Historia

Piąta kolumna

Abwehra od lutego 1939 r. tworzyła na terenie Polski organizacje bojowe i sabotażowe. Wśród agentów i dywersantów znaleźli się obywatele polscy narodowości niemieckiej, także służący w WP, z terenów Śląska, Wielkopolski, Kujaw, Pomorza i Małopolski Wschodniej. Najwięcej akcji grupy te przeprowadziły w sierpniu 1939 r. i w pierwszych dniach wojny.

W jednym z meldunków wrocławskiej Abwehry (wywiad i kontrwywiad wojskowy) z kwietnia 1939 r. zapisano: „Agenci działający w Polsce są brani pod uwagę do budowy baz o charakterze bojowym i sabotażowym”. Chodzi o Kampf- i Sabotageorganisation (organizacje bojowe i sabotażowe) oraz Fallschirmorganisation (organizacje skoczków spadochronowych). Najwięcej takich grup utworzono w województwie śląskim (w lipcu liczyły one 4474 członków). Organizacje bojowe składające się z nacjonalistów ukraińskich powstawały od maja 1939 r. w województwach południowo-wschodnich II Rzeczypospolitej (w lipcu osiągnęły stan 4 tys. członków). Organizacje bojowe w chwili wybuchu wojny miały zaatakować na tyłach oddziały Wojska Polskiego, policję i ludność cywilną. Organizacje sabotażowe otrzymały zadanie niszczenia dróg i budynków użyteczności publicznej, a także ochrony przed zniszczeniem niektórych strategicznych zakładów przemysłowych.

W maju 1939 r. z inicjatywy Rudolfa Wiesnera, kierownika krajowego Jungdeutsche Partei (Partia Młodoniemiecka), zaczęto tworzyć na Śląsku tzw. Freikorps der Gewerkschaft Deutscher Arbeiter (Korpus Ochotniczy Związku Zawodowego Niemieckich Robotników). Organizowaniem Freikorpsu w Polsce zajmowali się kpt. Fleck i kpt. Funk z Oberkommando der Wehrmacht (Naczelnego Dowództwa Wehrmachtu), operujący z Wrocławia. Utworzono trzy oddziały: w Bielsku – Ortsgruppe Bielitz, w Katowicach – Ortsgruppe Kattowitz i w Rybniku – Ortsgruppe Rybnik. Do najważniejszych zadań Freikorpsu należało gromadzenie broni i prowadzenie szkolenia wojskowego oraz organizowanie prowokacji. Natomiast po rozpoczęciu wojny miał zabezpieczać przed zniszczeniem ważne obiekty przemysłowe, drogi i mosty oraz inicjować drobne starcia z polskim wojskiem. Po wkroczeniu wojsk niemieckich oddziały Freikorpsu powinny były utrzymywać porządek publiczny do czasu przejęcia władzy przez administrację niemiecką.

Latem 1939 r. wrocławska Abwehra zaczęła również tworzyć organizacje zbrojne w zakładach pracy, nazywane Betriebsschutz i Industrieschutz. W lipcu liczyły one 1600 osób i działały w 26 obiektach przemysłowych Górnego Śląska. W chwili wybuchu wojny grupy te miały zająć i zabezpieczyć przed zniszczeniem przez stronę polską huty, kopalnie, elektrownie i zakłady o strategicznym znaczeniu dla gospodarki.

Organizacje dywersyjne tworzono także w III Rzeszy. Składały się one przede wszystkim z obywateli polskich narodowości niemieckiej, którzy zdezerterowali z WP lub zbiegli z innych powodów. Np. grupy takie w Zabrzu i Gliwicach liczyły 627 osób. Najbardziej znana i najliczniejsza była kierowana przez Hauptmanna Ebbinghausa, występująca w dokumentach jako Organisation Ebbinghaus lub Kampftruppe Ebbinghaus.

Wszystkie te struktury można nazwać V kolumną. (Określenie pochodzi z czasów hiszpańskiej wojny domowej. Użył go frankistowski generał Emilio Mola, który w 1936 r. w przemówieniu radiowym powiedział, że oprócz czterech kolumn wojsk generała Francisco Franco, maszerujących na Madryt, w mieście jest jeszcze piąta kolumna, czyli zwolennicy nacjonalistów w stolicy. Terminu V kolumna używano potem zwykle na określenie grup dywersantów rekrutowanych spośród nacjonalistycznych środowisk w obrębie mniejszości niemieckiej w Czechosłowacji i Polsce, a także wobec różnego rodzaju zagranicznych agentur wywiadowczych III Rzeszy współdziałających z wojskami regularnymi).

Prowokacje SD


Niemieckie organizacje dywersyjne nie tylko zajmowały się gromadzeniem informacji o charakterze wywiadowczym oraz wiadomości o najważniejszych postaciach polskiego życia publicznego, których nazwiska umieszczano na listach proskrypcyjnych, ale starały się też dostarczać władzom III Rzeszy pretekstów do rozpętania nagonki przeciwko Polsce. Aby pogłębić nastroje antyniemieckie w Polsce, służby wywiadowcze III Rzeszy rozgłaszały fałszywe i niepokojące wiadomości. Organizowały też napady na domy i gospodarstwa należące do Niemców. Kulminacją tych działań była seria zamachów bombowych na mienie niemieckie w ostatniej dekadzie sierpnia 1939 r. Wykonawcami byli agenci służby bezpieczeństwa (Sicherheitsdienst, SD) Reichsführera SS Heinricha Himmlera, która przynajmniej od wiosny 1939 r. zajmowała się również przygotowaniem akcji dywersyjnej w Polsce.

Z niemieckich dokumentów odnalezionych po wojnie w Berlinie przez adwokata Aloisa Glugla, a następnie opublikowanych przez Edmunda Osmańczyka wynika, że latem 1939 r. niemieccy dywersanci zamierzali przeprowadzić 180 zamachów na 223 obiekty. Ataki na mienie niemieckie na pograniczu polsko-niemieckim miały dostarczyć międzynarodowej opinii publicznej dowodów na prowokacyjne zachowanie strony polskiej i dać Adolfowi Hitlerowi propagandowy powód do rozpoczęcia wojny. Zamierzano zniszczyć 63 obiekty znajdujące się po niemieckiej i polskiej stronie granicy Prus Wschodnich oraz w województwie pomorskim, 32 – w Wolnym Mieście Gdańsku, 89 – w województwie poznańskim oraz 39 – w województwie śląskim i na Śląsku Zaolziańskim. Każdy budynek został dokładnie opisany i zaznaczony na mapkach. Wśród obiektów przeznaczonych do wysadzenia w powietrze lub podpalenia znalazły się m.in. siedziby organizacji niemieckich, wydawnictwa i drukarnie będące własnością Niemców, szkoły należące do mniejszości niemieckiej, niemieckie pomniki, most pontonowy na obszarze Wolnego Miasta Gdańska, a także młyny, tartaki, sklepy, księgarnie i gospodarstwa należące do znanych volksdeutschów.

Udało się ustalić historykom, głównie dzięki badaniom Karola Mariana Pospieszalskiego, wykonanie tylko kilkudziesięciu zamachów ujętych w planach Reichsführera SS. Dzięki wydanej w 1939 r. publikacji niemieckiego MSZ „Dokumente zur Vorgeschichte des Krieges”, zawierającej zestawienie urzędowych meldunków o incydentach granicznych, wiadomo, że w ostatnich dniach sierpnia niemiecka policja informowała władze w Berlinie o podpalaniu przez Polaków niemieckich gospodarstw leżących w przygranicznych miejscowościach. Wszystkie te miejsca były ujęte w planie zamachów Reichsführera SS, dlatego można przyjąć, że były to niemieckie prowokacje.

Ustalenie wykonania kilku kolejnych zamachów okazało się możliwe na podstawie doniesień polskiej prasy, w której pisano o tajemniczych pożarach niemieckich gospodarstw w województwie poznańskim oraz eksplozjach materiałów wybuchowych na Zaolziu. W nocy z 23 na 24 sierpnia w Cieszynie wybuchły bomby podłożone pod pomnikiem Schillera, przed pomnikiem poległych w czasie I wojny światowej, drukarnią Prochaski i drukarnią Kutzera, obok hotelu Polonia.

Informacje o niektórych zamachach można odnaleźć w zachowanych materiałach polskiego MSW i MSZ. Dzięki nim wiadomo, że w nocy z 25 na 26 sierpnia w Poznaniu doszło do wybuchu bombowego przed biurem JdP oraz „eksplozji materiałów wybuchowych przed księgarnią niemiecką, której właściciel kolportował z Niemiec druki antypolskie”. 27 sierpnia nieznani sprawcy mieli zdemolować przystań niemieckiego klubu wioślarskiego w Grudziądzu. Władze polskie, nie wiedząc o planie zamachów Reichsführera SS, uznały te wypadki za przejaw antyniemieckich wystąpień.

Dokumenty Policji Państwowej z terenu województwa śląskiego potwierdzają wykonanie zamachów w Katowicach. W nocy z 25 na 26 sierpnia, kilka minut po godz. 1, bomby eksplodowały przed siedzibą Deutscher Volksbund przy ul. Młyńskiej i w budynku szkoły niemieckiej przy ul. Stalowej. Sprawcy zamachów, Eichhorn i Funk, zostali zatrzymani przez polską policję; w śledztwie przyznali, że są agentami SD.

Trzem zamachom na Śląsku zapobiegła policja. W Bielsku aresztowania dywersantów uniemożliwiły wysadzenie w powietrze biur niemieckiej gazety „Aufbruch”, siedziby Zarządu Głównego JdP oraz willi Rudolfa Wiesnera. Doszło jednak do eksplozji materiałów wybuchowych, przechowywanych w pięciu walizkach w pomieszczeniach należących do jednego z zamachowców – Wiktora Köninga z Białej koło Bielska (28 sierpnia o godz. 2).

Zamachy Abwehry

Organizacje sabotażowe podległe Abwehrze miały zniszczyć 15 dworców kolejowych, wysadzić 11 mostów i unieruchomić 5 elektrowni. Do najtragiczniejszego w skutkach zamachu doszło 28 sierpnia o godz. 23.17 na dworcu kolejowym w Tarnowie. Niemiecki wywiad wojskowy zaliczył tę akcję do ważniejszych osiągnięć organizacji sabotażowych. W przechowalni bagażu ręcznego eksplodował materiał wybuchowy. Zniszczeniu uległy nie tylko pomieszczenia przechowalni, ale także sąsiadujący z nią dworcowy posterunek policji i restauracja oraz dach nad przechowalnią i peronem. Według meldunku policyjnego zginęło 14 osób, a 38 zostało rannych, w tym 15 ciężko. Z akt sądowych wynika, że zabite zostały 22 osoby, natomiast prasa podała liczbę 35 ofiar śmiertelnych zamachu.

Policja zatrzymała podczas ucieczki jednego z zamachowców, Antoniego Guzego, obywatela polskiego narodowości niemieckiej z Bielska. Według jego zeznań, sygnałem do wykonania zamachu było nadane 24 sierpnia przez radiostację we Wrocławiu hasło: „Meldunek specjalny, dr Funk ma przystąpić do pracy”.

W nocy z 27 na 28 sierpnia do wybuchu bomby doszło na moście kolejowym nieopodal Nowego Sącza. Do eksplozji doprowadzili agenci Franz i Johan Kottermannowie.

Aresztowanie przez łódzką policję 24 dywersantów zapewne zapobiegło planowanemu przez Gruppe 24 Sabotage-Organization wysadzeniu linii kolejowej na trasie Koluszki–Łódź i zniszczeniu połączeń telefonicznych na tym odcinku. W trakcie rewizji w pomieszczeniach należących do aresztowanych Niemców w Łodzi, Aleksandrowie, Konstantynowie i Tomaszowie Mazowieckim znaleziono broń i materiały wybuchowe.

W nocy z 30 na 31 sierpnia w województwie lwowskim dywersanci przerwali połączenie kolejowe na liniach Bóbrka–Podmanasterz i Bóbrka–Bobrnice. Spowodowało to postoje pięciu transportów wojskowych i dezorganizację zaplecza polskiej armii.

Napad na przełęcz

Niemiecki napad na Przełęcz Jabłonkowską w nocy z 25 na 26 sierpnia można zaliczyć do akcji zbrojnych, które już bezpośrednio wiązały się z początkiem działań wojennych. Przed planowanym początkowo na 26 sierpnia, na godz. 4.15 rano, rozpoczęciem wojny, oddziały specjalne dowodzone przez leutnanta Alberta Herznera, oficera wrocławskiej placówki wywiadu wojskowego, miały zająć tunel na Przełęczy Jabłonkowskiej oraz stację Mosty, tak aby uniemożliwić zniszczenie obiektów przez stronę polską. Wydany wieczorem 25 sierpnia przez główne dowództwo Wehrmachtu rozkaz o wstrzymaniu działań wojennych nie zdążył dotrzeć do oddziałów Herznera, które przekroczyły granicę i między godz. 3 a 4 rano opanowały Mosty. Jednak już ok. godz. 8 dywersanci zostali stamtąd przepędzeni, a tunel na przełęczy nie został w ogóle przez nich zajęty. Został on wysadzony przez polską załogę 1 września rano.

Walka o most

Zgodnie z poleceniem generalnego inspektora sił zbrojnych marsz. Edwarda Rydza-Śmigłego most w Tczewie należało wysadzić po rozpoczęciu działań wojennych przez Niemców, ale dopiero na specjalny rozkaz samego marszałka. Wiązało się to z obawą o przedwczesne zniszczenie obiektu na skutek fałszywego alarmu. Lub, jak się wyraził szef sztabu armii brytyjskiej gen. William Edmund Ironside: „żeby z powodu jakiegoś incydentu niezasadniczego [...] o jakiś most w Tczewie nie wybuchła wojna”.

Niemieccy dywersanci przystąpili do opanowania mostu na kilkanaście minut przed wyznaczonym na godz. 4.45 dnia 1 września atakiem na Polskę. Specjalna grupa, przy współudziale niemieckiego lotnictwa, miała nie dopuścić do zdetonowania przez polskich saperów ładunków wybuchowych znajdujących się w filarach mostu. Najpierw, ok. godz. 4, dokonano napadu na stacje w Szymanowie i Lisewie na terenie Wolnego Miasta Gdańska, aby przeszkodzić wyjazdowi pociągu towarowego w kierunku Tczewa. Jednocześnie na stacji w Malborku odebrano mundury dwóm polskim załogom parowozów, które miały przyprowadzić zamówiony przez stronę polską pociąg tranzytowy. Dywersanci, przebrani w polskie mundury kolejowe, o godz. 4.15 wyruszyli opanowanym pociągiem tranzytowym w kierunku Tczewa, przewożąc ukrytą w wagonach towarowych 1 kompanię 41 batalionu saperów. Plan przewidywał, że po przejechaniu mostu na Wiśle i pod osłoną niemieckich samolotów bombardujących w tym samym czasie koszary polskiej armii i polski dworzec niemieccy saperzy unieszkodliwią ładunki wybuchowe.

Niemieckie samoloty na cztery minuty przed wyznaczonym rozpoczęciem działań wojennych znalazły się nad wyznaczonymi celami. Zrzuty okazały się nieprecyzyjne i połączenia detonatora z ładunkami wybuchowymi przetrwały bombardowanie bez uszczerbku. W tym samym czasie pociąg z niemieckimi saperami dojechał do mostu, na którym jednak zamknięto zaporą tor kolejowy. W czasie szturmu niemieccy saperzy zostali ostrzelani z broni ręcznej i maszynowej przez polskich żołnierzy i zmuszeni do odwrotu. Kolejną próbę unieszkodliwienia ładunków wybuchowych Niemcy podjęli po godzinie. Jednak po powtórnej akcji niemieckiego lotnictwa, o godz. 6.10, dowódca Oddziału Wydzielonego Tczew ppłk Stanisław Janik wydał rozkaz wysadzenia mostu. Najpierw zdetonowano ładunki w pierwszym filarze od strony Malborka, a po półgodzinie wysadzono pozostałe przęsła.

Akcja Tannenberg

W celu stworzenia pretekstu do najazdu na Polskę w nocy z 31 sierpnia na 1 września Niemcy przeprowadzili akcję specjalną o kryptonimie Tannenberg. Polegała ona na sfingowanych napadach na radiostację niemiecką w Gliwicach, niemiecki urząd celny w Stodołach w okolicach Raciborza oraz leśniczówkę w Byczynie w pobliżu Kluczborka.

Rano 1 września prasa niemiecka rozpisywała się o „napadzie na niemiecką radiostację w Gliwicach, dokonanym przez uzbrojonych i umundurowanych żołnierzy polskich”. Dopiero podczas procesu przed Międzynarodowym Trybunałem Wojskowym w Norymberdze gen. Erwin von Lahousen, szef Oddziału II Abwehry, który zajmował się działaniami dywersyjnymi i sabotażowymi prowadzonymi za granicą, i Wilhelm Keitl, szef Oberkomando der Wehrmacht, przyznali, że to niemieckie oddziały przebrane w polskie mundury zbrojnie zaatakowały radiostację w Gliwicach. Grupie niemieckich dywersantów przewodził Alfred Helmut Naujocks. 31 sierpnia ok. godz. 20 jego ludzie zajęli rozgłośnię, terroryzując personel. Przerwano nadawaną audycję, a jeden z dywersantów wygłosił w języku polskim przygotowane wcześniej przemówienie zaczynające się od słów: „Uwaga! Tu Gliwice. Rozgłośnia znajduje się w rękach polskich”.

Inna grupa dywersantów, tym razem w ubraniach cywilnych, ostrzelała leśniczówkę w Byczynie. A o czwartej nad ranem esesmani przebrani za polskich żołnierzy pod wodzą Sturmbannführera Hoffmana, oddając kilka strzałów z broni palnej, napadli na budynek urzędu celnego w Stodołach i zdemolowali go. Następnie inna grupa dywersantów podrzuciła na miejsce napadu ciała zamordowanych osób przebranych w polskie mundury.

Incydenty graniczne

W wielu miejscach na całym pograniczu oddziały niemieckich dywersantów rozpoczynały atak na kilka godzin przed planowaną inwazją. W wieczornym komunikacie z 1 września dowódca 15 DP gen. bryg. Zdzisław Przyjałkowski tak podsumował starcia: „O świcie przekroczyły niemieckie oddziały, poprzedzone bandami dywersyjnymi, granicę pod Jeziorkami, Zelgniewem, Bądeczem, Walentynowem i Dźwierszem. Po zaciekłych walkach z oddziałami straży granicznej opanowały kolejno: Wysoką, Łobżenicę i Wyrzysk. Oddziały wojskowe niemieckie współdziałały z bandami dywersyjnymi, złożonymi z obywateli polskich narodowości niemieckiej, którzy uzbrojeni w broń maszynową strzelali do naszych żołnierzy oraz przecinali wszelkie połączenia telef[oniczne]”.

W meldunku sytuacyjnym Wydziału Bezpieczeństwa MSW zapisano: „Na całym pograniczu województwa poznańskiego odbywają się utarczki z bandami dywersyjnymi lub regularnym wojskiem niemieckim”.

Strzały zza węgła

W pierwszych dniach wojny w Wielkopolsce, na Górnym Śląsku, Śląsku Cieszyńskim i Zaolziu oraz na Pomorzu i Kujawach niemieccy dywersanci przystąpili także do ostrzeliwania wycofujących się oddziałów WP.

Komenda Główna Policji Państwowej podała, że „w Lesznie dn. 1 IX 1939 r. o godz. 10.15 w czasie przemarszu żołnierzy i policji padły z okien domów liczne strzały. Policja przeprowadziła rewizję, żołnierze strzelali do otwartych okien. Strat w ludziach nie było”. Według dokumentów wojskowych pierwsze strzały miały paść z willi Hesinga. Dywersanci strzelali także z wież kościołów. Polskie wojsko sytuację opanowało dopiero po pojawieniu się na ulicach miasta samochodów pancernych. Dywersję w Lesznie przeprowadziła organizacja zbrojna wrocławskiej Abwehry.

Tego samego dnia do podobnych incydentów doszło w samym Poznaniu, gdzie po trzecim nalocie Luftwaffe na miasto, ok. godz. 18, niemieccy dywersanci zaczęli strzelać do Polaków. Wywołało to panikę, zginął jeden policjant. Sytuacja uspokoiła się, gdy polscy żołnierze ujęli kilku napastników. Późnym wieczorem, ok. godz. 22, dywersanci ostrzelali budynek Obrony Przeciwlotniczej Poznania na Osiedlu Warszawskim.

Do wystąpień mających na celu dezorganizację odwrotu polskich żołnierzy doszło w godzinach wieczornych 2 września w Bielsku. Tego samego dnia podobne incydenty zdarzyły się w Rybniku, Żorach, Pszczynie, Chorzowie, Katowicach, Hajdukach i Siemianowicach Śląskich. W Rybniku dywersanci zaczęli strzelać do Polaków w chwili, gdy na przedpolu miasta trwały walki z Wehrmachtem. W Pszczynie zbrojne wystąpienie niemieckich dywersantów zaczęło się w czasie ewakuacji miasta i dotkliwie utrudniło odwrót polskiego wojska. W nocy z 2 na 3 września i w godzinach rannych 3 września niemiecka ludność cywilna zaczęła atakować opuszczających Katowice i Chorzów polskich żołnierzy.

W komunikacie informacyjnym nr 3 sztabu Armii Poznań z 3 września zapisano: „Zameldowano wypadki dywersyjnego działania i strzelania przez niemiecką ludność cywilną do naszych oficerów i szeregowych: w lasach na północ od Kcyni, w m. Szamocinek (na południe od Szamocina), gdzie Niemcy strzelali do naszej kawalerii dywizyjnej, podczas zdobywania Rawicza w dniu 2 IX mieszkańcy niemieccy strzelali i rzucali granaty”.

Meldunki Armii Pomorze donoszą o dywersyjnej działalności mniejszości niemieckiej w Bydgoszczy przeciwko polskiemu wojsku w dniu 3 września (patrz POLITYKA 35/05). W relacji spisanej niespełna trzy i pół roku po tych wydarzeniach ppłk Aleksander Aleksandrowicz, szef Oddziału III Armii Pomorze, wspominał: „Prócz natarcia od frontu npl dokonał w godz. przedpołudniowych dywersji na tyłach 15 DP. Przy pomocy odpowiednio przygotowanych ludzi, częściowo nawet ubranych w mundury Armii Polskiej npl starał się wprowadzać zamieszanie na tyłach 15 DP i kolumn wycofujących się na płn. przez niespodziewane ostrzeliwanie tych ostatnich. Wysłana część oddziału odwodowego pułku 15 DP w krótkim czasie zaprowadziła spokój na terenie m. Bydgoszczy”.

Spadochroniarze

Z zachowanych dokumentów polskiej armii wynika, że Niemcy na dużą skalę do działań dywersyjnych wykorzystywali skoczków spadochronowych. Do 8 września do Sztabu Naczelnego Wodza z różnych części kraju napłynęło 51 meldunków o zrzutach. Odbywały się one na terenie prawie całej Polski, także w województwach wschodnich i południowych, w okolicach węzłów kolejowych i magazynów wojskowych. Najwięcej popłochu wywołał meldunek z 3 września „o zrzucie spadochronowym w okolicy wsi Błota (koło Falenicy pod Warszawą), gdzie wówczas przebywał Prezydent Rzeczpospolitej”.

Zapewne niektóre z informacji o niemieckich dywersantach zrzucanych na spadochronach mogą być nieprawdziwe. Nie można wykluczyć, że jakaś część zaobserwowanych zrzutów mogła dotyczyć lotników ratujących się z płonących samolotów. Pomyłki mogły być skutkiem panującej psychozy strachu czy niewłaściwego rozpoznania sytuacji. Dowództwo polskiego wojska weryfikowało niesprawdzone informacje. Niejednokrotnie fałszywe doniesienia były dementowane. Nie ulega jednak wątpliwości, że zrzuty lotnicze niemieckich dywersantów we wrześniu 1939 r. miały miejsce. Potwierdzają to zachowane źródła niemieckie. W dzienniku gen. Erwina Lahousena, szefa Oddziału II Abwehry, znajdują się np. takie zapiski: „6 września o 4 rano wzmocniony oddział składający się każdorazowo z trzech spadochroniarzy wkroczył do akcji celem zniszczenia ważnych linii kolejowych w okolicach miejscowości Jarosławo”. Pod datą 5 września, godz. 11.40, czytamy: „Kpt. Flock melduje, że zaplanowane na 6 września przedsięwzięcie F.S. [skrót od Fallschirm – spadochron – przyp. T.Ch.] jest już tak dalece przygotowane, że dwa podwójne oddziały, każdy składający się z 3 mężczyzn, zostały skierowane w rejon ich działalności”. Pod datą 12 września znajduje się inny ciekawy zapis: „6 września o godz. 4.00 dwa wysadzone oddziały spadochronowe (F.S.) 12 września znowu osiągnęły linię frontu, ale zadanie nie mogło być wykonane, ponieważ sposób zrzutu został przez pilota źle wybrany i ludzie lądowali pośrodku polskich oddziałów, a nawet w środku jakiejś polskiej wioski. Uratowali się tylko dzięki szybkiej ucieczce, pozostawiając część wyposażenia”.

Stuprocentowy efekt

W jednym z meldunków, omawiając efekty działania grup dywersyjnych w Polsce, dowództwo wrocławskiej Abwehry stwierdzało: „Ostatecznie podkreślić należy, że organizacje sabotażowe na całym terenie działania wypełniły swoje zadania w 1/5, podczas gdy organizacje bojowe na całym terenie działania uzyskały stuprocentowy efekt”.

Na podstawie badanych źródeł nie można dokładnie ustalić, jaka liczba obywateli polskich narodowości niemieckiej była zaangażowana w operacje dywersyjne w Polsce w 1939 r. Z dokumentów niemieckich wiadomo jedynie, że w organizacjach sabotażowo-dywersyjnych tworzonych przez wrocławską Abwehrę na Śląsku, w Wielkopolsce i Małopolsce Wschodniej w lipcu 1939 r. ogółem działało 10,8 tys. osób, w tym 6,8 tys. Niemców i 4 tys. Ukraińców. Do tego należy doliczyć kilkuset członków organizacji Ebbinghausa. Nie znamy danych dotyczących organizacji dywersyjnych, tworzonych przez inne placówki Abwehry ani przez struktury podległe Reichsführerowi SS. Można przyjąć, że w działalność dywersyjną mogło być zaangażowanych od 10 tys. do 20 tys. osób, co stanowiłoby nieco ponad 2 proc. Niemców zamieszkujących na terenie II RP.

I tylko tej grupy może dotyczyć określenie V kolumna. Bo wśród obywateli polskich narodowości niemieckiej byli też przeciwnicy działań dywersyjnych. Jeden z dygnitarzy ambasady niemieckiej w Warszawie Johann Wühlisch, podejmując interwencję w MSZ w Berlinie, 18 sierpnia wysłał telegram, w którym na „życzenie niemieckiej grupy narodowej” domagał się zaprzestania działalności dywersyjnej prowadzonej za pośrednictwem volksdeutschów przez tajne służby III Rzeszy.

Jednak zaangażowanie się tych dwóch procent Niemców mieszkających w Polsce w działania dywersyjne ściągnęło represje na całą grupę narodową. Podczas walk z dywersantami dochodziło niejednokrotnie do samosądów, które obejmowały również osoby przypadkowe i niewinne.

Reklama

Czytaj także

null
Rynek

Jak portier związkowiec paraliżuje całą uczelnię. 80 mln na podwyżki wciąż leży na koncie

Pracownicy Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego od początku roku czekają na wypłatę podwyżek. Blokuje je Prawda, maleńki związek zawodowy założony przez portiera.

Marcin Piątek
20.11.2024
Reklama