Obdarzony wybitną indywidualnością 70-letni twórca „Białej wstążki” często bywa porównywany z Bergmanem. Podobnie jak wielki Szwed jest świadomym, przenikliwym i bezkompromisowym intelektualistą. Z laboratoryjną precyzją, drążąc ksenofobiczną wspólnotę przekonań swoich rodaków, wpisuje się w tradycję sztuki demaskującej amnezję społeczną. Porusza się w kręgu problemów rzadko analizowanych przez filmowców, takich jak ucieczka od odpowiedzialności elit politycznych („Ukryte”), śmierć boga, autorytaryzm patriarchalnej rodziny, trywializacja wartości duchowych, źródła przemocy i narodziny neofaszyzmu („Funny Games”). W wywiadach podkreśla fascynację operą (ma wykształcenie muzyczne) oraz antymieszczańską, pesymistyczną literaturą Paula Celana, Thomasa Bernharda, noblistki Elfride Jelinek, której „Pianistkę” z powodzeniem przeniósł 11 lat temu na ekran.
Napisana i wyreżyserowana przez Hanekego „Miłość”, okrzyknięta w Cannes arcydziełem, dedykowana jest jego bliskim. Rozgrywa się w przestronnym, paryskim mieszkaniu 80-letnich emerytowanych nauczycieli muzyki, wzorowanym na domu jego rodziców. Główne role grają legendarni aktorzy, kojarzeni do dziś z romantyczną przygodą francuskiej nowej fali: Emmanuelle Riva - pamiętna heroina z dramatu Alaina Resnaisa „Hiroszima, moja miłość” i Jean-Louis Trintignant - bohater „I bóg stworzył kobietę”. Oboje kilka lat temu pożegnali się z kinem, ale specjalnie dla tego filmu wrócili. Oglądanie ich mocno postarzałych twarzy, delikatnie nieporadnych ruchów, surowej czułości nadaje obrazowi szczególnego znaczenia. Pozwala kontemplować upływ czasu, zastanawiać się nad naturą kina.
Wyciszona, kameralna, rozpisana właściwie na dwa głosy, tylko pozornie cieplejsza od jego poprzednich filmów „Miłość” mówi o głębokim uczuciu dojrzałego małżeństwa, które zostaje poddane najcięższej próbie. Nagła choroba uniemożliwia normalne funkcjonowanie kobiecie, która musi przesiąść się na wózek inwalidzki, a potem stopniowo traci kontrolę nad swoim ciałem i świadomością. Świadkiem jej gaśnięcia, niewyobrażalnego cierpienia jest mąż cierpliwie, do ostatnich chwil starający się pomagać. Sam ledwo utrzymujący się na nogach karmi ją, ubiera, masuje odleżyny, zanosi do łazienki.
W tym filmie dotykającym sensu życia i umierania nie ma boga. Są tylko samotni, zdani wyłącznie na swoją łaskę (przywiązanie) bezsilni ludzie, którym odebrano właściwie ostatnią nadzieję. Jedyną ważną decyzją, jaką mogą ewentualnie podjąć jest sposób odejścia. I o tym właśnie opowiada Haneke. O znaczeniu gestu wyboru własnej śmierci.