorową wprowadzającą nowy porządek w tej dziedzinie. Dlatego w branży naftowo-gazowej wiele osób żyje w przekonaniu, że łupki to Woźniak, a on sam dostał już nominację.
– Nie zostałem jeszcze pełnomocnikiem i bardzo tego żałuję – mówi Piotr Woźniak i natychmiast wyjaśnia, że żal dotyczy nie tyle braku nowego tytułu, ile braku kilku etatów, które dostałby jako pełnomocnik tworząc swój urząd. – Borykamy się właśnie z poważnymi problemami prawnymi, które mogą za chwilę doprowadzić do postawienia Polski przed Europejskim Trybunałem Sprawiedliwości. Doświadczeni prawnicy są mi dziś wyjątkowo potrzebni. Ministerstwo Środowiska ma skromny budżet i nie może ich zatrudnić z zewnątrz.
Komisji Europejskiej nie podoba się, że w Polsce koncesje na poszukiwanie i wydobycie ropy i gazu udzielane są bez przetargu, na dodatek tylko firmom zarejestrowanym w Polsce. To niezgodne z unijną dyrektywą węglowodorową, dlatego KE skierowała sprawę do ETS. Rzecznik generalny Trybunału wydał już w tej sprawie niekorzystną dla Polski opinię. To źle wróży, i to dlatego minister Woźniak tak się martwi.