Powiedzmy sobie otwarcie - cokolwiek twierdzą w wywiadach prezesi firm, dyskryminacja kobiet na rynku pracy jest faktem. Nie bije po oczach, ale „jakoś" tak po prostu wychodzi. Tak „jakoś" się składa, że młody, dobrze wykształcony mężczyzna z dużego miasta, najlepiej bez rodziny i zobowiązań, wydaje się z perspektywy większości pracodawców najlepszym kandydatem na wolne stanowisko. I on sam też powinien się czuć panem świata, wszak przed nim awanse i zaszczyty. Taki mężczyzna jest gatunkiem, którego korporacyjna ewolucja postawiła na szczycie drabiny kariery.
Prawdą jest, że natura uczyniła obie płcie różnymi - tego faktu nie negują już nawet feministki - i to akurat kobiety zachodzą w ciążę, rodzą i karmią dzieci. Ta prosta różnica jest - nomen omen - brzemienna w skutki. To z niej biorą się dysproporcje, uprzedzenia, stereotypy, pay gapy i szklane sufity. Trudno też nie zgodzić się z argumentami pracodawców - szczególnie w przypadku niewielkich firm, gdzie co najmniej kilkumiesięczna nieobecność pracownicy, która została matką, może być poważnym obciążeniem (przeczytaj tekst Ernesta Skalskiego o tym problemie).
Dlatego wciąż pomiędzy przyszłym pracownikiem a jego pracodawcą zawierany jest nieoficjalny kontrakt płciowy. „Jesteś kobietą - dostajesz niższe wynagrodzenie, bo zapewne pracujesz mniej efektywnie, będziesz mi znikać, brać urlopy macierzyńskie. Jesteś facetem - stawiamy cię na odpowiedzialnym stanowisku z adekwatną pensją, ale oczekujemy większego oddania firmie". Całości dopełniają tak zwane nowoczesne systemy wynagradzania i motywowania pracowników, które - mówiąc najprościej - ścinają do minimum stałe gwarantowane dochody (pensje), a realne zarobki umieszczają w płynnych widełkach (premie).
Prosty test - co się stanie, gdy czterolatek co dwa tygodnie przyniesie z przedszkola przeziębienie? Na zwolnienie zazwyczaj pójdzie kobieta. Pracodawca nie musi tu nawet interweniować, bo rodzina sama podejmie taką decyzję we własnym interesie. Przestanie pracować ten, kto przynosi do domu mniej pieniędzy, czyli zazwyczaj kobieta. Albo osławione urlopy „tacierzyńskie". Choć teoretycznie mężczyzna może pójść na taki urlop, w większości przypadków rodzina jako całość straci na tym finansowo. Może dlatego korzysta z nich tak niewielu uprawnionych. Skoro w sytuacjach awaryjnych związanych z dziećmi z pracy rezygnuje kobieta, jest dla pracodawcy większym balastem i większym ryzykiem. Stąd dostaje z zasady niższą pensję. I kółko się zamyka.
Wśród dzisiejszych 20-30-latków zauważalna jest już pewna zmiana mentalna. Po pierwsze zmieniają się kobiety - wychowane na książkach Agnieszki Graff, uczestniczące w gender studies, chodzące na manify. Po drugie - zmieniają się promowane we mediach wzorce. Widać to w pismach poświęconych dziecku i macierzyństwu - proszę poczytać „Dziecko" czy portal edziecko.pl. Dziś uczestniczenie mężczyzny w porodzie staje się normą.
Ale młoda para, która chciałby żyć w sposób nowoczesny i w życiu uzasadniać równościowe ideały, zderza się z twardą rzeczywistością, która wciąż zmienić się nie chce. Świat pracy i kariery na równościowe zapędy pozostaje odporny.
Taki układ na dłuższą metę również dla facetów jest męczący i frustrujący. Obraz mężczyzny-partnera promowany w mediach (efektywny, odnoszący sukcesy pracownik, który o 16 pędzi zakorkowanymi ulicami na dżudo i balet z dziećmi, aby po poczytaniu im przed snem książeczek znów usiąść do pracy) jest w życiu realnym praktycznie nieosiągalny. W efekcie nowoczesny mężczyzna żyje dziś w kompletnym rozdarciu pomiędzy rolami społecznymi, które są mu narzucane przez otoczenie (grupę rówieśniczą, media, rodziców). Z jednej strony - zgodnie z najnowszym trendem, powinien być dla swej żony partnerem, partnersko brać udział w zajmowaniu się domem i dziećmi. Z drugiej zaś - wciąż obowiązuje go stereotyp samca, który powinien zapewnić swemu stadu byt.
W idealnym modelu równościowym zawarta jest obietnica dla wielu mężczyzn kusząca. Oddajecie część posiadanej władzy i przejmujecie na siebie część obowiązków związanych z domem i rodziną, ale dzięki temu zdejmuje się z waszych barków część odpowiedzialności związanej z zapewnieniem tej rodzinie bytu. Co w dzisiejszych trudnych czasach jest wyzwaniem sporym, które niejednemu spędza sen z powiek. Ziszczenie się modelu pełnej równości da więc mężczyźnie paradoksalnie większą wolność - wybije go z odwiecznej roli konia ciągnącego powóz, da możliwość realizacji w większej liczbie życiowych ról.
Na razie wygląda na to, że pierwszy krok, zrobiony przez młode pokolenia w drodze do równouprawnienia płci, jest bolesnym rozkrokiem. W Polsce obie płcie poniosły już koszty związane z równością. Facetom przybyło obowiązków „domowo-dzieciowych". Kobietom nakazuje się zaś, by startowały w wyścigu do kariery. Niestety, rewolucja zatrzymała się w połowie. Obie płcie do tej pory w mizernym stopniu odczuły z równouprawnienia korzyści.
Paradoksalnie zarówno młodzi mężczyźni, jak i kobiety, są dziś rozdarte między karierą a życiem rodzinnym. W rodzinie zarówno on i ona usiłują to godzić, na co dzień szarpią się, stresują. To może powodować chęć do odwrotu i być może tym właśnie należy tłumaczyć nawrót do wartości konserwatywnych, obserwowany ostatnio w badaniach młodych pokoleń.