Opinia o wyjątkowym charakterze scenicznych „Nędzników” nie jest przesadzona. Niech za dowód służą statystyki (patrz ramka), którymi można by zapełnić kilka stron w Księdze rekordów Guinnessa. Nieprzerwanie od 25 lat publika na całym świecie kocha ten musical miłością wielką i niegasnącą z kilku powodów. Przede wszystkim z uwagi na muzykę. Kompozytor Claude-Michel Schönberg upakował w nim tak wiele wspaniałych songów, że po wyjściu z teatru nie wiadomo, który z nich w pierwszej kolejności nucić pod nosem. „I Dreamed a Dream”, „Who I Am?”, „Master of the House”, „One Day More”, „A Heart Full of Love” i „Bring Him Home” czy może „Do You Hear the People Sing”?
Nawiasem mówiąc, to zasadniczo różniło Schönberga od drugiego wielkiego tytana sceny musicalowej – Andrew Lloyda Webbera, który zawsze oszczędnie dawkował hity, wychodząc z założenia, że jeden, acz parokrotnie i umiejętnie w spektaklu powtórzony, całkiem wystarczy. Postępując w ten sposób Schönberg mógłby z muzyki do „Nędzników” utkać z tuzin nowych dzieł, ale w owej szczodrości okazał się mało przewidujący. W wystawionej osiem lat później „Miss Saigon”, choć i ona odniosła gigantyczny sukces, takich przebojów do ponucenia już brakowało. Kolejny jego musical „Martin Guerre” (1996 r.) nawet nie dotarł na Broadway, a „The Pirate Queen” (2006 r.) sprzedawał się kiepsko, zszedł z afisza Hilton Theater po zaledwie 85 przedstawieniach i ze wstydliwym deficytem 18 mln dol. Z drugiej strony, gdyby nie młodzieńcza (komponując „Les Miserables” miał 35 lat) hojność Schönberga, za czym szaleliby dziś miłośnicy musicali?
Z ducha oryginału
Do najwyższej jakości muzyki dopasował się scenariusz, co w musicalowym światku zdarza się wcale nie tak często. Pomysł, by w trzech godzinach śpiewu pomieścić 1500 stron wybitnej i wielowątkowej powieści Victora Hugo, wydawał się absolutnie karkołomny. A jednak Alain Boublil poradził sobie z librettem, które udoskonalił później (przy tworzeniu wersji angielskiej) Herbert Kretzmer. Spektakl zachował zaskakująco dużo z ducha i przesłania powieści, choć wszystkim uczniom zdecydowanie odradzam wybór musicalu w zastępstwie szkolnej lektury. Choćby dlatego, że wiele istotnych wątków książkowych zostało tu z konieczności pominiętych. Zdecydowanie pomniejszono rolę biskupa, który doprowadza do duchowej przemiany głównego bohatera. Złagodzono wizerunek Eponiny, a szumowinom, jakimi było małżeństwo Thenardier, przydano humorystyczne rysy i litościwie skrócono ich losy. Kilka postaci dość istotnych w powieści w musicalu w ogóle nie występuje, jak Anzelma (siostra Eponiny) czy Monsieur Gillenormand (dziadek Mariusa).
Mimo tych uproszczeń musical i tak zaskakuje bogactwem treści. Sylwetki głównych bohaterów zarysowano wyraziście. Wiarygodny jest drugi plan: prostytutki, rewolucjoniści, robotnice. Jest tu miłość i nienawiść, szlachetność i nikczemność, solidarność i małostkowość. Wyraźnie brzmią pytania o istotę dobra i zła, o relacje między egoizmem a altruizmem, dobrem własnym a publicznym, o istotę sprawiedliwości itd.
Dużą zasługą kierującego Teatrem Roma Wojciecha Kępczyńskiego było to, że w poprzednich latach nie tylko wystawiał musicalowe megaprodukcje, ale również mógł je zawsze opatrzyć magicznym dopiskiem „polska premiera”. Tak się sprawa miała z „Kotami”, „Upiorem w operze”, „Tańcem wampirów”, „Miss Saigon”. Tym razem stało się inaczej. Przypomnę, że „Nędznicy” pojawili się w kraju po raz pierwszy na deskach Teatru Muzycznego w Gdyni w 1989 r. i wystawiani tam byli przez kolejne 11 lat. Owa produkcja, w reżyserii Jerzego Gruzy, do dziś uważana jest za wybitną. A wówczas była też sensacją; polska wersja w zaledwie dwa lata po wielkim sukcesie na Broadwayu, wcześniej niż adaptacje niemiecka czy hiszpańska!
Kępczyński musi więc pogodzić się tym razem z rolą tego drugiego, ale poszczycić się może czym innym: jego premiera odbyła się niemal dokładnie w 25 rocznicę pierwszego londyńskiego przedstawienia. I trzeba przyznać, że dobrze obszedł ów jubileusz.
Tłoczno, acz kameralnie
Warszawska adaptacja zaskakuje powściągliwością. Wydaje się, że wszyscy realizatorzy podeszli do słynnego oryginału z wyraźnym szacunkiem. Wysmakowana, bez szaleństw, scenografia i kostiumy, pozbawiony fajerwerków ruch sceniczny, nawet tłumaczenie Daniela Wyszogrodzkiego bez językowych gierek, do jakich wcześniej nas przyzwyczaił. Reżyser przedstawienia Wojciech Kępczyński zaledwie kilka razy w ciągu tych trzech godzin daje się ponieść naturalnej skłonności do musicalowego rozmachu, jak choćby w scenie balu. Oszczędnie używa też efektów specjalnych, przez co, jeżeli już się pojawiają, zdecydowanie nabierają siły wyrazu (śmierć Javerta). Nawet niektóre legendarne sceny zbiorowe (fabryka, dom publiczny, barykada) mają w sobie coś z kameralności.
Wydaje się, że reżyser tym razem postawił nie na olśniewający efekt, ale na element liryczny, grę uczuć i pragnień. W sumie słusznie, bo silne emocje targają na scenie wszystkimi, od pierwszej po ostatnią odsłonę, i żal by było nie wykorzystać takiej szansy. Musical co chwila wyciska więc łzy z oczu, na szczęście bez przekraczania cienkiej granicy, dzielącej emocjonalność od ckliwego sentymentalizmu. Niektóre najważniejsze arie bohaterowie śpiewają na wyciemnionej scenie, stojąc jedynie w snopie światła. Zabieg, jak na musical, dość ryzykowny, ale w tym przypadku doskonale się broni. Kępczyński, jako stary musicalowy wyga, doskonale wie, kiedy powinien zafundować widzowi zapierające dech w piersiach widowisko, a kiedy lepszy efekt daje ascetyzm.
Jak przystało na spektakl, który będzie grany codziennie przez dłuższy czas, w pogotowiu jest kilka aktorskich ekip. Ja widziałem tzw. obsadę premierową. Janusz Kruciński jako Jean Valjean – absolutnie bez zarzutu. Naprawdę musiałbym być bardzo złośliwy, czepiając się śpiewu lub gry Edyty Krzemień (Fantyna), Ewy Lachowicz (Eponina), Mariusza Mrozińskiego (Marius), Łukasza Zagrobelnego (Enjolvas). Tomasz Steciuk to najlepszy w kraju musicalowy aktor charakterystyczny, zatem razem z Anną Dzionek tworzą świetną kreację państwa Thenardier. Są w Warszawie teatry skazane na Shawshank. Teatr Roma najwyraźniej skazany jest na sukces.
Rekordy, ciekawostki, statystyki
• Autor libretta Alain Boublil wpadł na pomysł zaadaptowania powieści Victora Hugo, zainspirowany kasowym sukcesem musicalu „Olivier”, stworzonym na podstawie powieści Karola Dickensa.
• Pierwsze sto publicznych wystawień „Les Misérables” wykonano we francuskiej wersji językowej (hala sportowa w Paryżu, 1980 r.). Obejrzało je ponad 500 tys. osób.
• Spektakl otrzymał w 1987 r. 8 Nagród Tony – teatralno-musicalowego odpowiednika Oscarów (był nominowany w 12 kategoriach).
• Pierwszymi krajami, które przygotowały własne wersje językowe, były: Izrael, Węgry i Japonia.
• Powszechnie znany symbol musicalu – wizerunek małej Cosette – oparty jest na ilustracji Emila Bayarda z pierwszego wydania powieści Hugo z 1862 r.
• Na Broadwayu spektakl wystawiono 7176 razy: 6680 w latach 1987–2003 oraz 494 w latach 2006–08.
• W styczniu 2010 r. „Les Misérables” wystawiono w Londynie po raz tysięczny.
• Z zespołu, który rozpoczął pracę przy londyńskiej wersji musicalu w 1985 r., do dziś dotrwała tylko jedna osoba – perkusista Peter Boita.
• Podczas uroczystego koncertu w 10 rocznicę londyńskiej premiery, który odbył się w Royal Albert Hall, słynny song „Do You Hear the People Sing?” zaśpiewało wspólnie 17 jego wykonawców z różnych krajów świata (każdy wykonał fragment w ojczystym języku).
• Musical wystawiany był dotychczas w 38 krajach (292 miasta) i doczekał się 21 tłumaczeń, w tym m.in. trzech hiszpańskich, dwóch niemieckich i polskich, a także baskijskiego i katalońskiego.
• Szacuje się, że na całym świecie odbyło się łącznie około 38 tys. spektakli, które obejrzało ponad 55 mln osób.
• Wydano 45 płyt z utworami ze spektaklu. Najwięcej po japońsku (6!) oraz angielsku (5). Nie ma natomiast wersji filmowej musicalu.
• Producent musicalu przygotował jego specjalną, szkolną wersję. Wystawiać ją mogą wyłącznie amatorzy, którzy nie ukończyli 19 roku życia.
• We wrześniu tego roku można było obejrzeć w Londynie aż trzy różne wersje musicalu.
• W specjalnym koncercie z okazji 25 rocznicy londyńskiej premiery (Arena O2, Londyn, 3 października 2010 r.) weźmie udział 300 muzyków i śpiewaków.