Zespołowa porażka
Prof. Paweł Artymowicz komentuje „Raport” zespołu Antoniego Macierewicza
W związku z pracami zespołu parlamentarnego Antoniego Macierewicza nasuwa się pytanie: czy można na siłę udowodnić alternatywną wersję katastrofy smoleńskiej, w której prezydencki Tupolew z 96 osobami na pokładzie wybucha lub ulega innej awarii niezwiązanej z uderzeniem w przeszkody terenowe? Takie szokujące tezy usłyszeliśmy, nie po raz pierwszy, na konferencji prasowej zespołu w trzecią rocznicę katastrofy. Okazuje się, że nie można udowodnić. Podobnie jak nie udało się nikomu poprzeć dowodami rzeczowymi ani argumentami naukowymi wcześniejszych teorii: sztucznej mgły, rozpylonego helu, zamrożenia zasilania na "15 metrach" lub tezy, iż punkt TAWS 38 jest sprzeczny z prawdziwą trajektorią Tupolewa (co miało oznaczać, że raport komisji Millera jest sfałszowany). Dlaczego? Ponieważ wybuchów nie było. I to, w odróżnieniu od błędnych domysłów szerzonych przez Antoniego Macierewicza, można udowodnić.
Państwowe komisje badania wypadków lotniczych, w Polsce komisja Millera, a w Rosji komisja MAK, nie stwierdziły żadnych śladów wybuchu ani awarii samolotu. Były prowadzone w tym celu badania wraku. Naoczni świadkowie i zapisy rejestratorów potwierdziły te wyniki. Oprócz nich dodatkowe badania katastrofy podjęli niezależni badacze społeczni - inżynierowie, naukowcy, dziennikarze. Niektórzy z nich prowadzili swe prace w Smoleńsku (zespół Antoniego Macierewicza nie zrobił tego od połowy 2010 r.). Dobrym przykładem takich dociekań jest porównanie dokładnych zdjęć satelitarnych terenu katastrofy z trajektorią teoretyczną obliczoną na podstawie danych zapisanych w czarnych skrzynkach oraz nałożonym wykresem dźwięku zarejestrowanego w kabinie pilotów. Wyklucza ono hipotetyczne wybuchy (patrz POLITYKA nr 14/2013).
Kiedy przed kamerami TV występowali eksperci zespołu Macierewicza nie zastanawiałem się nad tym, jak błędne były ich obliczenia i to, co mówili o fragmentacji samolotu. Znałem ich domysły już wcześniej. Myślałem o tym, jak bardzo muszą wierzyć w to, co głoszą, ignorując większość dowodów zebranych w śledztwach i całą rzeczywistość nie pasującą do ich tezy.
Kiedy brzoza w symulacji prof. Wiesława Biniendy nie przypomina nijak tej prawdziwej ani rodzajem przełomu, ani ułożeniem korony, a skrzydło nie urywa się - insynuuje on, że to nie wina jego błędnej symulacji, lecz rzeczywistość była inna - a ta, którą opisali śledczy dwóch krajów i liczni badacze niezależni, jest sfingowana. Kiedy dr inż. Wacław Berczyński opowiada o zachowaniu się aluminium w chwili zderzenia skrzydła z brzozą - też ignoruje rzeczywistość. Kiedy dr Kazimierz Nowaczyk buduje całą piramidalną konstrukcję rzekomego fałszerstwa komisji Millera, dotyczącego położenia punktu TAWS#38 - udaje, że nie wie, iż punkt ten leży na prawdziwej trajektorii Tupolewa. Z kolei inż. Marek Dąbrowski zadowala się konstatacją, że jego próba synchronizacji dźwięku nie zgadza się z mapą terenu. Nie przychodzi mu jednak do głowy, że się myli, lecz wnioskuje, iż świadczy to o błędach lub fałszerstwach komisji Millera.
W badaniach naukowych niezrozumienie i/lub niezgodność z rzeczywistością są dyskwalifikujące. Tak jak ukrywanie danych wejściowych i ich źródeł, co praktykują w zespole Macierewicza profesorowie Wiesław Binienda i Jacek Rońda. W dezinformacji obie te rzeczy są za to kanonem. Można by się z tego śmiać, gdyby nie przerażająco smutny kontekst tej sprawy.
Konsultanci Macierewicza, jeden po drugim, przeczą nawzajem sami sobie. Politycy i eksperci zespołu Macierewicza brną w teorie wybuchów i bomb termopróżniowych (czy jak je tam nazywają), podając zupełnie inne czasy, położenia na mapie i wysokości samolotu nad ziemią, kiedy miał on rzekomo eksplodować. Pomiędzy bombami zmyślonymi przez dr. inż. Grzegorza Szuladzińskiego a wybuchami następującymi zupełnie nonsensownie na końcu pola rozrzutu szczątków Tupolewa głoszonymi przez pana Macierewicza zieje przepaść 9 sekund lotu, czyli ok. 700 m odległości.
Jeśli podaje się pięć sprzecznych wersji wybuchu i żadna nie jest prawdziwa – intencje są jasne: poprzeć teorię zamachu, nie bacząc na logikę.
Prof. dr. hab. Paweł Artymowicz jest absolwentem Wydziału Fizyki Uniwersytetu Warszawskiego. Obronił pracę doktorską w PAN i habilitację na UW. Pracował na Uniwersytecie Sztokholmskim, Kalifornijskim oraz w Space Telescope Science Institute w Baltimore (USA). Był stypendystą i współpracował z NASA. Obecnie wykłada fizykę oraz prowadzi badania na Uniwersytecie w Toronto. Zajmuje się m.in. symulacjami komputerowymi. Pomaga również projektować samoloty eksperymentalne. Od 14 lat jest pilotem. Wszystkie wyniki swoich badań nad katastrofą smoleńską publikuje w internecie (fizyka-smolenska.salon24.pl).