Gdyby na przykład ktoś poczuł się urażony zapisem w Dyrektorium Katechetycznym Kościoła Katolickiego (na jego podstawie powstają programy nauki religii), według którego „utrata wrażliwości na Boga, jest w istocie utratą wrażliwości na człowieka” – to nie ma się do czego odwołać.
Co więcej, w Polsce samo publiczne manifestowanie swojej obecności przez ateistów uchodzi czasem za obrazę uczuć religijnych. Tak było w przypadku bilbordów z hasłem: „Nie zabijam. Nie kradnę. Nie wierzę”. Niby prosty komunikat – bez wiary religijnej także można prowadzić uczciwe życie. Ale część środowisk , katolickich, z właściwą sobie logiką, odczytała go jako oskarżenie, że osoby wierzące kradną i zabijają.
Sprawa bilbordu w Lublinie wydawała się iść tym samym, utartym torem. Fundacja „Wolność od religii” wykupiła miejsce na tablicy znajdującej się na terenie szkoły podstawowej nr 20. Na plakacie jest rysunek budynku Sejmu, od którego nożycami odcinana jest kaplica. I podpis :”Konstytucja RP” oraz numery artykułów mówiące o rozdziale Kościoła od państwa i o wolności sumienia. Pani dyrektor Kinga Ostrowska kazała plakat zdjąć, jest bowiem sprzeczny ze statutem szkoły; nie zwróciła oczywiście uwagi na to, że właśnie ocenzurowała Konstytucję. Czyli jak do tej pory zgodnie z polską normą.
Aż tu nagle dyrektor Wydziału Oświaty, Piotr Burek stwierdził, że popełniła błąd i obiecał, że plakat wróci na swoje miejsce. Więcej! Pani dyrektor, zamiast odwołać się do miejscowego biskupa, wydała oświadczenie, w którym przyznaje, że powołała się na statut szkoły w sposób niezasadny i przeprasza wszystkich, którzy poczuli się dotknięci jej decyzją. „Nie było moim zamiarem urażanie niczyich uczuć” – pisze. I jest to chyba pierwszy w historii III RP przypadek, gdy urzędnik państwowy przyznał, że osoby niewierzące mają uczucia, które można urazić. I to na piśmie. Co prawda to tylko pani dyrektor szkoły podstawowej, ale jak głosi wyświechtane powiedzenie, każda droga zaczyna się od pierwszego kroku.