NBP od lat dopłaca do produkcji najniższych nominałów monet. Już za prezesury Sławomira Skrzypka nieoficjalnie mówiono, że koszt bicia jedno- i dwugroszówek sięga ok. 5 gr. Prezes zlecił nawet prace nad decyzją o wycofaniu ich z obiegu, co bankowi miało przynieść ponad 20 mln zł oszczędności. Do tego jednak nie doszło. Sławomir Skrzypek zginął w katastrofie pod Smoleńskiem, a ponadto ustawa o denominacji złotego zobowiązywała NBP do wymiany obywatelom przez 15 lat starych pieniędzy na nowe. Najmniejszą wymienianą kwotą było 100 starych zł, za które można było otrzymać nowy 1 gr. Okres wymiany zakończył się 31 grudnia 2010 r. i do tego czasu żywot jednogroszówki wydawał się niezagrożony.
W 2011 r. nie wycofano jednak drobnych monet z obiegu, a do naszych portfeli i skarbonek oraz sklepowych kas trafiło 270 mln nowych jednogroszówek i 150 mln dwugroszówek. Koszt surowców do ich produkcji rósł, a po wprowadzeniu podatku od kopalin jeszcze może pójść w górę. Stale jest popyt na drobniaki i pojawia się pytanie, dokąd one trafiają?
Dr Jerzy Stopyra, dyrektor departamentu emisyjno-skarbcowego NBP, mówi, że o ile banknoty i wyższe nominały monet do obiegu bankowego wracają, o tyle drobne monety praktycznie nie. – Wrzucane są do dziecięcych skarbonek, wiele też pozostaje w handlu, także bazarowym.
Mimo rozwoju obrotu bezgotówkowego zamówienia na drobny bilon nie maleją, bo handlowcy lubią podawać ceny z końcówką 99 czy 98 gr. W handlu dużo jest kas, które ważą wybrany przez klienta towar i drukują paragon z dokładnością co do grosza. I choć z kasjerką się jeszcze dogadamy, rezygnując z końcówki należnej reszty bądź obiecując oddanie paru groszy podczas kolejnych zakupów, nie zrobimy już tego płacąc gotówką w coraz bardziej popularnych kasach samoobsługowych.