Nie zatrzymujmy się zbyt długo nad brakiem spójności wypowiedzi posła (bo jakim cudem związki partnerskie mają zagrażać mojemu małżeństwu, lub dlaczego pary homoseksualne nie są w stanie przyjmować szeregu odpowiedzialności małżeńskich?). Przejdźmy na grunt badań społecznych.
Po pierwsze. Jeżeli poseł Tomczak ma rację, to małżeństwa nie powinny się rozstawać, a inne związki – powinny rozpadać się masowo i brutalnie. A przecież tak nie jest. Rozwody przeprowadzane są między osobami, które kiedyś na drogę małżeństwa wstąpiły. W dodatku rozwodów jest - i będzie – coraz więcej.
Po drugie. Fakt zawarcia sakramentu/aktu małżeństwa nie pozwala przewidywać szczęścia, zaufania, spełnienia, jakie pojawi się w parze w kolejnych latach trwania związku - także w porównaniu do tego, jak to się ułoży w związkach nieformalnych. Szczęście, zaufanie i miłość nie pochodzą z samego nadania czy dokumentu, ale z wewnętrznych przeżyć dwojga ludzi. U jednych akt małżeństwa cementuje i rozwija bliskość, u innych nie jest on konieczny. Trudno znaleźć badania wykazujące, by ceremonia znacząco wpływała na późniejszy obrót zdarzeń.
Po trzecie. Gdyby jednak tak było, że małżeństwo jest gwarantem „relacji między małżonkami” (cokolwiek to znaczy), to jak wytłumaczyć plagę psychicznej, fizycznej i seksualnej przemocy w rodzinie? Molestowania?
Po czwarte. Jeżeli przyjąć, że małżeństwo jest jedynym i trwałym spoiwem bliskich związków, to co robić z dziećmi, których rodzice właśnie się rozwiedli? Przecież nie mają one możliwości czerpać z tak zwanych zdrowych i pełnych fundamentów rodziny, skoro nie jest ona pełna.
Po piąte. Jeżeli małżeństwo jest jedynym i trwałym spoiwem, to terapeuci mogą wreszcie odsapnąć od terapii par. Rozwiązanie jest proste. Kłócą się? Zdradzają? A chcą być razem? Do Urzędu Stanu Cywilnego ich! Do kościoła! Ale co zrobić z tymi, którzy już wzięli ślub, a są w kryzysie i się krzywdzą? Odnowienie przysięgi? Zapewne wielu pomoże. Ale czy sama procedura jaka się z tym wiąże, czy raczej wewnętrzne przekonania?