To, że tak błahą sprawą jak plastikowe torebki zajęło się aż tak poważne gremium wynika z ich paskudnej właściwości. Ponieważ są bardzo lekkie, roznoszone przez wiatr walają się niemal wszędzie – w przydrożnych rowach, parku czy lesie. Kłując swoim widokiem w oczy, budzą wiele emocji nie tylko u polityków. Ale miał rację ekonomista Jan Winiecki, który napisał kiedyś, że walka torebkami to tylko ekologiczna pokazówka. Politycy chcą w ten sposób przypodobać się wyborcom, a ekodziałacze pokazać, że robią coś przydatnego dla środowiska.
Tymczasem foliówki nie są dla niego aż tak znów groźne. W stu procentach nadają się do recyklingu – można je ekologicznie spalać lub przerabiać na paliwo. To, że rozkładają się setki lat też nie ma wielkiego znaczenia, bo jeśli już trafią na wysypisko – choć tak być nie powinno – zajmują tam znikomą ilość miejsca.
Wprowadzenie opłaty recyklingowej już zresztą straciło na swoim prewencyjnym znaczeniu. Pod presją opinii publicznej większość sklepikarzy skończyło z rozdawnictwem jednorazówek i je sprzedaje. Z pobierania opłat na pewno nie zrezygnują, gdyż czerpią z tego niezłe profity. Można mieć tylko nadzieję, że konsumenci postępują z torebkami dużo rozważniej, skoro nie są już rozdawane za darmo.
Wypada też żywić nadzieję, iż minister środowiska zrezygnował z batalii o foliowe torebki nie ulegając temu czy innemu lobby, lecz po prostu doszedł do wniosku, że najwyższy czas zabrać się za dużo poważniejsze problemy. Doskonale zdaje sobie sprawę, że z powodu braku skutecznego systemu segregacji i unieszkodliwiania domowych odpadków grożą nam wielomilionowe sankcje ze strony Unii. Jeszcze większe kary Polska może zapłacić za lekceważenie surowych unijnych norm czystości wody.
- Polityka wzięła górę nad zdrowym rozsądkiem – tak tę decyzję skomentował łódzki radny Krzysztof Piątkowski, który jako pierwszy zaczął lobbować za wycofaniem darmowych toreb ze sklepów. A ja uważam, że jest odwrotnie: tym razem to zdrowy rozsądek był górą.