Kraj

Zamach w praktyce

Katastrofa smoleńska, czyli zamach

PiS zapowiada, że jeśli przejmie władzę, powołana zostanie zupełnie nowa komisja do zbadania przyczyn wypadku. PiS zapowiada, że jeśli przejmie władzę, powołana zostanie zupełnie nowa komisja do zbadania przyczyn wypadku. Franciszek Mazur / Forum
Teza, że katastrofa smoleńska to był zamach, przyjmowana już otwarcie przez Jarosława Kaczyńskiego, może mu przysporzyć wielu problemów i rozczarowań. Zwłaszcza gdyby PiS zdobyło kiedyś władzę.
Prof. Jan Obrębski z Politechniki Warszawskiej podczas „I konferencji smoleńskiej” stwierdził, że po analizie szczątków wraku można podejrzewać, że miała miejsce punktowa eksplozja.Kuba Atys/Agencja Gazeta Prof. Jan Obrębski z Politechniki Warszawskiej podczas „I konferencji smoleńskiej” stwierdził, że po analizie szczątków wraku można podejrzewać, że miała miejsce punktowa eksplozja.

Ubiegłotygodniowa konferencja naukowców (zwana pierwszą, bo mają być następne) na temat katastrofy smoleńskiej potwierdziła teorię eksplozji („dobrze przygotowanej, wielopunktowej”), po której samolot rozpadł się w powietrzu, a jego szczątki spadły na ziemię. Pancerna brzoza, która miała zniszczyć skrzydło samolotu, została, zdaniem konferujących profesorów, ostatecznie skompromitowana. Takie wnioski uczestnicy spotkania powzięli głównie na podstawie dostępnych zdjęć wraku (blachy wywinięte na zewnątrz, czyli wybuch), komputerowej symulacji prof. Biniendy, porównania zniszczeń maszyny ze skutkami innych katastrof oraz inaczej zinterpretowanych materiałów zawartych w raporcie komisji Millera.

PiS zapowiada, że jeśli przejmie władzę, powołana zostanie zupełnie nowa komisja do zbadania przyczyn wypadku, do której, jak można przypuszczać, zostanie zaproszona przynajmniej część uczestników warszawskiej konferencji. Jarosław Kaczyński w wywiadzie dla „Gazety Polskiej” stwierdził: „W nauce jest taka zasada, że jeżeli dana koncepcja tłumaczy wszystkie fakty, to jest ona prawdziwa. Taką koncepcją jest teoria zamachu. Do dzisiaj nie przedstawiono innej spójnej koncepcji”. Swoją drogą, stała państwowa komisja badająca wypadki lotnicze, która przecież firmuje raport drobiazgowo rekonstruujący przebieg katastrofy, mogłaby się odnieść do wniosków z konferencji. Wyniosłe milczenie (bo przecież sprawa jest oczywista, zamknięta) sprawia, że nawet największe bzdury są wypowiadane i powielane bezkrytycznie, bezkarnie i z napuszoną powagą.

Zimna wojna

Politycy PiS twierdzą, że część polskiego społeczeństwa, w tym dziennikarze, nie jest w stanie mentalnie udźwignąć hipotezy smoleńskiego zamachu. Ze strachu przed konsekwencjami, bo nie wiadomo, jak wtedy zareagować, poza potraktowaniem tego faktu – jak kiedyś powiedział Antoni Macierewicz – jako wypowiedzenia wojny przez Rosję. Prawda jest taka, że wariantu, gdyby pojawiły się niezbite dowody na zamach, np. w postaci śladów materiałów wybuchowych, nie ma przećwiczonego ani Kaczyński, ani Tusk, ani nikt inny. Można odnieść wrażenie, że PiS ćwiczy ten wariant niejako na sucho. Co powinni bowiem zrobić politycy przekonani o zamachu, gdyby mieli oficjalnie reprezentować państwo?

Kaczyński, jak sam twierdzi, chce wrócić do Kancelarii Premiera i to może już na wiosnę. Przyjmijmy tę hipotezę. Wtedy stałby się szefem rządu sporego unijnego i natowskiego państwa, twierdzącym, że Rosjanie (być może w porozumieniu z Donaldem Tuskiem) wysadzili w powietrze samolot z jego bratem prezydentem na pokładzie. Czy mógłby pozostać bezczynny mając świadomość, że popełniono tak niesłychaną zbrodnię? Nie zgadzałoby się to z głoszonym przez PiS rygoryzmem moralnym i prawnym. Powiedzenie „zamach” powinno więc automatycznie uruchamiać całą polityczną i prawną machinę, oznaczającą faktyczne wypowiedzenie Rosji (zimnej) wojny, zaczynając od najbardziej oczywistego zerwania stosunków dyplomatycznych. Ale lider PiS jest zbyt doświadczonym politykiem, aby nie zostawić sobie żadnego pola manewru.

Pierwszy bezpiecznik: teoretycznie Kaczyński powinien poczekać na rozstrzygnięcie polskiego śledztwa prowadzonego przez prokuraturę wojskową. Nic na razie nie wskazuje na to, że prokuratorzy wskażą na zamach jako przyczynę katastrofy; będzie to lotniczy wypadek. Ale jeżeli prokuratura wskaże kilku odpowiedzialnych, „winnych zaniedbań” na odpowiednio wysokich szczeblach władzy Tuska, Kaczyński może uznać to za wystarczający „dowód winy”, skupić się na napiętnowaniu wskazanych, wycisnąć politycznie sprawę do końca i ją wygasić. Ale z politycznego punktu widzenia byłaby to dla niego jednak porażka.

 

PiS po dojściu do władzy zapowiada powrót do dawnego podporządkowania prokuratury ministrowi sprawiedliwości, a więc także premierowi. Śledztwo zatem byłoby zapewne podjęte na nowo, choćby na skutek pojawienia się dowolnej „nowej okoliczności”. Jednocześnie działałaby nowa komisja do zbadania przyczyn katastrofy, być może jakoś pozornie umiędzynarodowiona, jak to Kaczyński zapowiada. Trudno sobie jednak wyobrazić, aby poza prywatnymi osobami jakieś oficjalne czynniki obcych państw chciały się zaangażować w tę kwestię – z punktu widzenia prawa międzynarodowego już rozstrzygniętą.

Byłaby to więc jednak sprawa tylko polska, rządowa. Ale Kaczyński mógłby z tego właśnie skorzystać i mnożyć pytania, „niewyjaśnione okoliczności”, aż do końcowego raportu nieprzesądzającego o niczym.

Drugi bezpiecznik: jeśli w pełni patriotyczna prokuratura i słuszna komisja orzekną, że jednak zamachu w ścisłym sensie nie było, to Kaczyńskiemu też mogłoby wystarczyć. Lider PiS mógłby stwierdzić, że dopuszczał hipotezę zamachu, ale przecież nigdy tego nie przesądzał. Domagał się jedynie wyjaśnienia sprawy przez wreszcie niezależne, demokratyczne instytucje. W takim wariancie przywrócono by wersję „prawie zamachu”, lansowaną przez prezesa Kaczyńskiego na poprzednim etapie.

„Prawie zamach” to koncepcja zakładająca, że choć nie doszło do kwalifikowanego zbiorowego zabójstwa, to skala zaniedbań, złych intencji wobec prezydenta Kaczyńskiego i proceduralnych błędów była tak wielka, że de facto miała zbrodniczy wymiar. Taka opcja pozwoliłaby mścić się na Tusku, wypominać mu domniemane konszachty z Putinem, ale bez wchodzenia w bezpośrednią konfrontację z Rosją.

Pytanie tylko, czy Kaczyński nie idzie już teraz za daleko, nie podejmuje moralnych i ideologicznych zobowiązań, które nie pozwolą mu później na skorzystanie nie tylko z pierwszego, ale także z drugiego bezpiecznika. Jeśli nowe postępowanie podeprze się wynikami ekspertyz, które dominowały na „I konferencji smoleńskiej”, wątek zamachu stanie się kluczowy. Śledztwo, nawet wielokrotnie przedłużane, w końcu musi się zakończyć. Jeśli zwycięży wersja zamachu, to pojawi się kwestia sprawców: kto, kiedy, w jakich okolicznościach i na czyje zlecenie podłożył ładunki wybuchowe w skrzydle i kadłubie samolotu? Czy zrobiły to polskie służby w porozumieniu z rosyjskimi, czy rosyjskie, np. podczas remontu rządowego Tupolewa, ale w kontakcie z polskimi, czy też była to akcja czysto rosyjska, tyle że Polacy nie umieli (nie chcieli) jej przeciwdziałać? Takie śledztwo nie mogłoby się odbyć bez poproszenia o współpracę służb rosyjskich, które o zamachu oczywiście nie chcą słyszeć.

I to jest trzeci bezpiecznik Kaczyńskiego: doprowadzić śledztwo tuż pod szczyt, do przedostatniej bazy, ale wyżej nie iść. W takim wariancie uruchamia się akcję insynuacyjną, wykazuje się prawdziwe intencje władz rosyjskich, które widocznie mają coś do ukrycia. Putin być może nie zostanie bezpośrednio napadnięty, ale jego urzędnicy dowolnego szczebla już tak. Na prawicy można usłyszeć i taką koncepcję, że mógłby zostać wykorzystany schemat filmów bondowskich z okresu odwilży, kiedy to wrogiem Zachodu nie były już władze radzieckie, ale renegaci z KGB, czyli nadal „ruscy”, ale nieoficjalnie. Ta wersja jest jednak niewydajna politycznie, bo przecież głównym złym jest Putin i pominięcie go – jako ofiary spisku własnych służb – byłoby przez prawicę nie do wytrzymania.

Sprawa pozostanie zatem na etapie „nieznanych sprawców” (choć oczywistego etnicznego pochodzenia). Tu mogłaby jednak grozić Kaczyńskiemu pułapka: niezbadane są decyzje Putina i niewykluczone, że rosyjska prokuratura poszłaby na mniej lub bardziej pozorowaną współpracę z prokuratorami polskimi. Zaczęłaby się biurokratyczna mitręga, przypominająca koszmar pułkownika Klicha, ciągnące się bez końca formalne czynności z przesłuchaniem świadków, ze zdobywaniem dowodów, które – jak zapewnialiby rosyjscy urzędnicy – zostały już przecież Polsce dawno wydane.

Rząd PiS nic by więcej nie uzyskał, niż dostała ekipa Tuska, a upokorzenie, przy łatwości godnościowego obrażania się prawicy, byłoby większe. Trzeba by było zaznaczać swoją „twardą postawę”, „powstanie z kolan”, ale nie byłoby możliwości przełamywania ograniczeń, którymi sterowaliby Rosjanie.

 

I wreszcie wersja najbardziej hardcorowa: Kaczyński już jako polski premier publicznie, przy jakiejś okazji, oskarża władze rosyjskie o sprawstwo zamachu. Albo polska prokuratura po nowym śledztwie przedstawia całościową wersję wydarzeń, typuje podejrzanych (w wariancie łagodniejszym – najpierw nie zamachowców, ale np. sprawców fałszowania dowodów, niszczenia wraku), i żąda od strony rosyjskiej dostępu do nich. Moskwa odmawia, polski rząd oczekuje wsparcia ze strony USA i Unii Europejskiej w nałożeniu rozmaitego embarga, a Rosja reaguje restrykcjami podwójnie dolegliwymi, np. dla polskiego biznesu bazującego na handlu z Rosją lub kooperacji produkcyjnej. Uruchamia przy tym całą propagandową machinę, aby wykazać szaleństwo strony polskiej. Kaczyński może chcieć to „godnościowo” wygrać, tłumacząc, że wszystko to wina Rosjan, którzy swoją obstrukcją potwierdzają udział w zbrodni. Mamy aferę na całą Unię i pewne jakieś dramatyczne próby Merkel i Hollande’a, aby uspokoić Rosję i świat, głównie poprzez dyplomację pukania się w czoło.

Z piskiem opon

Wiele wskazuje jednak na to, że zamach to projekt głównie na użytek wewnętrzny. Istnieje powiedzenie, przypisywane Donaldowi Tuskowi, że Kaczyński zawsze jest gotów odpalić rakiety atomowe, ale się przy tym nie upiera. Wszystkie elementy, także Smoleńsk, są wpisane w plan zdobycia i utrzymania władzy przez PiS. Wajcha godności, twardości i wartości może być zatem utrzymywana na polu zielonym, na granicy czerwonego, ale bez przenoszenia tego napięcia za bardzo na zewnątrz.

Kaczyński zapewne będzie musiał – gdyby ewentualnie zdobył władzę – wykonać kilka nieprzyjaznych wobec Rosji gestów (podobnie jak wobec Niemiec), ale hamowałby z piskiem opon przed bezpośrednim zderzeniem. W kręgu Platformy pojawiła się nawet opinia, może zbyt makiawelistyczna, że Kaczyński jako premier mógłby grać w Unii zamachem na zasadzie: nie będę z tym wyskakiwał, chociaż mam prawo, ale w zamian poproszę to i to, bo jak nie, to narobię wam „wiochy”.

Naukowcy biorący udział we wspomnianej konferencji smoleńskiej często używali słów „prawdopodobnie”, „jestem coraz bardziej przekonany”, nawet sam Kaczyński mówi o „teorii zamachu”, co pozwala utrzymać rzecz na poziomie niemal pewności, ale z tym małym zabezpieczeniem „niemal”. Powoduje to, że można snuć dowolne teorie na zasadzie „gdyby to była prawda, oznaczałaby skandal i barbarzyństwo”. Ale najpierw trzeba się dowiedzieć, czy to na pewno prawda, bo każda teoria wymaga potwierdzenia. A o takie może być obiektywnie trudno.

W Polsce zatem, lokalnie, będzie obowiązywał „absolutnie zamach”, ale na eksport będzie to wersja – „niewykluczony zamach”, „prawdopodobnie zamach”. Mgliste poszlaki Macierewicza zyskają w Polsce status niezbitych dowodów, ale na zewnątrz nadal pozostaną poszlakami.

Wystarczy to za moralne alibi dla Kaczyńskiego, że zajął się sprawą na tyle, ile było można, ale będzie bezpiecznie za mało, aby wszczynać otwarty spór ze wschodnim sąsiadem. Mleko się nie rozleje, będzie kipiało podgrzewane w małym kociołku. I to jest wersja może nieciekawa, ale i tak najbardziej optymistyczna, z jaką możemy mieć do czynienia. Gdyby kiedyś Jarosław Kaczyński obejmował funkcję premiera.

Polityka 44.2012 (2881) z dnia 29.10.2012; Temat tygodnia; s. 18
Oryginalny tytuł tekstu: "Zamach w praktyce"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Świat

Dlaczego Kamala Harris przegrała i czego Demokraci nie rozumieją. Pięć punktów

Bez przesady można stwierdzić, że kluczowy moment tej kampanii wydarzył się dwa lata temu, kiedy Joe Biden zdecydował się zawalczyć o reelekcję. Czy Kamala Harris w ogóle miała szansę wygrać z Donaldem Trumpem?

Mateusz Mazzini
07.11.2024
Reklama