Kultura

Głośni inaczej

Przed Open'erem: najbardziej znany nieznany zespół świata

Arcade Fire na żywo. Z przodu: Régine Chassagne i Win Butler. Arcade Fire na żywo. Z przodu: Régine Chassagne i Win Butler. Mike Blake/Reuters / Forum
Arcade Fire, najgłośniejsi rockowi debiutanci XXI w., odwiedzili niedawno Polskę. Kto ich nie zna, potwierdza tylko, że coś w tej branży pękło, coś się zmieniło.
Rock znów próbuje zbawić świat – Arcade Fire na Haiti, kwiecień 2011.KANPE/materiały prasowe Rock znów próbuje zbawić świat – Arcade Fire na Haiti, kwiecień 2011.
Grupa Wina Butlera ciągle nagrywa dla małej niezależnej wytwórni Merge.materiały prasowe Grupa Wina Butlera ciągle nagrywa dla małej niezależnej wytwórni Merge.

Kim, u licha, są Arcade Fire? – to pytanie od lutego powtarzają co słabiej zorientowani miłośnicy muzyki rockowej. Wtedy kanadyjska grupa o tej nazwie odebrała najważniejszą statuetkę Grammy – za najlepszy album poprzedniego roku. Wielka kariera Arcade Fire powoli zaczyna dorównywać tym, które w latach 80. odnieśli U2, a dekadę później Radiohead – choć przebiega zupełnie inaczej. To jeden z bardziej fascynujących momentów w muzyce rockowej. Dawno w tej branży nie było takich kontrowersji.

„To chyba jakiś rodzaj gry wideo?” – dopytywali się śledzący galę Grammy internauci na Twitterze. I powtarzali pytania o postacie znane z telewizji: Dlaczego nie Eminem? Lady Gaga? Katy Perry? „Czy oni się piszą R.K. Fire?” – reagowała publiczność, z czasem uznając werdykt za skandal: „Wracajcie do swojego getta!”. Albo: „Gratulacje dla tych dziesięciu osób na świecie, które ich znają!”. Gotowało się na blogach i forach. Na rynku pojawiły się koszulki z mocniejszą, choć mniej parlamentarną wersją hasła: „Who the fuck is Arcade Fire?”.

– Zdajecie sobie sprawę z tego, że „Kim są Arcade Fire?” stało się memem współczesnej kultury? – pytał muzyków grupy serwis Pitchfork. – Jasne. I bardzo nas to bawi – odpowiadał Win Butler, lider grupy. Na dowód tego, odbierając kolejną (drugą po Grammy pod względem prestiżu w dzisiejszym świecie muzyki rozrywkowej) nagrodę Brit witał się ironicznie: „Cześć, jesteśmy Arcade Fire. Sprawdźcie nas w Google”.

Model U2, model Radiohead

Gdy wybuchła awantura wokół Grammy, Arcade Fire mieli już za sobą owacyjnie przyjmowane występy w Madison Square Garden, a przed sobą – zapowiadany na najbliższe wakacje wielki plenerowy koncert w londyńskim Hyde Parku, który odbędzie się wkrótce po tym warszawskim. Nie licząc setek innych koncertów w kilkudziesięciu krajach świata. Dawno już przekroczyli granicę popularności, której nie przeszedł żaden zespół ze sceny alternatywnej. Osób, które ich znały, było nie dziesięć, ale przynajmniej parę milionów, sądząc po frekwencji na występach i sprzedaży płyt. A nagrodzony Grammy „The Suburbs” – w tekstach spójny, sugestywny, pełen nostalgii powrót do czasów dorastania na amerykańskich przedmieściach, był ich trzecim albumem.

Muzycznie są zespołem zakorzenionym w brytyjskiej nowej fali, której paletę brzmieniową rozszerzyli bardzo mocno – o instrumenty smyczkowe, akordeon, ksylofon, a wreszcie mandolinę, lirę korbową i harfę. Znakiem szczególnym grupy stał się bardzo emocjonalny sposób śpiewania Wina Butlera, studenta religioznawstwa z Teksasu, który znalazł dla siebie przystań w Montrealu i poznał tu lokalną wokalistkę jazzową o haitańskich korzeniach Régine Chassagne. To wokół ich małżeństwa – a zarazem duetu autorskiego – zbudował grupę. Pierwszą piosenkę napisali na pierwszej randce, a debiutancką płytę nagrali w centrum miejscowej bohemy artystycznej, słynnym i muzycznie zasłużonym studiu Hotel2Tango. Był rok 2004.

Siedem lat później mają własne studio w dawnym kościele i status gigantów w Kanadzie, do którego doszli bardzo szybko, po trosze dzięki wsparciu innych gigantów: Davida Bowiego, który wcześnie ich zauważył i wychwalał, Bruce’a Springsteena, który pokazał się z nimi na scenie, a wreszcie grupy U2. Występy Arcade Fire poprzedzały kanadyjskie koncerty tych ostatnich na poprzedniej trasie, a Bono miał skomplementować młodą grupę słowami: „Nie chcę, żeby nasze koncerty otwierał jakikolwiek inny zespół”.

AF swoją świetną reputację budowali bowiem bardzo szybko na koncertach, podczas których cały siedmioosobowy kolektyw – zwykle jeszcze wspomagany dodatkowymi gośćmi – szaleje na scenie, swobodnie interpretując utwory i w locie zamieniając się instrumentami. Na wczesnych klubowych trasach schodzili ze sceny i paradowali w nowoorleańskim stylu przez widownię. Tak budowali stopniowo zaplecze oddanych fanów.

David Fricke z „Rolling Stone’a” napisał po „The Suburbs”, że oto Ameryka Północna ma zespół, którego kariera jest odpowiednikiem tego, co w Wielkiej Brytanii zrobiła grupa Radiohead – łączy artystyczny sukces i świetne recenzje z szybko rosnącą sprzedażą nagrań.

1 euro z biletu

Do Radiohead i U2 (którzy byli pierwszym zespołem obejrzanym na żywo przez Butlera) zbliża ich jeszcze jeden ważny element, bez którego trudno dziś o wiarygodność w wielkim rockowym świecie – społeczne zaangażowanie. Tyle że U2 wypłynęli w czasach wielkich akcji charytatywnych typu Live Aid, gdy – jak to ujął ktoś ironicznie – „zdjęcia zagłodzonych afrykańskich dzieci sprzedawały płyty”. Radiohead – przeciwnie – nigdy nie starali się z tego typu działalnością afiszować.

Arcade Fire stoją gdzieś pośrodku. Tak się złożyło, że już na pierwszej płycie wcielili się w rolę rzeczników Haiti, opisując w jednym z tekstów efekty rządów terroru François Duvaliera. Gdy tylko odnieśli pierwsze finansowe sukcesy, zaczęli się nimi dzielić z działającą w tym kraju organizacją Partners In Health.

Po zeszłorocznym trzęsieniu ziemi na Haiti z sympatyków tego kraju Arcade Fire z dnia na dzień stali się właściwie jego ambasadorami. Zadeklarowali, że przekażą na odbudowę kraju milion dolarów z własnych honorariów – poprzez fundację Kanpe. Z kolei Partners In Health, dla których prowadzą specjalny program pomocowy, promując wolontariat i edukację, dostali od nich przez cztery lata już grubo ponad milion dolarów. – Przekazywanie jednego dolara (lub euro) z biletu na koncert to ich pomysł – mówi Christine Hamann z Partners In Health. Również równowartość jednego euro z warszawskiego koncertu zasili akcje PIH. – To prośba, z którą skierowali się do nas jeszcze na etapie rezerwowania terminu koncertu – komentuje Mikołaj Ziółkowski, szef Alter Artu i dyrektor Open’era, który to festiwal, świętujący 10-lecie, poprzedzać będzie w tym roku właśnie specjalny występ Arcade Fire.

Na swoich imprezach Ziółkowski wielokrotnie obserwuje wykonawców, którzy chcą na różnych poziomach zademonstrować społeczną wrażliwość: od szczegółów technicznych po klauzule ekologiczne. – Promotor jest w stanie jeszcze przed przyjazdem zespołu ocenić, w jakim stopniu jest to sposób na życie. I w wypadku Arcade Fire jestem przekonany, że oni rzeczywiście tacy są – dodaje szef Open’era.

Zespół z Kanady przyjedzie więc do nas z całą społeczną misją. O ile bowiem wcześniej wspomagali przez lata Haiti bez fanfar, wprowadzając w krąg działań Partners In Health także innych wykonawców (na przykład grupę Franz Ferdinand), to teraz, po nagrodzie Grammy, otwarcie wykorzystują całą swoją popularność. – W kwietniu odwiedzili Haiti, by obejrzeć nasze działania, na które wpłacają pieniądze, przy okazji zagrali parę koncertów dla środowisk, wśród których działamy – mówi Hamann. Tym razem były filmy, zdjęcia, a cała akcja trafiła do mediów.

Gwiazdy bez hitu

W sferze odbioru muzyki w mediach wiele się zmieniło przez ostatnich 20–30 lat. Wzrosła rola Internetu, dramatycznie spadło znaczenie telewizji – stąd brak jednej ścieżki dochodzenia do sławy, którą mogliby śledzić wszyscy. Całkowicie straciła wpływ na rzeczywistość telewizja muzyczna, więc i teledysk stał się zupełnie czymś innym – w wypadku Arcade Fire liczą się większe formy.

Transmisję z ich koncertu w Madison Square Garden reżyserował Terry Gilliam („Brazil”, „12 małp”), a ostatniej płycie zamiast klipów towarzyszył 28-minutowy film „Scenes from the Suburbs” („Sceny z przedmieść”) nakręcony przez Spike’a Jonze’a („Być jak John Malkovich”, „Adaptacja”). Ostateczny argument ludzi zdziwionych zwycięstwem Arcade Fire w czasie Grammy był jednak prosty: „Nikt ich nie zna, przecież oni nie mieli żadnego hitu na pierwszym miejscu listy »Billboardu«”.

Owszem, mimo świetnych piosenek nie mieli numeru jeden na amerykańskiej liście singli, ale „The Suburbs” zmiótł Eminema z pierwszego miejsca listy bestsellerowych albumów. Tylko w pierwszym tygodniu sprzedało się 156 tys. sztuk tej płyty. W dodatku Arcade Fire pokazali, że rozsiana po całym globie publiczność rocka alternatywnego urosła na tyle, by tego samego dnia album znalazł się na szczycie zestawień sprzedaży jeszcze w Wielkiej Brytanii i Kanadzie.

Jednocześnie grupa Wina Butlera ciągle nagrywa dla małej niezależnej wytwórni Merge i słowami lidera deklaruje: „Nie mamy ambicji, żeby zostać największym zespołem na planecie”. Zachowują równowagę, utrzymując swój potężny – jak na grupę rockową – skład osobowy. Za każdym razem są w stanie przekuć w piosenki osobiste doświadczenia – czy to ucieczkę przed reżimem Duvaliera rodziców Régine Chassagne w latach 60., czy to śmierci najbliższych na przejmującej debiutanckiej płycie „Funeral”, czy wreszcie opowieści z dzieciństwa na głośnym „The Suburbs”. I za każdym razem przemawiają własnym, łatwo rozpoznawalnym głosem.

Porównywać ich z Lady Gagą to trochę tak, jakby zestawiać potencjał centrum metropolii i siłę jej przedmieść. Ci z centrum wydają się ważni i uprzywilejowani, dopóki nie zaleje ich fala przybyszów z okolic – w tym wypadku przybierająca fala znakomitych i z reguły bardziej różnorodnych wykonawców niszowych. Takich jak jeszcze do niedawna Arcade Fire – zbyt małych na mainstream, zbyt wielkich na pozostawanie w undergroundzie. Oddzielonych od wielkiego świata płotem, w którym tym razem coś pękło. To dlatego ludzie pytają „Kto to u licha?”.

10 lat Open’era

Wielotysięczna publiczność, która spotka się w tym roku na gdyńskim Open’erze między 30 czerwca a 3 lipca, może nie pamiętać, że 10 lat temu impreza wystartowała w Warszawie. – Specjalny koncert Arcade Fire 24 czerwca pojawia się właśnie z okazji 10-lecia festiwalu, co całe obchody rozciąga nam do 10 dni – mówi Mikołaj Ziółkowski, pomysłodawca i organizator imprezy. Całość zmieniła się w ciągu tego czasu bardzo mocno – przeszła ewolucję od jednodniowej serii koncertów, której głównymi gwiazdami byli The Chemical Brothers i Smolik, do czterodniowego festiwalu z kilkudziesięcioma artystami z całego świata, sześcioma scenami i własnym polem namiotowym.

Nagradzany za granicą Open’er odegrał rolę holownika dla całego polskiego rynku letnich imprez muzycznych. W tym roku przyciąga przede wszystkim występami Coldplay, Prince’a, The Strokes, Pulp, Youssou N’Doura oraz grup Primus i The National. Osoby, które mają karnet na festiwal, bilet na Arcade Fire mogą dokupić za połowę ceny.

Polityka 26.2011 (2813) z dnia 20.06.2011; Kultura; s. 76
Oryginalny tytuł tekstu: "Głośni inaczej"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Interesy Mastalerka: film porażka i układy z Solorzem. „Szykuje ewakuację przed kłopotami”

Marcin Mastalerek, zwany wiceprezydentem, jest także scenarzystą i producentem filmowym. Te filmy nie zarobiły pieniędzy w kinach, ale u państwowych sponsorów. Teraz Masta pisze dla siebie kolejny scenariusz biznesowy i polityczny.

Anna Dąbrowska
15.11.2024
Reklama