Niezbędnik

Wojna o płeć

Gorący spór, jaki wybuchł w Polsce wokół genderyzmu, jest tylko odpryskiem przetaczającej się przez świat debaty, w której stawiane są pytania o definicje płci. Gorący spór, jaki wybuchł w Polsce wokół genderyzmu, jest tylko odpryskiem przetaczającej się przez świat debaty, w której stawiane są pytania o definicje płci. Mirosław Gryń / Polityka
We współczesnym świecie także pojęcie płci stało się niejednoznaczne. A spór o gender jest jednym z najgorętszych frontów wojny kulturowej.
Orientacja seksualna nie jest tym samym co tożsamość płciowa.Mirosław Gryń/Polityka Orientacja seksualna nie jest tym samym co tożsamość płciowa.
Płeć mózgu i płeć psychiczna nie zawsze idą w parze z budową ciała, rysami twarzy i kapitałem posiadanych hormonów.Mirosław Gryń/Polityka Płeć mózgu i płeć psychiczna nie zawsze idą w parze z budową ciała, rysami twarzy i kapitałem posiadanych hormonów.

Czym różni się płeć od gender (ang. płeć, rodzaj)? Socjologowie i antropolodzy odpowiadają dość prosto: płeć odnosi się do cech anatomicznych, a gender dotyka sfery kulturowej i społecznej. Czy zatem płeć kulturowa jest zagrożeniem dla poczucia męskiej i kobiecej tożsamości, zagraża tradycyjnej instytucji rodziny? Takie obawy, wyrażane przez ludzi skrajnie niechętnych „ideologii gender”, niepokoją etyków. Idea, która opiera się na równości, poszanowaniu wzajemnych praw i szacunku do odmienności seksualnej, stała się pretekstem do szerzenia nienawiści i podejrzliwości.

Wokół pojęcia narosło mnóstwo nieporozumień. Czym zatem jest płeć biologiczna, a czym społeczno-kulturowa?

Po co natura wynalazła płeć?

Aby móc odpowiedzieć na pytanie: po co natura wynalazła płeć, należy wpierw zwrócić się w stronę antropologii. Dr Marcin Ryszkiewicz, ewolucjonista, w wywiadzie opublikowanym na łamach „Poradnika Psychologicznego” POLITYKI stwierdza: „Podziałowi na płcie zawdzięczamy bogactwo i różnorodność świata. Wszystkie niemal zmysły, przynajmniej w znaczącej części, odbierają różne bodźce, dlatego że istnieją partnerzy seksualni, których chcemy oczarować, zdobyć i zwykle mieć z nimi wspólne potomstwo”.

W sensie biologicznym podział na płcie ukształtował się wśród żywych organizmów mniej więcej 2 mld lat temu, choć uczeni do tej pory nie potrafią wyjaśnić w przekonujący sposób, do czego było to pierwotnie potrzebne. Do rozmnażania i przekazywania genów potomstwu – na pewno, ale czy w świecie bakterii (gdzie nie ma rozróżnienia na samce i samice) nie dochodzi do zwielokrotnienia liczby osobników i powielania cech przodków?

Dla ewolucji wynalazek płci okazał się jednak mieć fundamentalne znaczenie. Bez tego nie wyszlibyśmy poza świat organizmów prostych. Dzięki dwóm płciom i rozmnażaniu płciowemu geny ulegają wymieszaniu, co daje gwarancję zróżnicowania i zmienności. Stąd kolejna korzyść, gdyż – jak zasugerował brytyjski biolog ewolucyjny William Hamilton – zapewnia to nam przewagę w walce z patogenami, które z uwagi na nasze genetyczne fluktuacje nie mogą nas dobrze poznać i pokonać (swoją drogą śmierć Hamiltona w 2000 r. z powodu malarii, a więc zakażenia wywołanego przez pasożyta, jest zaprzeczeniem jego własnej teorii). Zdaniem dr. Ryszkiewicza istnienie płci to jedna z największych tajemnic biologii – wciąż niejasnych, choć cały świat funkcjonuje pod jej dyktando.

Z punktu widzenia biologii w genach i chromosomach, ukrytych w jądrach komórek, krystalizuje się męska i kobieca budowa ciała. Genetycy nie mają wątpliwości, jak przebiega u płodu kształtowanie płci i co ją warunkuje; wiadomo również, że nie jest to raptowne ani zero-jedynkowe. W przeszłości różne na ten temat panowały teorie (np., że z prawego jajnika przychodzą na świat chłopcy, a z lewego dziewczynki). Fakty są takie, że plemnik, czyli męska komórka rozrodcza, musi się połączyć z żeńską komórką jajową i że zawierają one po 23 chromosomy – u kobiet zawsze zawierają chromosom płciowy X, a u mężczyzn X lub Y, który determinuje męską płeć. Jest on krótki i dość cherlawy (ma zaledwie 1/3 długości żeńskiego chromosomu X), ze stosunkowo niewielką liczbą stu genów, co jednak wcale nie przesądza o jego niskim potencjale.

Z technicznego punktu widzenia zarodek, który powstaje z połączenia plemnika z komórką jajową, ma płeć żeńską, a nie męską. Zapomnijcie o praojcu Adamie, o którym rozpisuje się biblijna Księga Rodzaju, występującym w roli dawcy żebra dla Ewy! Zapomnijcie o teorii, w myśl której plemnik z chromosomem Y szybciej dociera do ścian jajeczka, wyprzedzając swych współbraci obciążonych balastem ciężkiego chromosomu X (z nich urodziłaby się dziewczynka). – Pierwotny zarodek jest raczej żeński niż męski, z tym zgadza się już większość genetyków – mówi prof. Ewa Bartnik z Instytutu Genetyki i Biotechnologii Wydziału Biologii Uniwersytetu Warszawskiego. – Dopiero jego ukierunkowanie w stronę rozwoju męskich gamet i narządów płciowych niszczy występującą w nim żeńskość.

Dzieje się to za sprawą genu SRY (Sex-determining Region Y) – jednego ze stu, jakie znajdują się na chromosomie Y, i porównywanego do zapalnika męskości. W pierwszej fazie ciąży płody obu płci właściwie niczym się od siebie nie różnią – dopiero w 5–7 tygodniu gen SRY wytwarza białko, które aktywizuje inne geny i przyczynia się do powstania jąder. Wtedy rusza produkcja testosteronu, który będzie oddziaływał na mózg płodu i kształtował drugorzędne cechy płciowe przyszłego mężczyzny. To właśnie hormony wykształcają poczucie przynależności do określonej płci, choć dopiero w wieku ok. 3 lat dzieci zaczynają zdawać sobie z niej sprawę.

Ingerencja człowieka w biologiczne kształtowanie płci jest już możliwa, co rodzi etyczne wątpliwości, w jakim zakresie powinna być dopuszczalna. Upowszechnienie metod zapłodnienia in vitro sprawiło, że rodzice mogą zaplanować płeć swojego dziecka, czym zajmą się technicy w laboratorium. Nie chodzi tu bowiem o naturalne (i całkowicie niepewne) metody wyboru płci potomka – takie jak odpowiednia pozycja przy stosunku, dieta lub termin współżycia – ale o precyzyjne dopasowanie do komórki jajowej plemników zawierających męski chromosom Y. Metody są kosztowne, ale z każdym rokiem stają się coraz bardziej skuteczne, gdyż dzięki mniejszym rozmiarom Ygreków można je z coraz większą precyzją wyselekcjonować pod mikroskopem.

Jeśli nawet ten sposób kształtowania embrionów nie budzi oporów, gdy celem manipulacji jest wyeliminowanie chorób dziedzicznych (płeć bardzo często wiąże się z jakimiś genetycznymi defektami), to robienie takich rzeczy ze zwykłego wyrachowania ma dużo więcej przeciwników. Zostawmy to naturze, ta jedyna w swoim rodzaju ruletka nie powinna stać się grą zręcznościową – przekonują bioetycy, dowodząc, że manipulowanie płcią może obrócić się przeciwko nam samym. Bo jeśli dziś damy sobie prawo do wyboru płci dziecka, to czy jutro nie będziemy chcieli decydować o jego kolorze oczu, intelekcie, zdolnościach? „Zapewne świat od tego nie zginie, ale będzie to świat zupełnie różny od tego, który znamy, i z pewnością nie lepszy – wyraził pogląd w tej sprawie („Newsweek”, 2004 r.) prof. Jacek Hołówka, etyk i filozof z Uniwersytetu Warszawskiego (rozmowa z nim o etyce w ochronie zdrowia). – Dzieci będą musiały się podobać rodzicom pod każdym względem. Tego wymagania nikt im dotąd nie stawiał, co umacniało wiarę w autonomiczność i unikatowość każdej jednostki, która ma wszystkie ludzkie prawa, gdy jest taka, jaka jest, a nie tylko wtedy, gdy jest taka, jaka się komuś podoba. Myślę, że wielu ludzi wolałoby się nie narodzić, niż urodzić się ojcu, który żąda, by koniecznie byli chłopcami”.

Jak formuje się płeć?

W atlasie anatomicznym ludzki mózg nie ma płci. Każda jego półkula wygląda z zewnątrz jak przepołowiony orzech włoski, z mocno pofałdowaną powierzchnią. Widać wyraźnie, gdzie leży móżdżek, hipokamp, gałka blada – nazwane w mniej lub bardziej wyszukany sposób rejony mózgowia, które zawiadują pamięcią, emocjami i świadomością. Nie wiadomo tylko, czyim życiem sterują.

Podręcznikowa ilustracja nie jest jednak rzetelnym odbiciem rzeczywistości. Nie uwzględnia niuansów, które mogą mieć wpływ na męskie i żeńskie cechy charakteru, a jak twierdzili niektórzy w przeszłości – nawet na inteligencję. Płeć mózgu zajmuje badaczy od wielu lat, lecz sporo hipotez (dotyczących chociażby gorszych zdolności intelektualnych kobiet wynikających z mniejszego obwodu głowy, ergo lżejszej masy mózgu) trzeba było poddać ostrej rewizji. Bestsellery „Płeć mózgu” Anne Moir i Davida Jessela z 1989 r. oraz wydany trzy lata później „Mężczyźni są z Marsa, a kobiety z Wenus” są tego najlepszym dowodem. W pierwszym przypadku autorzy sami po latach przyznali się do pewnych uproszczeń i błędnych wniosków, a książkę Johna Graya – adresowaną do masowej publiczności – eksperci potraktowali z dużym sceptycyzmem.

Istota współczesnych badań nad różnicami w budowie kobiecego i męskiego mózgu wykracza daleko poza obszar samej anatomii czy nawet biologii – chodzi w nich bowiem o poszukiwanie wpływu ewentualnych odmienności na osobowość oraz codzienne zachowania mężczyzn i kobiet. Co innego oznacza płeć anatomiczna, genetyczna, hormonalna, co innego społeczna – samo pojęcie płci jest więc skomplikowane i niejednoznaczne. Ale z całą pewnością (poza anomaliami, o których powiemy za chwilę) płeć anatomiczna determinuje rozwój fizyczny, uwypukla styl bycia, a w konsekwencji odnosi się do płci rozumianej w kategoriach kulturowych.

Dopiero dzięki spopularyzowanym pod koniec XX w. metodom neuroobrazowania mózgu udało się wskazać na odrębności już nie tylko w samej anatomii, czyli np. rozmiarach określonych struktur, ale przede wszystkim w ich funkcjonalności. – U mężczyzn mózg jest nieco większy, z wyraźniej zaznaczonym podziałem na lewą i prawą część – mówi prof. Janusz Rybakowski, kierownik Kliniki Psychiatrii Dorosłych Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu. – W kobiecym ciało modzelowate, które odpowiada za komunikację między półkulami, ma większą objętość. Dzięki temu przepływ mózgowy jest u pań sprawniejszy.

I właśnie od tego, jak szybko krąży w mózgowiu krew, hormony, a także substancje chemiczne przenoszące między neuronami specyficzne rozkazy (są to tzw. neurotransmitery, np. dopamina lub serotonina), zależą nasze emocje, a być może także zdolności werbalne, przestrzenne, matematyczne i inne tego typu cechy (agresja, przywództwo, okazywanie uczuć). Istotnym tropem wskazującym na odmienności są też choroby. Dzięki sprawniej działającemu układowi dopaminergicznemu ryzyko występowania parkinsonizmu, schizofrenii, uzależnienia od alkoholu i substancji psychoaktywnych jest u kobiet mniejsze. Z kolei depresja występuje u nich dwa razy częściej niż u mężczyzn, zespół stresu pourazowego również jest dwa razy częstszy, zaburzenia jedzenia (anoreksja, bulimia) – zdecydowanie częściej pojawiają się u kobiet.

W kształtowaniu zachowań uwarunkowanych płcią niebagatelną rolę odgrywają także hormony – te same, które determinują płeć w momencie kształtowania płodu. W opinii Iana Owensa z Imperial College w Londynie testosteron, któremu mężczyźni sporo zawdzięczają w młodym i średnim wieku – kiedy starają się o potomstwo – nie jest eliksirem wiecznej młodości, jak niektórzy zwykli go nazywać. Owens podaje za przykład kastratów – mężczyzn pozbawionych jąder, którzy jednak na stare lata nie mają problemów z przerostem prostaty ani z wypadaniem włosów, a średnią długością życia przewyższają resztę męskiej populacji o co najmniej dekadę. Owens sytuuje się ze swoimi poglądami oczywiście tylko na jednym ze skrajnych biegunów, mając po przeciwnej stronie rzeszę entuzjastów hormonalnej terapii zastępczej, gotowych faszerować wszystkich starszych ludzi hormonami.

W jakim stopniu hormony kształtują osobowość, a w jakiej mierze jest ona wypadkową funkcji mózgu – musimy na rozstrzygnięcie tego sporu jeszcze zaczekać. Sprawa się komplikuje, kiedy widać, jak kulturowe oraz społeczne różnice między kobietami a mężczyznami ulegają zatarciu. W świecie niewymagającym od mężczyzn tropienia dzikiej zwierzyny ani noszenia husarskiej zbroi ich wojowniczy temperament przydaje się coraz mniej – więc za jakiś czas ewolucja może dokonać kolejnych modyfikacji w proporcjach hormonalnych lub anatomicznych.

Natura uformowała mężczyznę na miarę potrzeb człowieka pierwotnego, który uganiał się za zwierzyną i był zawsze gotów (dzięki wysokiemu poziomowi testosteronu) do walki z wrogiem. Jakiś czas później, gdy przeniósł się do jaskini, a dalej pod strzechę i do jeszcze bardziej komfortowych kwater, nadal musiał być zarośnięty i wydzielać ostrą woń, by budzić szacunek. Dopiero od niedawna – przyznają antropolodzy – gdy codzienne życie postawiło przed nim wyzwania inne niż polowanie lub strzelanie z łuku, dawne atrybuty męskości straciły na znaczeniu. Siła mięśni czy agresja we współczesnym świecie nie są już tak ważne. A zatem to naturalne, że męski pierwiastek oparty na sile testosteronu – z punktu widzenia ewolucji – traci rację bytu.

Zależność kobiet od mężczyzn – przynajmniej w części świata – maleje bądź znika. Sięgając do ewolucyjnej przeszłości, łatwo wykazać, że kobiety, zajmując się dziećmi, musiały zabiegać o męskie względy, gdyż to mężczyźni polowali i dostarczali pożywienie. „Mężczyzna był dostawcą mięsa i należało go ze sobą związać, by nie dostarczał go komu innemu” – przekonuje dr Marcin Ryszkiewicz.

Czy dziś te więzy nie są już potrzebne? To najbardziej zapalny temat w sporze o gender: rozpad tradycyjnego modelu małżeństwa i rodziny. „Ukształtowała nas historia – twierdzi dr Ryszkiewicz. – Ta odległa, sprzed 2 mld lat, gdy powstał podział na płcie, ta znacznie późniejsza, gdy narodziła się nasza monogamia, i ta całkiem niedawna, gdy polowaliśmy na mamuty. Wszystkie te wydarzenia z przeszłości odcisnęły piętno na naszej psychice, za pomocą której kształtujemy dziś świat, jakiego nigdy wcześniej nie było”.

Czy identyfikację płciową da się stłumić?

Kombinacje chromosomów nie zawsze jednak bywają tak oczywiste, że z zarodka uformuje się w przyszłości zdrowy mężczyzna lub kobieta. Zdarzają się sytuacje, kiedy natura popełnia błąd w kariotypie (np. zamiast XY pojawia się XXY) albo mimo prawidłowego zestawu „genetycznej” dziewczynki lub chłopca wyposaża ich ciała w narządy przynależne przeciwnej płci. Ze statystyk wynika, że na 100 tys. dzieci siedmioro rodzi się z narządami płciowymi, które trudno uznać za męskie lub żeńskie. Albo mają narządy podwójne.

Wtedy do akcji wkracza medycyna rekonstrukcyjna, czyli chirurgia. Przez długi czas upierano się, że ingerencja, polegająca na uformowaniu właściwych (w ocenie rodziców) narządów płciowych, powinna odbywać się jak najwcześniej po narodzinach, ale dziś już wiadomo, że ten pośpiech może unieszczęśliwić na całe życie. Dlatego dzisiaj ze skalpela korzysta się rozważniej, dzieci poddaje się starannym badaniom, bo ustalanie płci u osób z anomaliami w kariotypie do łatwych nie należy (nieraz operację trzeba wykonać wcześnie, ale gdy decydują o tym względy medyczne, a nie widzimisię rodziców). Dzieciom nie można wpoić dowolnej płci przez samo wychowanie, ubiór ani perswazję – jak mylnie uważa wielu rodziców. Genetyczne zaburzenia w tym względzie, zwane popularnie obojnactwem lub hermafrodytyzmem, dotyczą tylko zewnętrznych narządów – natomiast płeć i tożsamość płciowa wiążą się z naszą psychiką. A tej siłą ani sugestią zmienić nie można.

Płeć mózgu i płeć psychiczna nie zawsze idą w parze z budową ciała, rysami twarzy i kapitałem posiadanych hormonów. Ten konflikt między płcią psychiczną a biologiczną łączy się z transseksualizmem, którego źródłem mogą być (choć to tylko hipoteza) zaburzenia hormonalne w okresie życia płodowego. Transseksualna kobieta, która czuje się mężczyzną, przejawia męski sposób myślenia, więc nie znosi swoich piersi, miesiączki, sukienek; u transseksualnych mężczyzn, pragnących zmienić się w kobiety, sytuacja jest odwrotna – choć przeżywają to samo piekło i nienawiść do własnego ciała. Próbują się zmienić, a to żmudny proces, bo nieodwracalne uformowanie nowych narządów płciowych, za sprawą których staną się prawdziwą kobietą lub mężczyzną, to dopiero finał procedury obejmującej 2–3-letnie badania psychologiczne, psychiatryczne, genetyczne, endokrynologiczne.

Te trudności medyczne są jednak niczym w porównaniu z przeszkodami prawnymi i społecznymi, z jakimi spotykają się transseksualiści, narażeni na niechęć, dyskryminację i przemoc. Fobia na punkcie transseksualizmu wynika w dużej mierze z nieświadomości, iż nie jest to zwykły kaprys kobiety czującej się mężczyzną lub mężczyzny udającego kobietę. W tym wypadku o udawaniu nie może być mowy, choć opór otoczenia bierze się z postrzegania transseksualistów jako odmieńców chcących zmienić w sobie to, co ukształtowała natura. Nawet jeśli zrobiła to nieopatrznie, oddzielając biologiczną płeć od psychiki. Zdrada męskości lub zdrada kobiecości – wbrew Bogu, naturze? Nawet najbliżsi nie potrafią tego wybaczyć, nie zdając sobie sprawy, że rozdźwięk między ciałem a umysłem jest u transseksualistów procesem, a nie zachcianką. Fizyczna zmiana, okupiona bolesnymi operacjami, wieńczy dzieło, bo dopiero wtedy czują się w swoim nowym ciele kompletni.

Dla większości ludzi determinacja, z jaką transseksualiści podchodzą do walki o swoją tożsamość, jest niezrozumiała. Bierze się to ze stereotypu roli, którą przypisuje nam natura i odwieczny porządek rzeczy: rodzisz się kobietą, więc musisz ubierać się i żyć jak kobieta; urodziłeś się jako mężczyzna, więc musisz płodzić dzieci. Akceptowanie odmienności w tej dziedzinie wciąż przychodzi nam z trudem. Tolerancja dla seksualnej inności jest również znikoma.

Jaka jest natura homoseksualizmu?

Orientacja seksualna nie jest tym samym co tożsamość płciowa. Wielu myli homoseksualizm z transseksualizmem, choć tylko w tym drugim przypadku pojawia się brak identyfikacji z własną płcią biologiczną. U homoseksualistów tego typu problem nie występuje – nie dążą do zmiany płci, chodzi tu tylko o ukierunkowanie zainteresowań i potrzeb seksualnych na osoby tej samej płci, z którą w pełni się identyfikują.

Światowa Organizacja Zdrowia w 1991 r. wykreśliła homoseksualizm ze swojej ewidencji chorób, zrównując go z powszechnie akceptowaną orientacją heteroseksualną. Eksperci WHO, a w ślad za nimi wszystkie towarzystwa naukowe uznały, że preferencje seksualne gejów i lesbijek nie są wynikiem wolnego wyboru, więc w żaden sposób nie można ich leczyć (a jeśli jakiegoś homoseksualistę udało się rzekomo wyleczyć, to widocznie wcale nim nie był). Badania nad przyczynami homoseksualizmu wciąż jednak trwają i nie ma zgody, czemu przypisać tę skłonność: genom, hormonom, życiu płodowemu, a może wychowaniu we wczesnym dzieciństwie?

Każda z hipotez ma gorących orędowników, którzy jednak nie potrafią przekonać reszty do swoich racji z dość prostego powodu: wszystkie argumenty zawsze łatwo podważyć, gdyż brakuje zobiektywizowanych metod badawczych. Np. żadna z technik neuroobrazowania mózgu nie pozwala na tak dokładne poznanie jego struktur odpowiedzialnych za identyfikację płciową lub pociąg seksualny, by dało się je precyzyjnie porównać przed dojrzewaniem i po. Z kolei poszukiwanie genu warunkującego homoseksualizm przypomina szukanie igły w stogu siana. Nie oznacza to, że zaniechano takich prób – zagadnienie jest zbyt fascynujące dla genetyków, embriologów i neurobiologów, aby nie chcieli się tym zajmować i nie próbowali doprowadzić do ostatecznego rozwiązania zagadki. Tyle tylko, że wszystkie te eksperymenty mogą nigdy nie przynieść spodziewanych rezultatów, a jedynie słuszna odpowiedź na pytanie o przyczynę homoseksualizmu – geny czy środowisko? – pewnie już na zawsze pozostanie ta sama: jedno i drugie, ze zdecydowaną przewagą pierwszego.

Biologia ma tu zapewne większe znaczenie niż wychowanie i szczególne relacje rodzinne (na które zwracał uwagę Zygmunt Freud, ale jego teorię uznano za błędną). To uwarunkowania genetyczne, spontaniczne mutacje genów albo hormonalne zawirowania w życiu płodowym determinują preferencje seksualne człowieka, choć czynników środowiskowych nie należy kompletnie lekceważyć. Ale jeśli nadopiekuńcza matka wychowuje syna jak córkę, też wcale nie oznacza, że kształtuje w nim tożsamość homoseksualisty, gdy nie ma w nim cech predysponujących do tej orientacji.

Taką cechą może być np. hipotetyczny gen zlokalizowany w szczególnym fragmencie chromosomu X (zwanym Xq28), odkrytym kilka lat temu przez prof. Deana Hamera z Uniwersytetu Kolorado w Boulder (USA). Albo mniejsze niż u heteroseksualistów jądro śródmiąższowe w przedniej części podwzgórza mózgowia i mniejsze tzw. spoidło wielkie, co sugerowały badania Simona LeVaya z Salk Institute w La Jolla w Kalifornii. Jedne z najpopularniejszych obecnie hipotez zakładają zwiększone wydzielanie hormonów związanych ze stresem przez matki przyszłych homoseksualistów podczas ciąży lub deficyt testosteronu w rozwijającym się płodzie. W myśl tych teorii ośrodek orientacji seksualnej ulega modyfikacji już u sześciotygodniowego płodu, kiedy zaczyna kształtować się w kierunku męskim lub żeńskim. Ciekawą koncepcję, potwierdzoną w innych badaniach, wysunął niemiecki neuroendokrynolog Günter Dörner – jego zdaniem spośród trzech ośrodków determinujących u przyszłych gejów odpowiednio tożsamość płciową, orientację seksualną i rolę płciową tylko ten drugi nie ulega maskulinizacji w drugim trymestrze życia płodowego, natomiast dwa pozostałe rozwijają się zgodnie z planem. Według Dörnera to dlatego homoseksualiści wyglądają i zachowują się jak mężczyźni (tożsamość płciowa oznacza w tym wypadku świadomość bycia mężczyzną, aprobatę dla swoich narządów płciowych; rola płciowa to publiczne wyrażanie tożsamości płciowej), ale odczuwają pociąg do własnej płci.

Być może kłopot ze znalezieniem u ludzi o takich skłonnościach anomalii w genach, rozwoju embrionalnym lub w budowie mózgu bierze się zwyczajnie stąd, iż ich zachowanie żadną anomalią nie jest. Jest innym, bez wątpienia rzadszym, sposobem realizowania potrzeb seksualnych, które z biologicznego punktu widzenia wydają się tak samo naturalne jak potrzeba jedzenia i picia.

Po co ta wojna o gender?

Gorący spór, jaki wybuchł w Polsce wokół genderyzmu, jest tylko odpryskiem przetaczającej się przez świat debaty, w której stawiane są pytania o definicje płci. Problem męsko-żeński znalazł się w centrum gry politycznej, bo o prawa do zawierania związków partnerskich, małżeństw, a nawet posiadania dzieci upomnieli się działacze ruchów gejowskich oraz feministycznych, którzy w wielu krajach wymogli na politykach zmianę ustawodawstwa.

Niezgoda na gender w polskim wydaniu ma inny wymiar. Debata wywodząca się z antropologii, która w cywilizacji zachodniej kładzie nacisk na kwestie społeczne i ekonomiczne (wzmocnienie partnerskich relacji między żoną i mężem, sprawa urlopów tacierzyńskich etc.), służy w Polsce przedstawicielom Kościoła i prawicy do ochrony własnej wizji świata. Daje tu o sobie znać obawa przed wyjściem poza stereotyp ról męskich i żeńskich.

Jeśli ktoś sobie z tą kwestią nie radzi – sprowadza problematykę gender do poziomu wynaturzeń i celowo wzmaga lęk: w przedszkolu będą chłopcom kazali wkładać sukienki, edukacja seksualna skoncentruje się na perwersjach, kobietom zostanie odebrane prawo do rodzenia dzieci. Widać przy okazji próbę kwestionowania biologii oraz przemian społecznych zachodzących we współczesnej cywilizacji. Coraz więcej badaczy zajmuje się dziś gender studies, bo jest to akademicki przedmiot obejmujący kulturowe i społeczne uwarunkowania płciowości, a nie walkę z podziałem na płcie czy wychowywanie dzieci. Jeśli ktoś widzi w nim wrogą ideologię prowadzącą do dewastacji rodziny – nie rozumie tak naprawdę, o czym mówi. Wojuje z urojonym przeciwnikiem.

Na szczęście, także w obrębie Kościoła, nie wszystkim się ta wojna podoba. „Analiza ideologii gender nie może sama być ideologiczna, co niestety często ma miejsce w polskim Kościele – napisał na łamach „Tygodnika Powszechnego” ksiądz Jacek Prusak, jezuita. – Nie jesteśmy bezpłciowymi istotami przybierającymi ludzkie formy, ale nie utożsamiajmy biblijnej koncepcji stworzenia mężczyzny i kobiety z podniesieniem stereotypów płciowych do rangi dogmatów”.

Niezbędnik Inteligenta „Bioetyka: spory na śmierć i życie” (100091) z dnia 23.02.2015; Prokreacja i płeć; s. 22
Reklama
Reklama