Deklaracja kojarzonego dotąd z lewicą Marcina Dubienieckiego, męża Marty Kaczyńskiej, że w imię pamięci o jej rodzicach chciałby wystartować w najbliższych wyborach do Sejmu z listy PiS, była jedną z największych sensacji prezydenckiej kampanii wyborczej. Media okrzyknęły go łącznikiem między SLD a PiS.
Gdy po pierwszej turze wyborów Dubieniecki spotykał się z byłym premierem Józefem Oleksym i byłym ministrem skarbu Wiesławem Kaczmarkiem, spekulowano, że zabiegał o poparcie lewicy dla kandydatury Jarosława Kaczyńskiego. – To bzdura. Od dawna nie jestem członkiem SLD. Spotkanie nie miało żadnego związku z polityką. Marcin prosił mnie o ocenę szansy powodzenia pewnego przedsięwzięcia w branży medycznej – wyjaśnia Kaczmarek. O biznesie medycznym ma sporo do powiedzenia, bo od kilku lat szefuje spółce Platinum Hospitals, która w przyszłym roku ma uruchomić w Warszawie prywatny szpital. Józef Oleksy tematu swoich spotkań z Dubienieckim nie chce zdradzić.
Genetyczny lewicowiec
Starą lewicową gwardię Marcin zna od lat. Jego dziadek Henryk Dobrowolski był w latach 80. przewodniczącym komisji rewizyjnej KC PZPR, dyrektorem fabryki obuwia Syrena. Ojciec, adwokat Marek Dubieniecki, należał do PZPR, od 10 lat jest szefem sądu partyjnego w pomorskim SLD. W kadencji 1993–97 r. był asystentem i doradcą prawnym posłanki Małgorzaty Winiarczyk-Kossakowskiej. – Co drugi dzień jeździłem do Sejmu. Zabierałem Marcina. Chodził ze mną na spotkania, imprezy. Poznawał polityków z pierwszych stron gazet – wspomina Marek Dubieniecki.
Gdy Marcin związał się z Martą Kaczyńską, uwaga mediów skupiła się na jego ojcu, który służył w organach bezpieczeństwa PRL. Tygodnik „Nie” kpił wówczas, że Lech Kaczyński będzie musiał „zdekomunizować i odesbeczyć swoją rodzinę”. W wywiadzie udzielonym ostatnio „Gali” Marcin Dubieniecki wspominał: „Powiedziałem panu prezydentowi od razu w czasie pierwszej rozmowy, że tata był w służbach. On tylko się upewnił: »Ojciec nie był w SB? To pewnie był w MSW, w inspektoracie II. To jest kontrwywiad«”.
Na pytanie, czy w czasie wyborów w 1989 r. jego ojciec był przerażony, bo walił się jego świat, Marcin odpowiedział: „Nie pamiętam. Pamiętam natomiast, że Elbląg, Kwidzyn, z którego pochodzę, to był pierwszy okręg stryja. Wtedy miałem dziewięć lat”. Marek Dubieniecki: – Nie wiem, o kim mówił Marcin. On nie ma stryja. Jestem jedynakiem.
Marcinowi najwyraźniej chodzi o Jarosława Kaczyńskiego, który w latach 1989–91 był senatorem z województwa elbląskiego. – Pewnie sam Kaczyński nie pamięta, że w 1989 r. kandydował z naszego okręgu. Marcin się ośmiesza. Przecież wszyscy wiedzą, że do niedawna angażował się w kampanie wyborcze SLD. Ba! W 2002 r. sam zostałby radnym z listy tej partii, gdyby się trochę przyłożył – wytyka kolega Marcina z Kwidzyna. W 2002 r. w wyborach do rady miasta Dubieniecki zdobył tylko 34 głosy. Według Jarosława Szczukowskiego, szefa SLD na Pomorzu, jeszcze w marcu 2010 r. Dubieniecki uczestniczył w zjeździe wojewódzkim Stowarzyszenia Ordynacka, którego gośćmi byli Aleksander Kwaśniewski i Włodzimierz Czarzasty. W PiS Ordynacka uważana była do niedawna za część układu.
Pan prezes
Choć w Kwidzynie Marcina zna niemal każdy, trudno znaleźć kogoś, kto chciałby powiedzieć coś o nim pod własnym nazwiskiem. – Po co mu podpadać? Nie wiadomo, jak wysoko jeszcze zajdzie – mówią mieszkańcy.
Pierwsze sukcesy zaczął odnosić w podstawówce. – Żona prowadziła klub bilardowy. Marcin przychodził sobie pograć w czasie lekcji. Szło mu znakomicie. Przez kilka lat grał zawodowo. Niemal co weekend wyjeżdżaliśmy gdzieś w Polskę na rozgrywki – wspomina Marek Dubieniecki. Koledzy Marcina twierdzą, że świetnie grał również w tenisa, pływał, jeździł konno.
Gorzej było – przynajmniej początkowo – z nauką. W jednym z wywiadów Marcin przyznał niedawno, że nie cierpiał szkoły, wagarował. Wróżono mu, że dobrze będzie, jeśli skończy zawodówkę. Do dziś w Kwidzyniu krążą legendy o przyczynach, dla których o mało nie wyrzucono go z liceum. – Jego kolega był zazdrosny o swoją byłą dziewczynę. Pojechali w kilku do jej nowego chłopaka. Postraszyli go. Chłopak poskarżył się w szkole. Marcina przy straszeniu nie było, robił tylko za kierowcę. Ale kłopoty mieli wszyscy uczestnicy wypadu – utrzymuje Marek Dubieniecki. Według jego relacji Marcin skończył liceum z czerwonym paskiem i bez problemu dostał się na prawo. Rozpoczął studia w prywatnej uczelni w Warszawie, a po pierwszym roku przeniósł się na Uniwersytet Gdański.
W czasie studiów związał się z Aleksandrą Kozdroń, córką kwidzyńskiego posła PO. Jerzy Kozdroń jako radca prawny świadczył usługi na rzecz Powiślańskiego Banku Spółdzielczego w Kwidzynie. Dubieniecki został pełniącym obowiązki kierownika filii PBŚ w Gdańsku. Pracował niecałe pół roku, do maja 2005 r. Zapewne to zbieg okoliczności, że stracił posadę po rozstaniu z Kozdroniówną.
Pod koniec 2005 r. został prezesem kwidzyńskiego oddziału Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami. – Gdy był członkiem stowarzyszenia, kiedyś go poprosiłam, żeby pojechał ze mną na interwencję. Po drodze mówił, że gdyby został prezesem, toby mi pomagał. Zgodziłam się. Pierwsze, co go interesowało, to dostać legitymację prezesa i pieczątkę. Od razu zaczął w imieniu Towarzystwa wypowiadać się w mediach. Odniosłam wrażenie, że zależy mu tylko na tytule – mówi Urszula Pałac, była szefowa kwidzyńskiego TOZ. Dubieniecki był też wtedy wiceprezesem zarządu Stowarzyszenia Absolwentów Uniwersytetu Gdańskiego ds. sponsorów i darczyńców.
W 2006 r. zaczął aplikację adwokacką w kancelarii swojego ojca. – Rzuciłem go na szerokie wody. Co rusz dostawał sprawę z innej dziedziny prawa. Najlepiej czuł się w sprawach gospodarczych. Przekazałem mu obsługę koncernu Philips, a gdy ten wycofał się z Kwidzyna i jego fabrykę przejął Jabil Circut Poland, Marcin prowadził także obsługę tej firmy – mówi Marek Dubieniecki. W kwietniu 2008 r. na otwarciu tej fabryki gościła Maria Kaczyńska, wówczas już teściowa Marcina. Nie znaleźliśmy informacji o żadnym innym zakładzie produkcyjnym, w którego otwarciu uczestniczyłaby pani prezydentowa.
Niepolityczny ślub
W czasie studiów Marta Kaczyńska i Marcin Dubieniecki, choć byli na tym samym roku, nie znali się bliżej. Na drugim roku Marta wyszła za mąż za ekonomistę Piotra Smuniewskiego. Rok później urodziła córkę.
Po studiach i Marta, i Marcin postanowili zostać adwokatami. 14 lutego 2006 r. Okręgowa Rada Adwokacka w Gdańsku wpisała ich na listę aplikantów. Marta praktykowała w sopockiej Kancelarii Radców Prawnych i Adwokatów Głuchowski Jedliński Rodziewicz Zwara i Partnerzy (dziś Adam Jedliński, przyjaciel Lecha Kaczyńskiego, nie jest już wspólnikiem kancelarii). Z Marcinem spotkała się we wrześniu 2006 r. na szkoleniu dla aplikantów w Darłówku. Krótko przedtem rozstała się z mężem, ale nie miała jeszcze rozwodu. Szybko zadecydowali, że chcą być razem. W serii niedawnych wywiadów Dubieniecki opowiadał, jak podczas pierwszego spotkania z rodzicami Marty poinformował ich, że ich córka jest w ciąży. Zamieszkali z Martą w blisko 130-metrowym mieszkaniu prezydenckiej pary w Sopocie.
Według tabloidów córka Lecha Kaczyńskiego rozwiodła się z pierwszym mężem pod koniec 2006 r. lub na początku 2007 r. W kwietniu 2007 r. wzięła cywilny ślub z Marcinem. Prawdopodobnie nawet gdyby Marta nie była rozwódką, poprzestaliby na procedurze cywilnej – Marcin przyznaje bowiem otwarcie, że jest niewierzący. Na ślubie nie było Jarosława Kaczyńskiego – jego współpracownicy anonimowo przyznawali w prasie, że nie zaakceptował on ani rozwodu, ani ponownego małżeństwa bratanicy z synem byłego funkcjonariusza peerelowskich służb. Oficjalna wersja przedstawiana przez polityków PiS po katastrofie smoleńskiej i odwilży w stosunkach PiS-SLD jest taka, że Kaczyński musiał się wówczas opiekować chorą mamą.
Tajemnicze biznesy
Dubieniecki przekonuje, że jeśli zaangażuje się w politykę, to nie dla pieniędzy. „Mam swój zawód, jestem adwokatem, jako poseł finansowo raczej bym stracił, niż zyskał” – mówił w jednym z wywiadów. Marta Kaczyńska tłumaczyła z kolei, że jej mąż twardo stąpa po ziemi i kieruje się zasadą, że co nie jest prawnie zabronione, jest dozwolone.
„Gazeta Wyborcza” pisała niedawno o jego roli w sprawie związanej z wyprowadzeniem pieniędzy z Południowo-Zachodniej Spółdzielczej Kasy Oszczędnościowo-Kredytowej. Według ustaleń „Gazety”, członkowie władz tej kasy, odwołani przez Krajową SKOK (sprawującą nadzór nad wszystkimi kasami w Polsce), rzutem na taśmę powołali spółkę-krzak o nazwie Egzekutor Europejski, która podpisała z PZ SKOK fikcyjne umowy. Na podstawie tych umów sąd wydał PZ SKOK nakaz zapłaty 12 mln zł na rzecz Egzekutora Europejskiego. W ubiegłym roku komornicy ściągnęli tę kwotę z kont PZ SKOK. Gdy nowe władze Kasy poinformowały sąd, że umowy zostały sfingowane, nakaz zapłaty cofnięto. Komornicy zaczęli zwracać pieniądze.
Egzekutor Europejski przeniósł się wówczas z Wrocławia do Kwidzyna. Pod zgłoszonym do sądu rejestrowego adresem mieszka Dominik Pomierski, wieloletni przyjaciel Marcina Dubienieckiego i były prezes dwóch założonych przez niego spółek. Sam Dubieniecki w imieniu Egzekutora Europejskiego wystąpił do sądu w Kwidzynie, by ten nakazał Południowo-Zachodniej SKOK wypłatę pieniędzy. Posłużył się przy tym tymi samymi sfingowanymi umowami. Sąd wydał nakaz, ale po trzech dniach, gdy zorientował się, że sprawą zajmuje się prokuratura – cofnął go. W maju 2009 r. Dubieniecki odwiedził komornika z Poznania, który miał jeszcze na swoim koncie 5 mln zł ściągniętych z PZ SKOK i przekonywał go, by ten przelał 750 tys. na konto kancelarii Marka Dubienieckiego, tyle samo na konto Roberta Draby, byłego szefa Kancelarii Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego, i 3,5 mln na konto Tomasza T., który był mózgiem operacji wyprowadzenia pieniędzy z PZ SKOK. Komornik, wiedząc, że sprawą zajmują się śledczy, pieniędzy nie przelał.
Na tym historia pieniędzy PZ SKOK się kończy. Ale nie kończą się tajemnicze biznesy Dubienieckiego. Wkrótce potem otworzył on z Robertem Drabą i Jerzym Glasgallem firmę DDGS Chemical Investments. Glasgall był w PRL wojskowym, specjalistą od urządzeń radiokomunikacyjnych, od 1991 r. jest prezesem spółki OPTO, która zasłynęła tym, że jako jedna z pierwszych polskich firm dostała po konflikcie w Iraku kontrakt od tamtejszych władz na dostawę sprzętu telekomunikacyjnego. O DDGS niewiele wiadomo poza tym, że od momentu jej powstania trwa dziwna żonglerka jej udziałami. Podobnie dzieje się i w innych firmach, których współzałożycielem był Dubieniecki.
Dziś główną działalnością Dubienieckiego jest prowadzenie Kancelarii Prawno-Windykacyjnej Consulta. Większość jej udziałów należy do dewelopersko-budowlanej firmy WTIT Obrycki W. Midak, która zabiega o możliwość budowy osiedla mieszkaniowego na Helu i farm wiatrowych w Kocku.
Na maksa
Interesy muszą iść Dubienieckiemu dobrze, bo w ciągu ostatnich lat dwukrotnie rodzina zmieniła miejsce zamieszkania – w 2008 r. przeprowadzili się z Sopotu do apartamentowca w Gdyni (kredyt na zakup mieszkania – 330 tys. franków szwajcarskich – wzięli wspólnie z rodzicami), a w ub. roku przenieśli się na jedno z najbardziej ekskluzywnych osiedli w tym mieście, gdzie cena metra kw. mieszkania przekracza 20 tys. zł. Zmienili też kilkakrotnie samochody. Jeszcze w 2007 r. Marcin jeździł Peugeotem, potem przesiadł się do Subaru Forestera, a ostatnio jeździ ekskluzywnym BMW X6. Marta trzy lata temu miała Volkswagena Golfa. Potem widywano ją najczęściej w sportowym Mercedesie C 200 Kompressor.
Ale ambicje 30-letniego Marcina Dubienieckiego sięgają ponad materialny dobrobyt. Już na wyjeździe integracyjnym aplikantów adwokackich w Darłowie zapowiedział Marcie, że zostanie premierem. Jego znajomi twierdzą, że przez ostatnich kilka lat unikał publicznych wystąpień i jakiegokolwiek politycznego zaangażowania ze względu na żonę. To ona chciała chronić prywatność. – Teraz, gdy Marta postanowiła wyjść do mediów, Marcin jest wreszcie w swoim żywiole. Zawsze lubił być w centrum uwagi. Na pewno wykorzysta na maksa nowe możliwości – mówi jego wieloletni znajomy.
Pozycji ojca w SLD zawdzięcza pierwsze kontakty w świecie wielkiej polityki. Ojcu swej dawnej dziewczyny, posłowi PO, pierwszą pracę. Co zyska dzięki PiS?