Kraj

Cała sala mruga z nami

Coldplay zagrał na Stadionie Narodowym

Zespół Coldplay – w dobrej formie – rozegrał nierówny pojedynek ze Stadionem Narodowym.

Mamy w Warszawie wielki stadion. I nie mniejszy problem. Stadion został wybudowany na mecze topowych drużyn piłkarskich. Ale tak się składa, że mamy mało topowych drużyn narodowych – właściwie tylko jedną, ale zupełnie nietopową – więc w najbliższej perspektywie nasz Narodowy będzie ożywał głównie w czasie imprez muzycznych. Ale ponieważ nikt nie zadał sobie trudu, żeby zadbać o jego warunki akustyczne, o dobre nagłośnienie tego obiektu będzie równie trudno, co o dobrą grę reprezentacji. 

Brytyjski zespół Coldplay, mimo pukania się w czoło niedowiarków, prawie w całości wypełnił Narodowy. Przywiózł dużą sceniczną produkcję powoli kończącej się trasy koncertowej Mylo Xyloto, z zestawem ponad dwudziestu hitów rozłożonych na ponad 100 minut występu. Mają z czego wybierać i oczywiście dominowały utwory z najnowszej płyty, ale usłyszeliśmy aż pięć z tej najlepszej – „A Rush of Blood to the Head”. W ramach widowiskowej oprawy mieliśmy zapowiadane od dawna, nowatorskie Xylobands, czyli rozdane ludziom przy wejściu opaski na ręce z zamontowanymi różnokolorowymi diodami, którymi steruje drogą radiową oświetleniowiec zespołu. Nie trzeba już zapalniczek, ani nawet komórek – sala świeci i mruga w rytm piosenek, co robi, przynajmniej na początku, spore wrażenie. Do tego, chyba trochę wzorem zaprzyjaźnionego The Flaming Lips, producenci trasy Coldplaya dodali kolorowe konfetti wycięte w symbole z płyty „Mylo Xyloto” i nadmuchiwane balony w ilościach hurtowych. To ma działać – i działa. A jeśli papierowych serduszek i motylków nie usuną do reszty firmy sprzątające, to może przydadzą się do budowania przyjacielskiej atmosfery na przyszłych meczach?

Zespół Chrisa Martina w sytuacjach scenicznych jest przewidywalnie dobry i profesjonalny – na Narodowym stanęły dodatkowe (w stosunku do tego, co można pamiętać z występu Madonny) linie nagłośnienia, dźwięk rozprowadzony był bardziej równomiernie, poziom hałasu nieco niższy niż poprzednio, ale za to wyraźnie wyższa dynamika. Choć efektu echa rodem z betonowej studni, jaką de facto jest ten obiekt, całkiem wyeliminować się nie da. O tym właśnie trzeba było myśleć na etapie budowy.

Obiekty sportowe nie służą muzyce także pod innym względem – trudno o dobry kontakt z widownią w molochu na kilkadziesiąt tysięcy. I tu znów Coldplay – grupa, która czasem jeszcze grywa bardziej kameralne koncerty-niespodzianki – przynajmniej próbuje coś zrobić. Na Narodowym przenieśli się najpierw ze sceny głównej na miniscenę na środku płyty stadionu, a potem jeszcze w odległy róg płyty, ku zdziwieniu publiczności na tyłach. Symulowali w ten sposób mniejsze występy, nawiązywali kontakt z ludźmi. Pomysł nie jest nowy, próbowała go wcielić w życie choćby grupa The Rolling Stones, ale lipcowy koncert Madonny pokazał, że nie każdy się stara o coś takiego. Więc także pod tym względem lepiej niż na Coldplay długo może już nie być.

Pamiętam złośliwy felieton Andy'ego Gilla, szanowanego brytyjskiego krytyka, który oskarżył Coldplay o mięczactwo, pompatyczność i o to, że zepsuł na całą dekadę muzykę na Wyspach. Dużo jest podobnych głosów niechęci wobec Chrisa Martina i jego kolegów, choćby zarzucających im hipokryzję – w końcu są kapelą pracującą dla korporacji, mimo że próbują tworzyć antykorporacyjną atmosferę.

Nie rozumiem tych głosów sprzeciwu z jednego powodu – każdy kontakt tego zespołu z publicznością doprowadza do licznych muzycznych nawróceń, a ponieważ na jego występy przychodzi w dużej części publiczność rzadziej jeżdżąca na festiwale i duże imprezy, to ten przystępny, melodyjny, soft-rockowy Coldplay – zupełnie przeciwnie niż to sugeruje Gill – robi dla muzyki więcej dobrego niż złego. Ich estetyka zbiera wprawdzie mnóstwo śladów znanych już wcześniej stylów, ale jest nienachalna, wykonania sceniczne nierzadko (to słychać szczególnie w wypadku utworów z dwóch ostatnich płyt) ciekawsze niż nagrania płytowe, jest więc szansa, że ta bardziej przypadkowa część publiczności zdecyduje się po takim doświadczeniu na częstsze wyprawy na koncerty. Mam tylko nadzieję, że nie zrażą się z miejsca do Narodowego, bo wtedy problem Warszawy z tym obiektem będzie dużo większy.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Rynek

Siostrom tlen! Pielęgniarki mają dość. Dla niektórych wielka podwyżka okazała się obniżką

Nabite w butelkę przez poprzedni rząd PiS i Suwerennej Polski czują się nie tylko pielęgniarki, ale także dyrektorzy szpitali. System publicznej ochrony zdrowia wali się nie tylko z braku pieniędzy, ale także z braku odpowiedzialności i wyobraźni.

Joanna Solska
11.10.2024
Reklama