Luźne notatki ze swoich wojennych wspomnień egzekutora wyroków AK zaczął spisywać długo po wojnie. Zło, którego dotknął wraz z pierwszą wykonaną przez siebie egzekucją, uwierało go coraz bardziej. Z tego ziarenka nie wyrosła żadna perła, ale brutalnie prosta historia o tym, że zabierając innym życie, traci się je samemu. Dąmbski pierwszy raz zabił mając 16 lat. Na ochotnika. Zastrzelił przyjaciela. Dziś tabloidy rozpisywałyby się o zwierzęciu. Tyle że Dąmbski pociągał za spust w czasie wojny. A kolega miał dziwnie bliskie kontakty z gestapo.
Słowem – Dąmbski został bohaterem. Swoje kolejne egzekucje zlecane przez podziemne sądy opisuje językiem konkretu. Jakiego najlepiej użyć pistoletu, gdzie celować. Wyznaje wprost: „Strzelałem do ludzi jak do tarczy na ćwiczeniach. Lubiłem patrzeć na przerażone twarze przed likwidacją, lubiłem patrzeć na krew tryskającą z rozwalonej głowy”. Zabijał, bo wierzył, że tego oczekuje od niego ojczyzna. Roboty miał dużo. Pewnie nie miał czasu na wiersze Baczyńskiego. Może gdyby przeczytał „Kołysankę” i fragment „zrozumiesz kształty, które nie znane/przez ciebie idąc – tobą się staną”, zrozumiałby.
Po wojnie wyemigrował do USA. Nie udało mu się ani utrzymać pracy, ani żadnego ze swoich dwóch małżeństw. Córka nie chciała go znać. Ostatnią egzekucję przeprowadził na sobie. Po ukazaniu się fragmentów książki Mieczysław Skotnicki, w imieniu kolegów z AK, wyrzekł się Dąmbskiego. Zakwestionował nawet jego istnienie. To logiczne. Jego historia zupełnie nie pasuje do czarno-białych opowieści o dobrych Polakach i złych Niemcach. I gdyby nie fakt, że książkę wydał Ośrodek Karta, samemu momentami chciałoby się ją zakwestionować. Bo skoro dowódcy krzyczeli do chłopców idących do ataku: „z Bogiem!”, to z kim szedł Dąmbski?
Stefan Dąmbski, Egzekutor, Ośrodek Karta, Warszawa 2010, s. 122