W dzień Bożego Narodzenia oddział Armii Bożego Oporu (LRA) zaatakował uczestników koncertu zorganizowanego przez Caritas. Ofiary w większości masakrowano za pomocą maczet i kijów lub paląc żywcem. Od świąt zginęło już ponad 400 osób w kolejnych rajdach armii. „Wszystkie wioski są spalone... nie wiemy dokładnie, gdzie są mieszkańcy", mówi pracownik Caritas. Według świadków, do których dotarło BBC, niektórym obcięto wargi - jako ostrzeżenie dla miejscowych, by nie mówili źle o rebeliantach. Pracownicy humanitarni potwierdzają te doniesienia: „Ciała kobiet i dzieci z podciętymi gardłami były rozrzucone przed kościołem". Świadkowie mówią, że rozpoznali rebeliantów po dredach, języku Acholi i dużej liczbie chłopców wśród żołnierzy.
Rzecznik LRA zaprzeczył, by za masakrą stała LRA: oddziałów armii nie ma w tej okolicy, a odpowiedzialni za mord mogą być dezerterzy lub ugandyjska armia, która chce mieć pretekst, by wkraczać na terytorium Demokratycznej Republiki Kongo i nielegalnie wydobywać tamtejsze surowce mineralne.
Mistyk z buszu
Armia Bożego Oporu działa w północnej Ugandzie od 1989 r. Jej przywódca, Joseph Kony, od kilku lat ukrywa się w dżungli na północnym wschodzie graniczącej z Ugandą Demokratycznej Republiki Konga. Twierdzi, że jego armia chroni ludność Acholi mieszkającą na północy Ugandy przed rządem kierowanym przez południowców. Chce obalić prezydenta Ugandy Yoweriego Museveniego i ustanowić państwo wyznaniowe kierujące się dziesięcioma przykazaniami.