Kraj

Resortowe dzieci

Czy dzieci mają się tłumaczyć z biografii rodziców?

Monika Olejnik: Te ataki wynikają z bezradności. Polecam tym ludziom, żeby zarezerwowali sobie jakieś stałe miejsce w IPN, niech tam siedzą i grzebią. Monika Olejnik: Te ataki wynikają z bezradności. Polecam tym ludziom, żeby zarezerwowali sobie jakieś stałe miejsce w IPN, niech tam siedzą i grzebią. Andrzej Iwańczuk / Reporter
Prawicowi lustratorzy wyciągają teczki matek, ojców, stryjów. A jeśli to nie wystarcza, sięgają po życiorysy dziadków, teściów, kuzynów. Ma to uderzyć w genetycznych spadkobierców komunizmu.
Bartosz Węglarczyk: Dla mnie to upokarzające, żeby się tłumaczyć z tego, co mój dziadek robił, a czego nie.Bartosz Krupa/East News Bartosz Węglarczyk: Dla mnie to upokarzające, żeby się tłumaczyć z tego, co mój dziadek robił, a czego nie.
Kuba Wojewódzki: Brakuje nam w rodzinnym albumie zdjęć tatusia na koniu, w mundurze czerwonoarmisty. Oni na bank je znajdą.Leszek Zych/Polityka Kuba Wojewódzki: Brakuje nam w rodzinnym albumie zdjęć tatusia na koniu, w mundurze czerwonoarmisty. Oni na bank je znajdą.
Justyna Pochanke: Oni tylko na to czekają, żeby wdawać się z nim w dyskusję, odpowiadać na ich zarzuty, bo to uświęca te litery, które składają.Marcin Łobaczewski/Ozon/Reporter Justyna Pochanke: Oni tylko na to czekają, żeby wdawać się z nim w dyskusję, odpowiadać na ich zarzuty, bo to uświęca te litery, które składają.

Rodzinna lustracja ma przekonać, że tak jak można przekazywać dzieciom dobre ideały, czego dowodem bracia Kaczyńscy i ich zmarła właśnie matka, tak można dziedziczyć geny zdrady, braku tożsamości, wykorzenienia. „Nie możemy współżyć na naszej ziemi ze zdrajcami, z wieloma pokoleniami zdrajców” – wykładał ostatnio w „Gazecie Polskiej” poeta Jarosław Marek Rymkiewicz. Wspomniał też o „Polakach owładniętych mongolską ideą” (czyli poddanych bezwolnie caratowi), „wewnętrznych Moskalach” i „obcych smokach”.

„Szykowany jest jednostronny, polityczny atak o charakterze donosu personalnego” – napisała na swoim blogu Janina Jankowska, szanowana na prawicy dziennikarka, co narobiło sporo zamieszania. Chodzi o mającą ukazać się jesienią książkę Doroty Kani i Macieja Marosza pod roboczym tytułem „Resortowe dzieci” (pod redakcją Jerzego Targalskiego, niegdyś zresztą działacza PZPR). Na łamach „Gazety Polskiej Codziennie” Kania dała próbkę tego, czego możemy się spodziewać w ramach udowadniania, „dlaczego salon tak nienawidzi idei IV RP”. Zlustrowała krewnych znanych dziennikarzy – w tym m.in. Moniki Olejnik, Andrzeja Morozowskiego, Justyny Pochanke, Hanny i Tomasza Lisów. I wyszło jej, że w mediach „kluczową rolę odgrywają dzieci funkcjonariuszy służb specjalnych PRL-u i PZPR-owskich bonzów”.

Powrót metody grzebania w rodzinnych życiorysach właśnie teraz można tłumaczyć wzmożeniem medialnym na prawicy, pojawianiem się nowych pism, licytacją, kto gorliwszy w tropieniu ukrytych wrogów. Ponadto nieprzypadkowo rodzinna lustracja dotyczy przede wszystkim ludzi tzw. mainstreamowych mediów. Bo właśnie w mediach i o media toczy się dzisiaj zastępcza wojna polityczna. I jest ona jeszcze bardziej zażarta niż konflikt pomiędzy głównymi partiami.

Doczekaliśmy się więc czegoś, co można określić mianem lustracji drugiego stopnia. Ta stara powoli traci na znaczeniu, bo wysokie stanowiska w polityce, biznesie i mediach obejmują coraz młodsze osoby. A jeśli jeszcze na kogoś znajdują się w IPN papiery, to są to ludzie mniej znani, z terenu, a więc niezaspokajający politycznej potrzeby walki z celebryckimi elitami. Ta lustracja bis, sięgająca rodzin i przodków, jest atrakcyjnym politycznie instrumentem, bo atakowanemu bardzo trudno się przed nią bronić. Stara lustracja miała jeszcze od biedy jakieś ustawowe procedury, zasady, sądowe rozstrzygnięcia. Lustracja bis jest puszczona na żywioł. Właściwie każda reakcja tych, którym przegląda się rodziny, jest zła: tłumaczenie i wyjaśnianie oznacza wciągnięcie w grę, stawianie się przed trybunałem lustratorów, a o to im chodzi. Odcięcie się od „niesłusznych klasowo i rasowo” przodków przypomina zaś znane z czasów komunizmu składanie samokrytyki, ma coś z obrzydliwej historii Pawki Morozowa. Pozostaje milczenie, ale i ono może być zrozumiane jako „przyznanie się do win”, bo jeśli nie prostujesz, to znaczy, że uznałeś „haniebną wymowę faktów”.

Na czym polega nowa lustracja, mogliśmy się przekonać na przykładzie sędziego Igora Tulei. Cezary Gmyz pytał, czy pochodzący z „tzw. rodziny resortowej” sędzia może zachowywać bezstronność. Sam fakt, że „syn resortowy” pełni w III RP funkcję publiczną, jest dowodem na ciągłość PRL, brak patriotyzmu, obniżone standardy moralne, niechęć wobec rozliczenia przeszłości.

Klucz do zrozumienia lustracji rodzin można znaleźć u prof. Andrzeja Zybertowicza, socjologa uważanego za twórcę i głównego teoretyka pisowskiej idei Układu. Już w 2011 r. wykładał na łamach „Gazety Polskiej”: „nie jest bez znaczenia, jaka część (...) obecnych elit wywierających wpływ na bieg spraw polskich wyrastała w domach, gdzie wpajano lojalność wobec rewolucyjnej, autorytarnej ideologii internacjonalistycznej. A jaka część w domach, w których pielęgnowano polską tradycję narodową i etos inteligenckiej służby publicznej. W jakich formowano postawy wyższościowe, lewackie postawy lekceważenia wobec motłochu, ciemnogrodu (dziś: moheru), a w jakich rodzinach postawy współczucia i wsparcia słabszych”. W podobnym tonie napisał ostatnio Tomasz Sakiewicz, redaktor naczelny „GP”, którego obruszyły krytyczne uwagi Janiny Jankowskiej („celebrytki w przebraniu dziennikarza”) pod adresem jego podwładnych. Podkreśla, że poznanie powiązań rodzin osób publicznych ze światem polityki, służb i biznesu jest szczególnie istotne, bo te „w prosty sposób przenoszą się na kariery dzieci”.

Zasadniczym celem jest przekonanie opinii publicznej, że nie można zrozumieć rzeczywistości bez odsłonięcia sieci powiązań rodzinnych i towarzyskich. Dlatego trzeba wykazać „biologiczne” powiązanie z dawnym reżimem, PZPR, służbami, co ma dowodzić, że zachowana jest „genetyczna” ciągłość między PRL a III RP. Bo „chociaż nikogo nie można winić za jego rodziców – wspaniałomyślnie przyznaje Zybertowicz – to obywatele powinni mieć orientację, czy rządzą nami takie elity, które czują się ze swoim krajem i jego tradycją związane”.

Genetyczny patriotyzm

Absurdalne, wydawałoby się, przekonanie o istnieniu czegoś, co Marek Suski (PiS) już w 2006 r. nazwał „genetycznym patriotyzmem”, jest teraz utrwalane. „Trudno oczekiwać, żeby dziecko komunisty walczącego całe życie z Kościołem nagle potępiło obrażanie uczuć religijnych. Trudno zakładać, że potomek kanalii zachowa się jak przyzwoity człowiek, że ktoś, kogo ojciec zwalczał patriotów, nagle odda im hołd” – pisze w „Gazecie Warszawskiej” Aldona Zaorska.

Kilka lat wcześniej związany ze środowiskiem Radia Maryja i słynący z antysemickich poglądów Jerzy Robert Nowak opublikował „Czerwone dynastie”. W książce opisywał przeszłość m.in. rodzin Adama Michnika, Konstantego Geberta, Włodzimierza Cimoszewicza, Marka Borowskiego, Roberta Kwiatkowskiego. „Znać rodowody – przekonywał Nowak – to wiele zrozumieć. Na przykład zrozumieć lewicową tendencyjność Moniki Olejnik, córki pułkownika MSW, czy uprzedzenia do Kościoła katolickiego ze strony wychowanego w ateistycznym środowisku Jerzego Owsiaka, syna wysoko postawionego partyjnego milicjanta. (...) Pragnę pokazać (...), w jak wielkim stopniu mamy dziedziczenie »pseudoelit«. (...) I pokazać, jak ci dziedzice władzy ukształtowali »próżniaczą klasę polityczną«, opartą na ograniczonym tylko do nich, do ich układów systemie awansów i karier”.

– Oni tylko na to czekają, żeby wdawać się z nimi w dyskusję, odpowiadać na ich zarzuty, bo to uświęca te litery, które składają. Nie! – mówi Justyna Pochanke z TVN, której historia rodzinna ma się pojawić w książce Kani i Marosza. – Mam fantastyczną robotę, patrzę codziennie rano w lustro, gdy się oglądam wokół, widzę moją mamę, która jest fantastyczną osobą, krystalicznie uczciwą, bo takie osoby też pracowały w FOZZ i nie siedziały na ławie oskarżonych [Fundusz Obsługi Zadłużenia Zagranicznego, państwowa firma, w której w końcu lat 80. miało dojść do defraudacji – red.]. Prezenterka zastanawia się, czy lustratorzy dogrzebali się do informacji, że jej mama studiowała na prawie w jednej grupie z braćmi Kaczyńskimi. – Moja mama jest wyborcą PiS. Konserwą. Na samochodzie ma naklejkę: „Polska jest najważniejsza”, z kampanii prezydenckiej Jarosława Kaczyńskiego. Pękliby ze śmiechu, gdyby się dowiedzieli. A może wiedzą, tylko nie pasuje to do przyjętej tezy?

Monika Olejnik z kolei uważa, że atakowanie rodziców jest wyrazem dziennikarskiej bezsilności. – To, co mam, zawdzięczam sobie samej, bo całe życie ciężko pracowałam, i pomimo różnych publikacji, które będą się ukazywały, będę kochała mojego ojca. Te ataki wynikają z bezradności. Polecam tym ludziom, żeby zarezerwowali sobie jakieś stałe miejsce w IPN, niech tam siedzą i grzebią. Mnie to kompletnie nie interesuje. Naprawdę nie mam zamiaru się tłumaczyć.

To, że osoby zaliczane do tej tzw. elity III RP ciężką pracą zdobyły swoją zawodową pozycję, zdaniem lustratorów, w ogóle nie wchodzi w rachubę. Pobrzmiewa tu – charakterystyczne dla PiS – poczucie krzywdy: że oto nam się nie udało, ale nie dlatego, że wina jest gdzieś w nas, a właśnie w tych, którym się powiodło, bo sukces dostali w spadku. „Żadna z osób do tych środowisk nie trafiła przypadkiem, dzięki szczęściu albo talentowi” – konstatuje Zaorska i wymienia „czerwonych wychowanków”, „potomków czołowych komuchów”: Kubę Wojewódzkiego, Michała Figurskiego, Bartosza Węglarczyka, Agnieszkę Holland, Jerzego Owsiaka, Grzegorza Miecugowa, Magdę Gessler, Magdalenę Środę...

Prawicowa publiczność wyraźnie chce tę sieć powiązań znać. Jak pokazują wyniki sondy przeprowadzonej ostatnio na portalu wPolityce.pl, zdecydowanie przeważa opinia, że „media powinny zajmować się przeszłością rodziców osób publicznych”, bo „to prawie zawsze ważna i cenna informacja, kto był kim i co robił”.

W komentarzach na prawicowych portalach nie brakuje wątków antysemickich, tak charakterystycznych dla grzebaniny w życiorysach. Ten wątek pojawił się w wolnej Polsce już na początku lat 90., kiedy w prezydenckiej kampanii wyborczej Lech Wałęsa posługiwał się aluzyjnymi sformułowaniami, wzywał konkurentów politycznych do ujawnienia swojego pochodzenia etnicznego i podkreślał, że „Wałęsa ma polską krew i ma na to dokumenty”. Rymkiewicz twierdził swego czasu, że redaktorzy „GW” są „duchowymi spadkobiercami KPP” i wychowano ich tak, że „muszą żyć w nienawiści do polskiego krzyża”.

A teraz Dorota Kania pyta retorycznie, czy „wyjątkowa niechęć do IV RP i polityków PiS-u”, która cechuje Andrzeja Morozowskiego, „wynika z jego wychowania i tradycji rodzinnych”? Streszcza życiorys ojca dziennikarza TVN24, skupiając się na żydowskim (zresztą błędnie podanym) nazwisku, działalności w młodzieżówce KPP i pracy w MBP i MSW.

Prof. Zdzisław Krasnodębski tłumaczy, że „esbeckie wzory moralne, zinternalizowane we wczesnym dzieciństwie, stanowią przeklęte dziedzictwo, którego warto się pozbyć”, postuluje zatem otwartą rozmowę i „ujawnienie rodowych tajemnic”.

Na wszelki wypadek niektórzy „niepokorni” dziennikarze i komentatorzy sami się lustrują. Cezary Gmyz przyznał się do dziadka służącego w Afrika Korps – ale od razu zaznaczył, że zmarł on wiele lat przed jego urodzinami, a poza tym uciekł z Wehrmachtu do armii Andersa. Podobnie zresztą kilka lat wcześniej wobec dziadka z SB dystansował się historyk Sławomir Cenckiewicz – wyraźnie zaznaczając, że mógł go widzieć raptem parę razy w życiu jako mały chłopiec, bo nie miał kontaktu z rodziną ojca, odkąd ten opuścił jego matkę. Ale te akty autolustracji są wyjątkiem, bo przegląd przodków ogranicza się tylko do wrogów PiS. „Antypis” programowo nie grzebie w teczkach IPN. Nie ma tu symetrii. W dodatku kiedy ktoś zostanie przez prawicę zaliczony do grona patriotów, przeszłość jego i jego rodziny, choćby pezetpeerowska, zostaje automatycznie wymazana i unieważniona.

Demon przeszłości

Kiedyś to właśnie komuniści bardzo często uciekali się do tego typu chwytów – mówi o lustrowaniu rodziny etyk prof. Jacek Hołówka. – Takie insynuacje to dowód politycznej bezradności, tendencji do paszkwilanctwa. Plują ludzie bez dobrego charakteru i bez dobrych dowodów. Prof. Paweł Śpiewak, socjolog, autor głośnej „Żydokomuny”, podkreśla: – Jeżeli prześwietlanie życiorysów służyć ma wyłącznie moralnemu druzgotaniu ludzi, pokazaniu, że skoro krewny robił coś złego, to dziecko też będzie podobnie postępowało; to jest to nadużycie i ma na celu poniżyć tych ludzi.

W grzebaniu w życiorysach członków rodzin nic złego nie widzi przewodniczący klubu PiS Mariusz Błaszczak: – Mamy prawo o osobach publicznych wiedzieć dużo. To, że dziennikarze są dociekliwi, nie ma nic wspólnego z lustracją. Jednak Błaszczak uchyla się od odpowiedzi, czy w PiS weryfikują przeszłość samych kandydatów na członków partii, czy także ich rodzin. Również na pytanie, czy przyjęliby do PiS np. syna ubeka, nie chce odpowiadać. Z kolei Rafał Grupiński, przewodniczący klubu PO, mówi: – To wyjątkowo podła metoda. Te pseudodziennikarskie działania mają wesprzeć jedną polityczną opcję. Twierdzi, że życiorys rodziców nie miałby znaczenia przy przyjmowaniu do Platformy. Ale zaznacza, że w tej sprawie może się wypowiadać tylko w swoim imieniu.

Prof. Śpiewak uważa, że pytanie, jakie powinniśmy sobie postawić, nie dotyczy tego, jaką odpowiedzialność ponosimy za grzechy rodziców, ale: co z tym zrobimy? – To raczej rodzice biorą odpowiedzialność za dzieci, a nie dzieci za rodziców – podkreśla Grzegorz Miecugow z TVN24. A na ataki, które i jego dotyczą, odpowiada: – Najlepiej wzruszyć ramionami.

Jaki to był mundur

Podobnego zdania jest Bartosz Węglarczyk, redaktor naczelny „Sukcesu”, któremu prawica przypisuje pokrewieństwo z wysokim funkcjonariuszem UB Józefem Światło. – Takie ataki najlepiej ignorować. Zaraz kiedy Stanisław Michalkiewicz powiedział, że jestem wnukiem Światły, zdementowałem to. Ale powtarzanie tego kłamstwa pasuje do tezy. Dla mnie to upokarzające, żeby się tłumaczyć z tego, co mój dziadek robił, a czego nie. Nieprzypadkowo zresztą pojawił się akurat Józef Światło, który wiadomo, że był Żydem. Węglarczyk dodaje, że zastanawiał się, czy iść z tą sprawą do sądu, ale wyrok skazujący jeszcze bardziej utwierdziłby to środowisko w przekonaniu, że to ono ma rację, że dławi się wolność słowa, bo to taka mentalność. – To typowe bolszewickie metody.

Lustrować próbuje się także przodków Kuby Wojewódzkiego, którego nonszalancki styl bycia i jawna niechęć do polityków PiS wyjątkowo drażnią prawicowców. Ale showmanowi to odpowiada. – Bardzo się cieszę z lustracji zwłok mojego tatusia. Brakuje nam w rodzinnym albumie jego zdjęć na koniu, w mundurze czerwonoarmisty. A oni na bank je znajdą. Mój pradziadek walczył w powstaniu styczniowym, tylko do dziś nie wiemy, po której stronie. Chętnie się dowiem. Donoszę także, że pies mojej mamy wysikał się kiedyś na „Gazetę Polską” – dodaje we właściwym sobie stylu.

Przekonanie, że jakiś układ powiązań rodzinno-towarzyskich determinuje rzeczywistość, jest dobrym usprawiedliwieniem dla własnych niespełnionych ambicji. Do tych emocji odnosiła się koncepcja Układu, która kiedyś pomogła PiS wygrać wybory. Wielu uwierzyło, że jest coś, czego może nie widzą, z istnienia czego nie do końca zdawali sobie sprawę, co skutecznie blokuje ich kariery. Tyle że żadnego Układu nie odnaleziono.

Teraz teorię Układu ma zastąpić teza o genetycznym dziedziczeniu PRL. Każde niuansowanie historii zawsze przegra z prostym przekazem o „ruskich pachołkach” i „żydowskich kosmopolitach”. Szukanie rodzinnych haków, „prawdziwych nazwisk”, wytykanie pochodzenia, oskarżanie o „genetyczną antypolskość” przypomina do złudzenia metody stosowane w 1968 r. przez resort spraw wewnętrznych i bezpiekę wobec przeciwników władzy. Można powiedzieć, że dzisiejsi lustratorzy II stopnia są nieodrodnymi resortowymi dziećmi. Na taki „personalny” towar, tabloidowy, plotkarsko-spiskowy, celebrycki, opluskwiający – zawsze znajdą się nabywcy. Byli wtedy, będą teraz. Nawet jeśli to wstyd.

Polityka 05.2013 (2893) z dnia 29.01.2013; Temat tygodnia; s. 12
Oryginalny tytuł tekstu: "Resortowe dzieci"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Interesy Mastalerka: film porażka i układy z Solorzem. „Szykuje ewakuację przed kłopotami”

Marcin Mastalerek, zwany wiceprezydentem, jest także scenarzystą i producentem filmowym. Te filmy nie zarobiły pieniędzy w kinach, ale u państwowych sponsorów. Teraz Masta pisze dla siebie kolejny scenariusz biznesowy i polityczny.

Anna Dąbrowska
15.11.2024
Reklama