Wojnę 1809 r. wywołała habsburska Austria, tworząc piątą koalicję z Wielką Brytanią, Portugalią i Hiszpanią, gdzie tkwiło w beznadziejnym konflikcie ok. 200 tys. żołnierzy Napoleona. Główne siły austriackie arcyksięcia Karola Habsburga miały uderzyć na Bawarię, arcyksiążę Jan na Włochy, a VII korpus arcyksięcia Ferdynanda d’Este na Księstwo Warszawskie. W Polsce Habsburgowie spodziewali się efektownego zwycięstwa: „operacja ta działa więcej na opinię publiczną” – orzekł arcyksiążę Karol.
15 kwietnia, o piątej rano, graniczną Pilicę przebył wpław szwadron austriackich huzarów. Za nim wkroczył blisko 30-tysięczny korpus arcyksięcia i z 94 działami ruszył na Warszawę. Zapowiadała się łatwa kampania, gdyż siły polskie pod ks. Poniatowskim były dwukrotnie słabsze, dział było 32, a w armii Księstwa służył nieostrzelany rekrut. Może dlatego korpusu austriackiego niefrasobliwie nie wyposażono w armaty większego kalibru, które mogłyby się pokusić o zdobycie ufortyfikowanych twierdz Księstwa, takich jak Modlin, Serock, Praga, Toruń czy Częstochowa. Z pozoru niezrozumiałe wydaje się też wysłanie przez dowództwo austriackie przeciw Polakom dużej liczby Polaków z poboru w Galicji (ok. czwarta część składu batalionów). Być może chodziło o ich upokorzenie i udowodnienie, że pod batem Polacy potrafią bić nawet rodaków.
Polskie drogi były w stanie fatalnym: błotniste, poprzecinane strumieniami, lasami, nie były nawet wzmacniane kamieniami; utwardzać je zacznie w Królestwie Polskim dopiero ks. Drucki-Lubecki po 1815 r. Na domiar Austriacy szli do Polski w czas największych roztopów – w marcu i kwietniu. Głównodowodzący arcyksiążę Karol nakazał uderzyć na Księstwo 8 lub 9 kwietnia „z taką siłą, żeby im się nic nie było w stanie oprzeć”.