Najpierw bezgranicznie wierzono w rynek – że wyeliminuje uczelnie słabe, bo ludzie po prostu nie będą płacić za barachło. Nic takiego się nie stało; gorzej, w handel byle czym wciągnęły się uczelnie z tradycjami, zarabiając na utrzymanie czesnym głównie na tzw. kierunkach dyskursywnych.
Drugie złudzenie pojawiło się wraz z przystąpieniem Polski do procesu bolońskiego, którego efektem miał być znakomity ogólnoeuropejski system uczelni – naczyń połączonych. Na razie w ramach systemu studenci pływają na raczej rozrywkowe i integracyjne stypendia. Zaś licencjat staje się zmorą uczelni państwowych, bo muszą teraz dokształcać na magistrów tysiące licencjuszy z sektora prywatnego, o których nie mają najlepszego zdania. Złudzenie trzecie wiąże się z niżem demograficznym, który zamiast magicznie, zadziałał histerycznie, albowiem w obawie o utratę dochodów uczelnie ścigają się teraz w marketingowych sztuczkach.
Czy kolejną iluzją będzie nowelizacja prawa akademickiego, która trafi wreszcie pod obrady Sejmu? Zważywszy na historię konsultowania projektów minister Barbary Kudryckiej ze środowiskiem akademickim, łatwo nie będzie. Nie ma zgody w środowisku ani co do sposobu finansowania uczelni (nobilitacja na Krajowe Naukowe Ośrodki Wiodące najlepszych wydziałów i ośrodków badawczych), ani sposobu zarządzania nimi (rektor z konkursu czy z wyboru), ani przebiegu kariery naukowej (studia doktoranckie czy etaty asystenckie; sprawa habilitacji). Te konflikty przeniosą się na salę sejmową, choć minister zrobiła wszystko, by ich pole ograniczyć, obierając projekty z najbardziej zapalnych punktów, np. habilitację zachowując, lecz w zmodyfikowanej formie, albo – studia doktoranckie utrzymując, lecz przy wyższych stypendiach dla najlepszych.
To jest trochę tak, że schorowany pacjent nie wyraża zgody na terapię uderzeniową, więc daje mu się aspirynę. Trudno jednak uwierzyć w jej magiczną moc.