Między innym dzięki głośnym wystawieniom „Tlenu” na wielu europejskich scenach Iwan Wyrypajew został okrzyknięty współczesnym Czechowem, a jego magiczny dramat manifestem nowej wrażliwości, uwolnionej od tyranii schematów. Sześć lat po jej napisaniu rosyjski poeta-dramaturg przeniósł sztukę na ekran.
Filmowy „Tlen” składa się z 10 odsłon, przedstawiających w konwencji teledysków filozoficzną przypowieść o destrukcyjnych skutkach niekontrolowanej, fanatycznej miłości. Sceneria zmienia się jak w kalejdoskopie. Raz jest to wiejski barak, nieopodal którego młodzieniec o imieniu Sasza (Aleksiej Filimonow) zabija łopatą własną żonę, ponieważ zakochuje się w rudowłosej piękności również zwanej Sasza (Karolina Gruszka). Innym razem są to ulice Moskwy, Nowego Jorku, Hongkongu, Pekinu albo zaułki Bliskiego Wschodu, gdzie chrześcijanie, żydzi i Arabowie prowadzą nieustanne wojny, bo zbyt mocno są przywiązani do swoich religii, bogów i przekonań, czyli właśnie za bardzo kochają.
Zamiast dialogów mamy poetyckie monologi, śpiewane lub recytowane w studiu nagraniowym przez ową nieszczęsną parę morderców, która w imię miłości stara się wywinąć spod karzącej ręki sprawiedliwości. Tyle że kochankowie ukazani są już „prywatnie” w pozie raperów. Ich komentarze sprowadzają ad absurdum biblijne rady oraz przykazania Dekalogu, takie jak: nie osądzaj, abyś nie był sądzony, jeśli cię biją, nadstaw drugi policzek, nie zabijaj itd.
Film ma oddech, przestrzeń, rozmach, jakich w przedstawieniach teatralnych nie uwidzisz. Wrażenie wywiera ogromne. Także poprzez swobodę realizacji, która wydaje się totalną improwizacją, w istocie jednak okazuje się przemyślaną do najdrobniejszego szczegółu propozycją.