Ale też, przez niską frekwencję w prawyborach (to sygnał ostrzegawczy dla całej polskiej polityki, jeśli nawet członkom partii nie chce się glosować), nie jest to tak mocny mandat, o jakim zapewne marszałek Sejmu myślał. Ta magiczna granica 50 proc., która często obowiązuje w innych głosowaniach jako warunek ich ważności, nie została przekroczona.
Może to, z psychologicznych względów, osłabić jego kampanię, zwłaszcza że temperatura prezydenckich zmagań w sposób naturalny teraz opadnie, przynajmniej do maja, kiedy decyzją co do kandydowania podejmie ostatecznie Lech Kaczyński. Wygląda na to, że prawybory zorganizowano chyba nieco za wcześnie (powinny się odbyć raczej na przełomie kwietnia i maja), bo teraz Komorowski, kiedy zabraknie Radosława Sikorskiego, pozostaje trochę bez przeciwnika, nie licząc drugiej ligi kandydatów, z którymi – z powodów prestiżowych i wizerunkowych - poważnie ścierać się mu nie wypada.
A prezydent Kaczyński milczy i w potyczki, które można by wprost uznać za kampanijne, nie wdaje się. Komorowski musiałby teraz sam inicjować ataki na Kaczyńskiego, ale jeśli ten nie będzie podejmował wyzwania, a na to wygląda, będzie to wyglądać na małostkowość i awanturnictwo, z którym marszałek na pewno nie chce być kojarzony. Szykuje się więc dość długa pauza, która nigdy nie jest korzystna, bo potem na nowo trzeba rozpalać emocje, podnieść ciśnienie politycznej pary, co jest znacznie trudniejsze po okresie przestoju i społecznego znużenia.
Teraz jest czas na intensywne budowanie wizerunku przyszłego prezydenta, image’u człowieka, który dobrze wie, po co chce pójść do Pałacu, poza tym, że skierowali go tam Donald Tusk i część partyjnych kolegów. Komorowski musi się wzmocnić, bo jego przewaga w sondażach na Kaczyńskim (ostatnio 33 proc. do 24 proc.) nie jest aż taka astronomiczna. Błędem byłoby lekceważenie obecnego prezydenta i przekonywanie się, że jest on „niewybieralny”. Sztab Komorowskiego powinien założyć, że to przeciwnik groźny i poważny.
Prawyborczy eksperyment Platformy miał swoje wzloty i mielizny. Stał się jednak jakąś nową jakością w zrutynizowanej polskiej polityce. Po dopracowaniu szczegółów, wprowadzeniu szerszego otwarcia na kandydatów, dopuszczeniu bardziej wyrazistej rywalizacji, prawybory są szansą na demokratyzację życia partyjnego i personalne odświeżenie politycznej sceny. Zwłaszcza, że nie wydaje się, aby zaszkodziły spójności Platformy. Nie zaszło nic, co utrudniałoby Radosławowi Sikorskiemu dalsze sprawowanie funkcji ministra spraw zagranicznych, jeśli tylko on sam sobie teraz – na fali rozgoryczenia - nie zaszkodzi kontrowersyjnymi wypowiedziami.