To było w czasach, kiedy Jan Paweł II był coraz bardziej chory i zaczynała się dyskusja, czy Kościołowi potrzebna jest papież martyrologiczny. Brat Ratzingera opowiada dziś mediom, że wiedział o jego zamiarach już kilka miesięcy temu. Czy możliwe, by wiedział brat, a nie wiedział Watykan?
A jednak decyzja jest zaskoczeniem. Wprawdzie papież żyje, ale powstało wrażenie, jakby jego pontyfikat nagle został przerwany. Myślę, że Benedykt tego nie chce. Chce, by patrzeć na jego decyzję jako wolny świadomy wybór innej opcji niż opcja Jana Pawła II. Jedna i druga są wyrazem odpowiedzialności za Kościół. Obie zasługują na szacunek.
Lecz to decyzja Ratzingera przejdzie do historii. Być może za pięćset lat ludzie będą mówić; Benedykt XVI? A to ten, który odważył się powiedzieć światu, że nie daje rady jako papież i zdał się na zbiorową mądrość Kościoła, jak z tego kryzysu wyjść. Tyle zostanie zapamiętane z tego pontyfikatu.
Teraz będzie konklawe. Otwarła się już puszka Pandory ze spekulacjami. Uwielbiamy to w mediach. Ale prawda jest taka, że nikt nie ma pojęcia, jaka będzie dynamika wyboru papieża.
Dla przyszłości miliardowego Kościoła rzymskokatolickiego byłoby czymś ożywczym, gdyby następcą Benedykta został kardynał spoza Europy, a nie kolejny biały Europejczyk, a już zwłaszcza Włoch. To by oznaczało stagnację, konserwowanie status quo, które może się bardzo podobać konserwatywnym elitom kościelnym i prawicy katolickiej, ale mniej katolikom latynoskim, afrykańskim czy azjatyckim. To oni są przyszłością Kościoła.