Przyszedłem do "Polityki" kilka lat po tym, kiedy Mieczysław F. Rakowski opuścił gazetę. On pozostawił w "Polityce" legendę człowieka, który potrafił stworzyć w niesprzyjających warunkach najbardziej liberalną gazetę w bloku wschodnim i zgromadzić w niej najlepsze polskie pióra. Już jako dziennikarz "Polityki" w latach 80. bardzo doceniałem fakt, że MFR, jak go wtedy nazywaliśmy, nie wpływał na gazetę, choć mógł to robić rozmaitymi metodami. Pozostawił ludziom "Polityki" pełną autonomię i ułatwił budowanie pisma, które przestało być politycznie zaangażowane jak za jego czasów. A nie przestało starać się o radykalne zmiany polskiego życia. Z Mieczysławem Rakowskim bliżej zetknąłem się przy okazji 50-lecia "Polityki" w 2007 r. Później dość regularnie utrzymywałem z nim kontakt. Obserwowałem, jak walczył z wyniszczającą chorobą i nie opuszczał go optymizm i siła życia.
Rakowski był redaktorem "Polityki" przez prawie ćwierć wieku, dziś patrzę na niego wyłącznie jako na jednego ze swoich wybitnych poprzedników. Przez całe lata politycznie się z Rakowskim nie zgadzałem, ale teraz myślę, że był po prostu realistą w swoich czasach i nie wierzył, że możliwa jest zasadnicza zmiana ustroju. Chciał razem ze swoją gazetą robić to, co się dało, by życie w Polsce było bardziej znośne i racjonalne.
Był jak całe jego pokolenie ukształtowany przez Październik '56 r. i myślę, że do końca życia nie stracił wiary w szlachetną wizję socjalizmu z ludzką twarzą i pogodzonego z rynkiem. Nie mógł przewidzieć, że w Polsce zdarzy się polityczny cud, jakim były narodziny Solidarności, potem rozpad Związku Radzieckiego i Okrągły Stół. Dopóki miał wpływ na polską politykę, robił wszystko, by przygotować przejście Polski do wolności.