Społeczeństwo

Kochać w czasach popkultury

Pod wpływem mediów i Internetu udawanie uczuć zastępuje prawdziwe emocje. W sprawach miłości ludzie zawsze ulegali iluzjom, ale nigdy złudzenia nie były aż tak atrakcyjne dla publiczności, jak w czasach popkultury.

Część naukowców wpisuje uczucie miłości w strategię i taktykę ewolucji: to geny przybierają różne maski, aby wygrać walkę o przetrwanie gatunku.

Autorka słynnej książki „Why we love” („Dlaczego kochamy. Natura i chemia miłości romantycznej”), amerykańska antropolog Helen Fisher, uznała hormony za źródło miłosnego zaślepienia. Na przykład dopamina i testosteron odpowiadają za pożądanie, popęd seksualny i romantyczną pasję, oksytocyna – za poczucie więzi, zaufanie, bliskość. Skomplikowana hormonalna mieszanka, zdaniem Fisher, wywołuje miłosny szum w głowach.

Inni – zwolennicy teorii środowiskowej – wskazują na prymat kultury i otoczenia nad ewolucyjnym dziedzictwem. Ich zdaniem, wpływ na odczuwanie romantycznych uczuć wywiera wychowanie, lokalne środowisko, obyczaje, stosunki towarzyskie. Miłość stanowi więc sztuczną społeczną strukturę, wspomaganą dawniej przez poezję, literaturę, religię, a obecnie – również przez pop-przeboje, telenowele, kino, Internet. Dzięki nim ulegamy różnym romantycznym fascynacjom i złudzeniom.

Od wielu wejrzeń

Jednym z takich złudzeń, chętnie wykorzystywanym przez tabloidy, melodramaty oraz seriale, jest miłość od pierwszego wejrzenia.

Naukowcy z kalifornijskiego uniwersytetu UCLA obliczyli, że miłość tego rodzaju przydarza się zaledwie 10 proc. ludzi, reszta musi popracować nad własnym romansem. Nagły wybuch miłości tłumaczy się teorią imprintingu (wdrukowania), czyli wpisanych w podświadomość ludzkich zachowań, które wywołują pozytywne skojarzenia. Ów zapis dokonuje się we wczesnym dzieciństwie, a powtórka sytuacji po latach, z innym już bohaterem lub bohaterką, ale w podobnych okolicznościach, może nieoczekiwanie wyzwolić romantyczną eksplozję uczuć. Czasem wystarczy drobiazg: pieszczotliwy gest czy znany zapach, przypominający matkę, ojca lub inną bliską osobę, aby poruszyć uczuciową lawinę. Ortega y Gasset w swoich szkicach poświęconych miłości pisał, że szuka ona detali po to, aby na ich podstawie tworzyć konstrukcję wielkiego uczucia.

Od pierwszego wejrzenia zakochał się bohater grany przez Hugh Granta w filmie „Cztery wesela i pogrzeb”, który stał się najbardziej kasowym filmem w historii brytyjskiej kinematografii i światowym przebojem. Zmoczoną deszczem parę: Andie MacDowell i skruszonego Granta z ostatniej sceny filmu noszą w sercach miliony współczesnych ludzi. Miłość filmowej pary pokonała nie losowe burze, jak to dawniej bywało, ale wzajemną niewierność.

Przesłanie przekazywane przez filmy i media w dzisiejszych czasach jest proste – miłość to sprawa wyboru, ale niekoniecznie jednego partnera. Nawet telenowele lansują metodę prób i błędów w poszukiwaniu prawdziwej miłości. Dzieje się tak nie tylko w amerykańskiej „Modzie na sukces”, gdzie wszyscy romansują ze wszystkimi, ale nawet w uznawanym za polski narodowy kanon serialowy „M jak miłość”. Najmłodsza latorośl Małgosia, choć nie przekroczyła jeszcze trzydziestki, ma za sobą już cztery związki.

Przywoływana wcześniej Helen Fisher uważa, że ludzie są neurologicznie predestynowani do tego, aby przeżywać miłość w tym samym czasie nie tylko do jednego partnera. Można bowiem odczuwać gorące przywiązanie do wieloletniego małżonka, romantyczne zauroczenie kolegą z pracy i jednocześnie stracić głowę dla znajomego, poznanego na towarzyskiej imprezie. Mózg świetnie sobie z tym poradzi. Do niedawna wprawdzie mieliśmy jeszcze do czynienia z wymuszaną przez stosunki społeczne i obyczajowość monogamią, stanowiącą wzorzec dla związku między mężczyzną i kobietą, ale obecnie to się bardzo zmienia. Czy na lepsze?

Wirtualne wiry uczuć

Miłość, stwierdził znakomity brytyjski socjolog Anthony Giddens, podczas swego niedawnego wykładu wygłoszonego na zaproszenie „Polityki”, zatytułowanego „Nowoczesność i tożsamość”, podlega obecnie – podobnie jak nasz stosunek do jedzenia, własnego wyglądu, rasy – kompletnemu przewartościowaniu. Romans i seks stały się obecnie przede wszystkim kwestią zajęć w czasie wolnym i dążeniem do rozrywki, daleko plasują się jednak od skomplikowanych układów małżeńskich. Współcześni ludzie, podkreślał, pragną się uwolnić od zobowiązań, a nawet jeśli je po części wypełniają, zostawiają sobie szeroki margines swobody naznaczonej egoizmem. To pozór indywidualnej wolności – powiada Giddens – z której ludzie pragną korzystać bez zahamowań. Jednak nic nie dzieje się bez przyczyny.

Przed kobietami i mężczyznami otworzyły się możliwości romansowania, jakich nigdy dotąd w historii nie mieli – mogą bowiem surfować po Internecie. Bohaterowie nadawanego obecnie w Polsacie, cieszącego się dużą popularnością, 12-odcinkowego dokumentalnego serialu Ireny i Jerzego Morawskich „Kochankowie z Internetu” (pierwszy odcinek oglądało 1,6 mln widzów o 23.00) stale prowadzą miłosną grę złudzeń. – Zanim dojdzie do rzeczywistego spotkania dwojga internautów – mówi Irena Morawska, która przez kilka miesięcy prowadziła casting do filmu – budują i przeżywają związek w wyobraźni. Wymyślają różne scenariusze. Gdy w końcu się poznają, przeważnie dochodzi do rozczarowania. Obrażają się wówczas na komputer, na kilka dni zaprzestają poszukiwań, a potem znów ruszają na łowy, pełni nadziei, że tym razem przydarzy im się wyjątkowa, wspaniała przygoda miłosna.

Jedna z postaci występujących w filmie – Wiking – w realu, aby być bliżej swojej wybranki, uczy się języka hiszpańskiego. Tak dalece jednak ulega urokowi wymyślonego związku, że wiążąc się internetowo z dziewczyną z południowej Ameryki, odbywa codzienny, wieczorny rytuał. Stawia przy łóżku na stole kamerę podłączoną do komputera, nakierowuje ją na siebie i przesyła ukochanej całusy na dobranoc.

Czyż tego rodzaju zachowanie nie przypomina praktykowanego w dawnych czasach dotykania kopert, zawierających miłosne wyznania, umalowanymi kobiecymi ustami, perfumowania chusteczek ofiarowywanych ukochanym? „Prześlij mi swoją podwiązkę” – pisał Napoleon do Józefiny.

Sygnały miłości miały od zawsze dla kochanków wymiar symboliczny i tylko wyobraźnia zakochanego mogła pomóc w odczytaniu ich właściwego sensu. „W cyberprzestrzeni – czytamy w książce dziennikarki Krystyny Pytlakowskiej i psychologa Jerzego Gomuły „Zaczatowani”, po raz pierwszy w Polsce dogłębnie analizującej zjawisko czatowania – wszystko, czego naprawdę doświadczamy, jest wytworem umysłu. Para może tworzyć wzajemnie satysfakcjonujące wizje”.

Hasło „love” w Internecie liczy ponad miliard linków (hasło „money” – 833 mln, „sex” – 414 mln). To dowód, że ludzie nie tracą wiary w miłość ani swoją szansę u innych. Nieustannie poszukują nie tylko nowych, ale i dawnych kochanków. Psycholog Nancy Keith z Kalifornii prześledziła w Internecie kilkaset przypadków odnalezionych po latach miłości. Wielokrotnie spotkanie dawnych kochanków wymagało pokonania masy przeszkód. Rezultat większości podjętych na nowo prób bycia razem był taki sam jak poprzednio – pary powielały schemat zachowań z przeszłości.

Doświadczenie w miłości nie gwarantuje happyendu w ani w powtórnym, ani następnym związku. Dzieje się tak z wielu powodów, ale być może najważniejszy jest fakt, że miłość nie idzie w parze ze zdrowym rozsądkiem, a podlega złudnym nadziejom.

Zakłócenia obrazu

Syndrom zakochania zawsze oznacza pewne ograniczenie władz umysłowych. Niektórzy psychiatrzy uważają nawet, że jednym z objawów romantycznej miłości jest zawężenie świadomości. Oto ukochany czy ukochana stają się centralnym punktem na mapie świata. Istniejemy tylko my dwoje, inni ludzie nie mają znaczenia, wszystko będzie dobrze, byle byśmy byli razem – te miłosne zaklęcia są nie tylko egoistyczne, ale i pozbawione niezbędnej dozy ostrożności.

Kochankowie bowiem mają także upośledzoną zdolność przewidywania, a nawet percepcji. Średnio przystojny blondyn wydaje się mister uniwersum, a puszysta brunetka godna pożądania bardziej niż miss world.

Doskonale późniejsze rozczarowanie miłosnym fantomem opisuje w swoim psychologicznym arcydziele Marcel Proust „W poszukiwaniu straconego czasu” słowami Swanna: „I pomyśleć, że zmarnowałem kilka lat życia, że chciałem umrzeć, żem przeżył swą największą miłość dla kobiety, która mi się nawet nie podobała, która nie była w moim typie”. Swann śledził każdy krok Odetty, składał wizyty w domach, gdzie się pojawiała, tropił ją na ulicy. Był niewątpliwie ofiarą miłości uzależniającej.

Miłość obsesyjna doprowadza do zachowań ekstremalnych, nieoczekiwanych, pełnych pasji. Tak pojmowaną miłość Erich Fromm, autor „Sztuki miłości” i badacz współczesności, wpisywał w modus posiadania. Osoby owładnięte miłosnym szaleństwem traktują miłość jako rzecz, którą trzeba zachować na zawsze.

Niepohamowane uczucie potrafi wyzwolić nawet mordercze instynkty, co z lubością wykorzystują tabloidy. Miłość obsesyjna – by znów przywołać przykład przeboju filmowego, który ma wpływ na miłosne wyobrażenia milionów widzów – przydarzyła się bohaterce słynnego „Fatalnego zauroczenia”, czyniąc morderczynię z robiącej zawodową karierę kobiety.

A z pozoru zaczyna się tak niewinnie. Stan zakochania podnosi poziom endorfin w mózgu. Endorfiny pobudzają układ przyjemności. Z tego między innymi powodu tak łatwo uśmiechamy się na widok nadchodzącej ukochanej osoby i odczuwamy radość z przebywania w jej towarzystwie. Gdy jednak niektórzy zadowalają się, powiedzmy, kilkoma czekoladkami dziennie, inni pożerają ich całe pudełka. Podobnie jest z miłością, która może uzależniać jak narkotyk. Według Helen Fisher, chemiczne reakcje związane z syndromem zakochania powodują w mózgu obniżenie poziomu serotoniny, która kontroluje emocje. Niedobór serotoniny wywołuje uczucie paniki, lęku, uzależnienia, wyrażające się w obsesyjnie powtarzanym przez zakochanych zdaniu: Nie mogę przestać o nim/o niej myśleć.

Miłość medialna

Dawniej powiadano, że szczęśliwa miłość nie ma historii. Tymczasem żyjemy w wieku narracji, trzeba więc mieć o czym opowiadać w filmach, telewizji, Internecie. – Nasi bohaterowie – ocenia Jerzy Morawski – kreują sami siebie. Tworzą zmodyfikowane wizerunki własnych postaci, często zresztą wzorując się na różnych gwiazdach, po to, aby spełnić oczekiwania swoich wirtualnych partnerów.

Związki celebrytów stają się wzorcami dla przeżywania fascynacji, gdzie romans przekształca się w rodzaj towarzyskiej gry, zapewniającej dodatkową popularność. Tak było zawsze. W dawnych czasach rolę celebrytów wypełniali playboye, lwy salonowe, słynne metresy – oni dawali przykład miłosnymi zachowaniami swoim współczesnym. Mity Don Juana czy Casanovy, namiętnej Carmen czy Damy Kameliowej były odpowiedzią na potrzeby miłosnego kopiowania. Dziś także nie straciły na znaczeniu. Mit Kopciuszka jest jednym z najpopularniejszych w naszych czasach. Znajduje odbicie zarówno w przebojowych melodramatach („Pretty woman”, „Pokojówka na Manhattanie”, „Sabrina”, polski serial „Kopciuszek”), jak i w życiu (Grace Kelly czy Lady Diana). Ludzie bardziej zaawansowani wiekiem otrzymali od popkultury swoją wersję szczęścia w związku Camilli Parker-Bowles i księcia Karola. Po raz pierwszy też w historii kinematografii w filmie „Lepiej późno niż później” przedstawiono spontaniczny i namiętny związek, który narodził się między kobietą po 50 i mężczyzną po 60. Film był jednak kulturowym serwitutem na rzecz starzejących się społeczeństw.

Zwierzenia niebywale zakochanych celebrytów, ich zdjęcia w intymnych sytuacjach, gorące zapewnienia o uczuciach wywołują w odbiorcach tęsknotę nie tyle za miłością, ile za przeżyciem czegoś superfajnego. W Internecie, podobnie jak w życiu, zwykłość i codzienność przegrywają z wyjątkowością. Trzeba więc umieć się pokazać, ale trzeba też wiedzieć, jak to zrobić. Autorzy książki „Zaczatowani” przedstawiają wiele wariantów internetowych związków, podpierając się przykładami autentycznych czatów. Internauci, dzieląc się wrażeniami po lekturze książki, pisali: „Nie zakochałam się na czacie w nikim. Jak bliżej kogoś poznawałam, to zawsze mnie czymś zrażał – albo chamstwem, albo błędami ortograficznymi, albo ekshibicjonizmem” (Ja_ponka); „Jedni wolą real, drudzy czat. Czy jesteśmy czatowymi dziwolągami? Po prostu w głowie mi się nie mieści, co komunikatory zrobiły z ludzi” (Tania); „Jedni wolą łóżko, drudzy klawiaturę – i to jest piękny wybór” (Edek z krainy kredek).

Wierni niewierni

W dobie rozwodów, spektakularnych rozstań i błyskawicznych randek fizyczna niewierność powoli traci na znaczeniu. Bardziej niż ciało atakowana atrakcyjnymi obietnicami miłości staje się psychika. W tym zakresie dokonała się prawdziwa rewolucja – wyobraźnia nierzadko wygrywa z cielesnością.

Ani szybki seks, ani – paradoksalnie – długoletnie małżeństwo często nie wypełniają romantycznych tęsknot charakterystycznych dla wszystkich ludzi, poza psychopatami. Wzmaga je współczesna popkultura, która stawia w największym stopniu na romantyzm i miłość, bo dobrze się sprzedają. Ba, sama kreuje związki. Miłość? A dlaczego nie – podpowiada popularnemu aktorowi Maciejowi Zakościelnemu i Annie Cieślak, jego partnerce z filmu (nomen omen) „Dlaczego nie”, pismo „Gala”. Podobnie było z Joanną Brodzik i Pawłem Wilczakiem z serialu „Kasia i Tomek” czy z kreowaniem par w „Tańcu z gwiazdami” przez TVN. Zakochani na małym i dużym ekranie powinni być też zakochani w życiu, bo tak się podoba współczesnej publiczności.

Z drugiej jednak strony, sporo osób ucieka od komercji, tęskniąc za głębokim i prawdziwym związkiem. Duchowa bliskość, zrozumienie, możność wyznania wszelkich myśli i refleksji – stają się pułapką, w którą nieoczekiwanie wpada wielu romantyków. Zamiast stałego partnera/ki najbliższym powiernikiem okazuje się platoniczny przyjaciel. Takiej pary nie dzieli żadne tabu ani domowe rozczarowania, mogą mówić o wszystkim.

Przyjaźń z przedstawicielem płci odmiennej można nawiązać również w sieci. Gospodynie domowe, dawniej uzależnione od seriali, teraz – według brytyjskiego miesięcznika „Psychologies” – coraz częściej popadają w manię internetową. Podobnie bywa z mężczyznami zwyczajnie nie czującymi się całkiem komfortowo w swoim związku, poszukującymi w sieci nowych kontaktów.

Psychologowie ostrzegają, że z emocjonalną niewiernością często trudniej się rozprawić niż z tą fizyczną. Nie nosi ona bowiem znamion zdrady bezpośredniej. A bywa, że platonicznym partnerom zabiera więcej czasu, niż zająłby seks.

Michael Monsour, amerykański autor książki „Kobiety i mężczyźni jako przyjaciele”, jest przekonany, że pogląd, iż przyjaźń między kobietą a mężczyzną jest możliwa jedynie bez seksualnego spełnienia, pojawił się prawie ćwierć wieku temu wraz z wejściem na ekrany filmu „Kiedy Harry spotkał Sally”, w którym tego rodzaju oświadczenia padają co najmniej kilkakrotnie. Paradoksalnie jednak szczęśliwym finałem przyjaźni między tytułową ekranową parą okazują się właśnie oświadczyny. I tak jest w większości filmów czy telenowel, gdzie męsko-damska przyjaźń traktowana jest jako początek romansu. Nic dziwnego więc, że obecnie każdy taki układ z góry staje się podejrzany. Filmowe i medialne konstatacje na temat związków między ludźmi często nabierają cech prawd uznanych, które trudno później zwalczyć.

Miłosne dzieło sztuki

Erich Fromm określał miłość jako samonapędzający i samoodnawiający się akt twórczy. Uważał ją za dzieło sztuki, które trzeba umieć wykreować własną pracą, wymagającą gigantycznego wysiłku. Z tego powodu tylko niektórzy potrafią naprawdę kochać, choć prawie wszyscy marzą o miłości. Dla nich właśnie współczesne komunikatory wytwarzają romantyczne złudzenia, które sprawiają, że miłość wydaje się rzeczą łatwą, lekką i przyjemną, nie obciążoną moralnymi dylematami ani trudnymi zobowiązaniami. Popkultura, tworzona przez media, filmy i Internet, hołduje przede wszystkim romansowi, miłość wraz z jej niełatwymi do spełnienia wymogami usuwa w cień, zastępując ją złudzeniami.

Tak naprawdę niewielu ludzi umie pożegnać się ze złudzeniami, odkryć prawdę o związku przed samymi sobą. Ci, którzy zdobywają się na tego rodzaju zachowania, mogą potem doświadczać miłości dojrzałej, pozbawionej pozorów i pełnej akceptacji dla drugiego człowieka. Dojrzała miłość nie cieszy się jednak w mediach ani popkulturze specjalną popularnością, uchodzi bowiem za mdłą i monotonną.

Krystyna Lubelska

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Świat

Dlaczego Kamala Harris przegrała i czego Demokraci nie rozumieją. Pięć punktów

Bez przesady można stwierdzić, że kluczowy moment tej kampanii wydarzył się dwa lata temu, kiedy Joe Biden zdecydował się zawalczyć o reelekcję. Czy Kamala Harris w ogóle miała szansę wygrać z Donaldem Trumpem?

Mateusz Mazzini
07.11.2024
Reklama