Co za dużo to niezdrowo. Czym skorupka za młodu. Czego Jaś się nie nauczy, tego Jan nie będzie umiał.
Kochany Mikołaju przynieś mi zabawkę, ale taką do zabawy, a nie edukacyjną... To fragment listu mojego (wówczas 4 letniego) syna do Mikołaja.
Hasło „zabawka edukacyjna" otwiera portfele wielu rodziców. Wydaje się, że funkcja otwierania połączona jest z funkcją zamykania. W tym wypadku rodzicielskich umysłów. Wiele z zabawek mieniących się tym poważnie brzmiącym określeniem nie służy bowiem edukacji, ani zabawie. To tak zwane jednorazówki. Zabawki z reklam, filmów i topowo-modowe. Nie od rzeczy jest informacja że zabawką wszech czasów uznany został patyk i ma nawet swoje miejsce w muzeum zabawek. Słusznie bo zabawa to przede wszystkim uruchamianie wyobraźni. Dziecko poprzez zabawkę i w zabawie ciągle się uczy. Uczy się świata i o świecie i o życiu i o ludziach i często o relacjach. Tu śmiem się nie zgodzić z Panią Adamczuk, która dostrzegając zalety zabawkowego zbieractwa pisze o tym jak dzieci mające więcej wykorzystują to do poprawienia pozycji w grupie rówieśniczej. W tym tkwi, moim zdaniem akurat ogromna wada. Dziecko dowiaduje się bowiem, że nie najważniejsze jest jakim się jest człowiekiem, ale co i ile się ma. Takie wpuszczanie najmłodszych w wyścig konsumpcji jest według mnie zdecydowanie szkodliwe.
Wielu rodziców, szczególnie w przypadku dzieci pierworodnych popada w swoistą manię edukowania dziecka. Ma bowiem w przyszłości wyrosnąć na Einsteina lub Curie (tę Marię). Zaczyna się więc szaleństwo kupowania wszystkiego co uczy. Uczy poruszać paluszkami, budowania z klocków, uczy dźwięków, faktury kolorów, przestrzeni i czego tam jeszcze można nauczyć niemowlaka. Jak okazuje się że zabawka już się znudziła wędrujemy by kupić kolejne i kolejne byle tylko nauczyły czegoś. Często za nas, a czasem nam na przekór. Oczywiście ulegamy modom i kupujemy to co sami znamy z przeszłości o czym marzyliśmy i co było nieosiągalne a czasem to co właśnie pojawiło się na tzw. dziecięcym topie. Początkowo nawet niektórzy z nas próbują bawić się, znaczy przepraszam, uczyć się razem z dzieckiem, ale przecież ile można i dziecko zostaje na placu boju tzn. zabawy z niezrozumiałym dla siebie przedmiotem, bo albo już za infantylny, albo przerasta możliwości poznawcze dziecka. Rzadko bowiem udaje się trafić rodzicowi w „punkt", a więc kupić taką zabawkę, która będzie idealnie dopasowana do wieku, potrzeb i zainteresowań malucha.
Nie warto, czy może wręcz nie należy kupować zabawek na wyrost... bo niech się rozwija i będzie mądrzejsze niż rówieśnicy. Dziecko, które dostanie zabawkę przeznaczoną dla starszego dziecka nie będzie umiało jej używać i albo ją zepsuje (wyrzucone pieniądze i nerwy rodziców) albo ją odłoży i nigdy więcej nie weźmie do reki (efekt podobny).
Nadmiar edukacji rozumiany jako nadmiar zabawy wyjątkowo nie zaszkodzi. Oczywiście mam tu na myśli tylko zabawę w wykonaniu dzieci w okresie rozwojowym zabawie przypisanym, a wiec do mniej więcej siódmego roku życia. Potem nawet zabawa jak wszystko inne zaszkodzić może.
A tak na poważnie - nie wpuszczajmy naszych dzieci zbyt wcześnie w „wyścig szczurów" niech się bawią, ucząc przy okazji. A nie uczą od urodzenia bawiąc tylko wtedy, gdy ich nie widzimy.