Urzędnicy Ministerstwa Zdrowia i NFZ przerzucają się odpowiedzialnością za wydanie tej skandalicznej decyzji. Kto wpadł na kuriozalny pomysł, by kierować pacjentów wymagających tzw. niestandardowej chemioterapii (lekami najnowocześniejszymi i najkosztowniejszymi) tylko do jednego szpitala w województwie – tam, gdzie pracuje wojewódzki konsultant? Aby odpowiedzieć na to pytanie, musimy się cofnąć o 6 miesięcy, do lata 2009 r., kiedy minister zdrowia Ewa Kopacz triumfalnie ogłaszała sukces wejścia w życie ustawy koszykowej. Powstało prawo, zgodnie z którym Ministerstwo Zdrowia w szczegółowych rozporządzeniach wymienia listę kuracji i zabiegów, jakie należą się wszystkim ubezpieczonym (do tej pory obowiązywał w Polsce tzw. koszyk negatywny, czyli refundowano wszystko, czego nie zakazywała ustawa).
Powstało pytanie, na które w sierpniu 2009 r. pani minister niestety nie znalazła odpowiedzi: co z chemioterapią niestandardową, która już z samej idei nie należy się wszystkim, bo trzeba się o nią ubiegać indywidualnie? Czy po wpisaniu do koszyka każdy pacjent może mieć do niej prawo? Po co więc starać się o indywidualną zgodę podpisaną przez pracownika Funduszu? Warto dodać, że stosowane w tych kuracjach leki znajdują się często poza oficjalnymi rejestrami, są nierzadko jeszcze w badaniach klinicznych i stąd wiele zastrzeżeń, by można po nie sięgać bez żadnych ograniczeń. Ministerstwo Zdrowia wydało więc jesienią decyzję, aby chemioterapia niestandardowa została prowadzona w ramach programu terapeutycznego. Jest to – kolejna proteza! – rozwiązanie stosowane w Polsce od wielu lat dla ciężko chorych ludzi, którym co prawda NFZ nie musi wydawać indywidualnych zgód, ale za to obowiązują ściśle określone kryteria dostępu.
I wtedy Narodowy Fundusz Zdrowia uznał, że finansowanie chemioterapii niestandardowej w takiej formie może spowodować nieograniczony wypływ pieniędzy, ponieważ na kuracje o wartości kilkudziesięciu czy nawet kilkuset tysięcy złotych lekarze skierują dużo więcej pacjentów. Utworzono więc bramkę zawężającą ten strumień chorych tylko do ośrodków zatrudniających konsultantów wojewódzkich. Problem nie jest tak jaskrawy w większości województw, gdzie najczęściej istnieje jeden szpital lub oddział onkologiczny z właściwym konsultantem – ale już w Warszawie mamy poza Centrum Onkologii kilka doskonałych klinik nowotworowych, gdzie wielu chorych otrzymywało taką terapię. To ich skrzywdzono najbardziej.
Pod wpływem nagłośnionej w mediach afery Ministerstwo Zdrowia i NFZ rakiem wycofują się z wydanych decyzji. Fatalne rozporządzenie minister zdrowia i nie mniej bezmyślne zarządzenie prezesa Funduszu pokazują jednak, że nasi urzędnicy podpisując papierki kompletnie oderwani są od szpitalnej rzeczywistości. Czy aż tak wielkiej potrzeba wyobraźni, by zdać sobie sprawę, co oznacza dla kilkuset chorych nagła zmiana miejsca otrzymywania leku, który często podawany jest podczas kilkudniowej hospitalizacji? Czy urzędnicy nie wiedzą, jak wrażliwym obszarem jest onkologia i do jakiej rozpaczy można doprowadzić pacjentów utrudniając im i tak ciężką kurację? Jest jeszcze inny wniosek z tej lekcji: nie po raz pierwszy brakuje współpracy między Ministerstwem Zdrowia i Funduszem – między tymi instytucjami iskrzy od dawna, a ich szefowie mają do siebie wzajemne pretensje. Jeśli zaczęło to szkodzić pacjentom, chyba najwyższy czas by konflikt rozwiązał premier.
I rozwiązał, ale czy słusznie? Sprawę leczenia chorych na nowotwory niestandardową chemioterapią komentuje również Joanna Solska. Przeczytaj jej opinię na ten temat >>