Obie ogłoszone właśnie strategie rozwoju szkolnictwa wyższego wydają się na pierwszy rzut oka rozważne i obie są romantyczne, chociaż każda z innego powodu. Romantyzm strategii przygotowanej na zlecenie Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego przez firmę konsultingową Ernst and Young oraz Instytut Badań nad Gospodarką Rynkową (wybrane w drodze konkursu) polega na jej rewolucyjności. Autorzy sypią pomysłami, które wywracają obecny porządek akademicki do góry nogami, nie bacząc na naszą ponad 600-letnią tradycję uniwersytecką. Właśnie do tej tradycji odwołuje się romantyzm strategii przygotowanej przez Konferencję Rektorów Akademickich Szkół Polskich. Rektorzy wzięli się do tej roboty z własnej inicjatywy, pro publico bono, jak z dumą deklarują.
Pierwsi dobili do mety rektorzy. Już w grudniu 2009 r. zaprezentowali swoją wizję i zaprosili publiczność do dyskusji, to znaczy podali adres e-mailowy, na który można przysyłać uwagi, więc tych uwag nikt oprócz nich nie może przeczytać. Przygotowanie strategii ministerialnej potrwało kilka tygodni dłużej; dyskusja nad tym projektem toczy się na otwartym forum internetowym (www.uczelnie2020.pl).
Obie strategie opisują zmiany, jakie powinny nastąpić do 2020 r. Poza tym różnią się niemal wszystkim. Są produktami dwóch różnych światów.
Dla ułatwienia lektury strategię, przygotowaną przez zewnętrznych ekspertów na zamówienie ministerstwa, oznaczamy skrótem EKS, zaś propozycje rektorskie – skrótem RE.
Kolegia akademickie i uczelnie badawcze
Strategia EKS dąży do zminimalizowania różnic między pozycją szkół publicznych i niepublicznych, do zrównoważenia ich szans na rozwój. Każda z istniejących szkół zostanie zakwalifikowana do jednej z czterech kategorii: kolegium akademickie, uczelnia zawodowa, uczelnia akademicka, uczelnia badawcza.
Kolegium akademickie to całkowite novum w Polsce: kształciłoby na poziomie licencjatu, oferowało różnorodne zajęcia, pozwalało zagubionym początkującym studentom płynnie zmieniać dyscypliny, zanim podejmą ostateczną decyzję, z czego chcą robić dyplom. Nastawione byłoby przede wszystkim na wpojenie umiejętności analitycznego myślenia oraz prezentowania swojego stanowiska w mowie i w piśmie.
Program nauczania brałby pod uwagę zaangażowanie szkoły w życie lokalnej społeczności, udział w wydarzeniach kulturalnych lub ich inicjowanie, współpracę z miejscowymi pracodawcami i samorządem. Dzięki temu zostałyby uwzględnione potrzeby miejscowego rynku pracy i kolegia nie produkowałyby bezmyślnie bezrobotnych absolwentów, co przyczyniłoby się do podniesienia prestiżu tych szkół.
Do tej kategorii trafiłoby zapewne wiele dzisiejszych niewielkich uczelni niepublicznych z mniejszych miast. Będą dostarczały kompetentnych pracowników, ale też pozwolą wyłowić najzdolniejszych, którzy zdecydują się na dalszą naukę w uczelniach zawodowych lub akademickich.
Z kolei uczelnie badawcze nastawione byłyby przede wszystkim na rozwijanie nauki. Studiować będą na nich najzdolniejsi magistranci i doktoranci. To oni mają wprowadzić polską naukę w obieg międzynarodowy i doprowadzić do tego, by nasze uczelnie zaczęły się liczyć w światowych rankingach.
RE: Nie przewiduje tworzenia kolegiów. Proponuje natomiast wydzielenie z istniejących uniwersytetów najlepszych wydziałów lub kierunków i stworzenie na tej bazie uczelni flagowych i badawczych. Nie jest to pomysł nowy, został przedstawiony zeszłej wiosny przez minister Barbarę Kudrycką.
Konkursy na programy
EKS: Zniknie wewnętrzny podział uczelni na wydziały i kierunki, co byłoby niewyobrażalnym przewrotem, bo tak zwane jednostki podstawowe stanowią dziś tradycyjną i niepodważalną strukturę organizacyjną uczelni. Podziały te straciłyby jednak sens wobec nowego sposobu finansowania szkół wyższych, opartego niemal wyłącznie na konkursach i kontraktach.
Dziś uczelnie publiczne otrzymują dotacje bez związku z jakością kształcenia czy badań. Głównym kryterium finansowania jest to, ile uczelnia dostała w poprzednim roku. W przyszłości główna dotacja, zwana dydaktyczną, byłaby przydzielana w drodze konkursu na programy dyplomowe. Ministerstwo lub jego wyspecjalizowana agenda opracują w bardzo ogólnym zarysie dziedziny kształcenia, a uczelnie przygotują programy nauczania, starając się wpasować w te ogólne ramy. Dobiorą wykładowców, obliczą, ilu studentów są w stanie wykształcić i ile to będzie kosztowało.
Programy mogą iść w poprzek tradycji, na przykład łączyć zajęcia z psychologii z wykładem z matematyki i elementami biologii, byleby miało to sens. Mogą też być przygotowywane na zamówienie ministerstwa, które uzna, że państwo potrzebuje tylu a tylu fachowców, którzy znają się jednocześnie na informatyce i na zarządzaniu.
Państwowa Komisja Akredytacyjna (lub inne ciało wyłonione przez ministerstwo) rozstrzygnie, która uczelnia na jaki program dostanie ile pieniędzy. I państwo podpisze z uczelniami kontrakty na wykształcenie konkretnej liczby studentów w danym programie.
Uczelnie zyskają w ten sposób dużą samodzielność w formułowaniu programów nauczania, ale przynajmniej na początku będzie to od nich wymagało sporego wysiłku intelektualnego i ożywienia kontaktów między jednostkami podstawowymi. Na razie tylko w nielicznych i najlepszych uczelniach działają studia międzywydziałowe. Chociaż ich organizowanie jest możliwe od prawie 20 lat, wciąż traktuje się je jako eksperyment. Studenci, którym tradycyjna ścieżka nie wystarcza, skazani są na studiowanie drugiego albo i trzeciego kierunku.
RE: Podział uczelni na jednostki podstawowe pozostaje nienaruszony, a studiowanie drugiego i kolejnych kierunków ma być płatne.
Dotacje dla niepublicznych
EKS: W podobny sposób – na zasadzie konkursów – mają być przyznawane pieniądze na badania naukowe. W ocenie programów zarówno dydaktycznych, jak i badawczych nie będą brane pod uwagę stopnie i tytuły pracowników, a jedynie ich dorobek naukowy i osiągnięcia.
W konkursach będą brały udział uczelnie publiczne i niepubliczne. Z czego wynika, że niepubliczne będą również otrzymywać dotacje z budżetu. Uczelnie publiczne będą dostawały jednak dodatkowo niewielką dotację stabilizacyjną na podtrzymanie infrastruktury materialnej i dydaktycznej.
RE: Owszem, jakaś część pieniędzy budżetowych będzie rozdzielana w wyniku konkursów, w których będą mogły brać udział również uczelnie niepubliczne, ale nie dotyczy to zasadniczej dotacji.
Upadłość
EKS: Uczelnie publiczne i niepubliczne będą miały zdolność upadłościową, co pozwoli na likwidację i konsolidację uczelni.
RE: Szkoły publiczne są wyłączone spod tego prawa – tak jak dzisiaj, a obowiązkiem ministra jest zapewnienie „bezpieczeństwa edukacyjnego państwa”, czyli podtrzymywanie każdej, nawet najbardziej nieefektywnej publicznej szkoły wyższej przy życiu.
Chów wsobny
To jedna z poważnych chorób uczelni. Szkoła kształci doktorów, którzy pracują w niej do emerytury. Przez całe zawodowe, twórcze życie naukowiec czy dydaktyk porusza się w zamkniętym kręgu tych samych ludzi, zagadnień, tematów. Uczelnie nie tylko w dużym stopniu izolują się w ten sposób od zagranicy, ale nawet w kraju nie następuje wymiana myśli, często na różnych uczelniach powiela się te same badania.
EKS: Lekarstwem ma być zakaz zatrudniania świeżo wypromowanych doktorów w ich macierzystej uczelni. Muszą oni poszukać obcej uczelni, która zechce ich przyjąć na co najmniej dwa lata. Co nie powinno być trudne, bo szkoły dostaną dotacje na przygotowanie stanowisk podoktorskich. Trzyletni praktyczny staż podoktorski będzie też można odbyć w przedsiębiorstwach, instytucjach publicznych lub organizacjach pozarządowych. Będą też specjalne stypendia na odbywanie takich stażów za granicą.
RE: Rektorzy postulują wspieranie mobilności kadr, ale nie nakładają obowiązku odbywania stażu podoktorskiego poza uczelnią, która nadała doktorowi tytuł. Staż jest jedynie warunkiem koniecznym do objęcia stanowiska adiunkta.
Choroba wieloetatowa
Obie strategie przyznają, że wieloetatowość pracowników naukowych nie jest zdrowym zjawiskiem.
EKS: Zakłada wprowadzenie zakazu pracy na więcej niż pół etatu poza rodzimą uczelnią. Ale także przyjmowanie nowych pracowników w drodze konkursów i rezygnację z obowiązkowego pensum na rzecz elastycznego regulowania czasu pracy i zarobków.
RE: Nie proponuje nic.
Strategia EKS uważa za konieczne, a RE dopuszcza przyjmowanie na stanowiska dydaktyczne praktyków – ludzi bez dorobku naukowego, za to z doświadczeniem zawodowym. Jeśli znikną wymogi formalne w rodzaju stopni i tytułów naukowych uprawniających dziś do nauczania, a będzie się liczyła jedynie rzetelna wiedza i umiejętności – oceniane w konkursach – jest nadzieja, że problem sam się rozwiąże.
Stypendia
I RE, i EKS przyznają, że stypendia za wyniki w nauce są niesprawiedliwe. Nie służą wyrównywaniu szans, bo często trafiają do najbogatszych studentów, którym i tak od początku było łatwiej.
EKS proponują mały zamach stanu – pulę pieniędzy przeznaczonych na te stypendia przekształcić w pulę na stypendia socjalne i przekazać gminom. To samorządy lokalne, które ponoć lepiej znają potrzeby młodych ludzi, miałyby przyznawać te pieniądze. Pomysł wydaje się dość ryzykowny, zważywszy na różną jakość lokalnych urzędników.
RE: Zamiast stypendiów za wyniki w nauce rektorzy będą przyznawać stypendia za osiągnięcia na uczelni, biorąc pod uwagę oprócz stopni w indeksie jeszcze inne, choć nie podają jakie, kryteria.
Zarządzanie uczelnią i inne drobiazgi
Obie strategie uwzględniają powołanie rad powierniczych dla szkół publicznych. Według EKS taka rada jest warunkiem koniecznym przejrzystego i profesjonalnego zarządzania uczelnią; będzie obowiązkowa, powoływana przez ministra, a do jej zadań ma należeć między innymi nadanie uczelni statutu i nadzór nad finansami.
Zdaniem RE radę powierniczą można powołać, ale nie ma musu; zdecyduje o tym senat.
EKS: Władzę wykonawczą na uczelni będzie sprawowało kolegium złożone z rektora, kanclerza i kwestora, zmaleje znaczenie senatu.
RE: Senat zachowa tradycyjną pozycję organu nadzorującego pracę uczelni.
EKS: Nie znaleziono powodów utrzymywania Rady Głównej Szkolnictwa Wyższego.
RE: Nie tylko trzeba ją zachować, ale też poszerzyć jej kompetencje.
EKS: Habilitacja nie jest do niczego potrzebna, ale jeśli jakaś uczelnia się przy niej upiera, to może utrzymać ten zwyczaj.
RE: Zrezygnowanie z procedury habilitacyjnej nie jest możliwe.
Ponadto rektorzy przewidują utworzenie w budżecie ministerstwa specjalnego funduszu na stypendia dla odchodzących na emeryturę profesorów. W tej sprawie eksperci nie zabierają głosu.
***
„Strategia musi być śmiała, ale realistyczna” – piszą rektorzy w swoim opracowaniu i brzmiałoby to nieźle, gdyby nie było ironią. Dodają, że chodzi o „harmonizację tradycji akademickich z wymogami coraz bardziej międzynarodowego rynku i nasilającej się konkurencji w szkolnictwie wyższym oraz narastającej presji proinnowacyjnej”.
Strategia rektorów napisana językiem hermetycznym, miejscami nawet niegramatycznym, sprawia wrażenie, jakby pochodziła z innej epoki. Zawiera, jak zapewniają autorzy, 181 propozycji zmian, z których wiele to postulaty wskazujące, jak nie powinno być, ale nie – jak to zmienić. Rektorzy tylko do pewnego stopnia przyjmują do wiadomości powszechną krytykę szkolnictwa wyższego. Według ich diagnozy, stan obecny można ocenić na trzy z plusem. Wystarczy, że ministerstwo wrzuci do systemu więcej pieniędzy. A resztę załatwi „promocja wśród studentów i doktorantów kodeksów etyki zawodowej oraz czuwanie nad przestrzeganiem kodeksów dobrych praktyk akademickich”. Więcej pieniędzy na naukę budżet państwa nie wysupła, a normy etyczne są spisywane od lat, ale, jak widać, nie mają żadnej mocy sprawczej.
Jedyna nowatorska propozycja rektorów to wprowadzenie powszechnej częściowej odpłatności za studia. Zasadniczo autorzy opracowania są zdania, że „po rozwiązania ustawowe należy sięgać w ostateczności”, ale w tym akurat punkcie uważają, że trzeba zmienić konstytucję.
Ludzie spoza środowiska akademickiego zaproponowali wizję śmiałą, przekazali ją w sposób przejrzysty i zrozumiały nawet dla laika. Według nich uczelnie wyższe nie są samotnymi wyspami, przeciwnie, celem ich istnienia jest dzielenie się wiedzą z resztą społeczeństwa, kształcenie kadr dla gospodarki, utrzymywanie praktycznych kontaktów ze społecznościami lokalnymi, z innymi uczelniami i naukowcami w kraju i za granicą. Ich zdaniem konkurencja jest dobra, bo pobudza innowacyjność.
Proponowaną przez nich rewolucję mieliby jednak przeprowadzać ludzie, którzy konkurencyjność i „presję proinnowacyjną” sami odbierają jako zagrożenie. Dlatego obie strategie wydają się bardziej romantyczne niż rozważne.