Nie pada ani jedno słowo. Na ekranie tylko dwójka bohaterów. Tęsknie wpatrzony w eleganckie wystawowe manekiny chłopiec marzy o ucieczce z obskurnego domu, w którym mieszka bez ojca. Pakuje walizki, sprawdza mapy. Zabiegana, wiecznie zatroskana matka przygotowuje mu kolację, pomaga się umyć, zawsze w pogotowiu, by usłużnie strząsnąć okruszki, gdy się przybrudzi. Kobieta traktuje go jak niemowlaka, choć syn jest zupełnie dorosły. Powinien studiować, prowadzić samodzielne życie, ale tego nie robi, bo nie jest w stanie. Waży ponad 200 kilo, wygląda jak przerośnięty zapaśnik sumo. Jest niezdarny, ociężały, wchodzenie po schodach to dla niego droga przez mękę, pewnie ma też chore serce.
Sam się doprowadził do takiego nieszczęścia, czy winą za to należy obarczyć nadopiekuńczą matkę, która poświęciła mu własne życie, przy okazji całkowicie ubezwłasnowolniając siebie i jego? Film tego nie rozstrzyga. Zrealizowany w paradokumentalnym stylu odnotowuje jedynie symptomy patologicznej relacji, które mówią wiele o jakości rodziny w Rosji. Równie dobrze jednak ascetyczny realizm „Mamy” można potraktować jako pretekst do stawiania pytań natury ogólniejszej, w tym o istotę systemu, który wychowuje jednostki niezdolne do samodzielnego działania, krzywdzi, zamiast normalności prowadzi do fizycznego i psychicznego upośledzenia.
Mama, reż. Nikolay Renard, Yelena Renard, prod. Rosja, 71 min