Emil Morgiewicz, który wstąpił do KOR w październiku 1976 r., bardzo się zdziwił, gdy przy kuchennym stole w warszawskiej restauracji Boscaiola na Powiślu zobaczył Janka Kęcika, syna swojego dawnego przyjaciela z KOR. Czy wszyscy synowie korowców zostali teraz kucharzami? – zapytał z przekąsem.
Kucharzem – znanym, telewizyjnym – był wszak Maciej Kuroń, syn Jacka. Kucharzem i współwłaścicielem restauracji Karmnik na warszawskiej Starówce jest Jakub Chojecki, syn Mirosława, współpracownika KOR. Gotujący w boskiej joli Janek Kęcik, rocznik 1982, jest synem filozofa Wiesława – założyciela tajnej organizacji Ruch i działacza jawnego KOR. Że będzie kucharzem, zdecydował dwa lata temu. Wcześniej próbował być studentem socjologii, pracownikiem agencji reklamowej i społecznikiem w kilku organizacjach pozarządowych. Janek wspomagał pomarańczową rewolucję na Ukrainie i pomagał zwalczać reżim Aleksandra Łukaszenki na Białorusi, jednak zawsze tęsknił za garnkami. Marzył, by przyjeżdżali do niego smakosze z najdalszych zakątków Warszawy. – W końcu się zdecydowałem zrealizować marzenia – mówi.
Coś jest na rzeczy z tym zamiłowaniem do kuchni, ale losy młodych potoczyły się rozmaicie. Starszy brat Janka – Mikołaj – jest księdzem. Mieszka i pracuje w Danii. Joanna Sokolińska, córka Ewy Milewicz, jest reporterką w „Gazecie Wyborczej”, tam też pracuje Paweł Wujec, syn Henryka. Janina Sonik, córka współpracowników KOR i założycieli Studenckich Kół Solidarności Lilianny i Bogusława Soników, studiuje jednocześnie medycynę i romanistykę. Maciej Onyszkiewicz, syn Wojciecha – resocjalizację, bo do historii nie miał serca. Studentem jest też Antoni Michnik, syn Adama – redaktora naczelnego „Gazety Wyborczej”. Córka Heleny Łuczywo, jego wieloletniej zastępczyni – Łucja Koch, pracuje w Muzeum Historii Żydów Polskich. Anna Blumsztajn, córka Seweryna, jednego z założycieli „Gazety Wyborczej”, jest dyrektorką wielokulturowego liceum humanistycznego im. Jacka Kuronia. Łączy ich jedno: – Oczekuje się od nas czegoś nadzwyczajnego tylko dlatego, że jesteśmy dziećmi znanych opozycjonistów – mówi Janina Sonik (25 lat).
Zwyczajność
W 1976 r. przez Polskę przeszła fala strajków i demonstracji robotniczych w odpowiedzi na wprowadzoną 24 czerwca podwyżkę cen. Radom, Ursus, Płock... Po stłumieniu buntów rozpoczęły się procesy. 17 lipca na korytarzu sądów na Lesznie – oprócz robotników i ich rodzin – pojawili się Jacek Kuroń, Antoni Macierewicz i Jan Józef Lipski oraz grupa harcerzy. Nawiązali już pierwsze kontakty z rodzinami prześladowanych robotników.
Właśnie wtedy narodził się pomysł organizacji, która działając jawnie i legalnie będzie bronić praw osób prześladowanych. Nazwę Komitet Obrony Robotników wymyślił Antoni Macierewicz, a w warszawskim mieszkaniu Antoniego Libery ustalono, że KOR jest otwarty dla każdego, kto zechce się przyłączyć. Pod koniec września 14 osób, m.in. pisarz Jerzy Andrzejewski, poeta Stanisław Barańczak, Antoni Macierewicz i Jacek Kuroń, napisało w apelu do społeczeństwa i władz PRL: „Powołując KOR do życia oraz działania – spełniamy obowiązek ludzki i patriotyczny, służąc dobrej sprawie Ojczyzny, Narodu, Człowieka”.
Co taka działalność oznaczała dla ich historii rodzinnych, bo przecież wtedy większość z sygnatariuszy była w wieku, w którym zakłada się rodziny, rodzi i wychowuje dzieci? Mama Joanny Sokolińskiej, Ewa Milewicz, która zajmowała się kolportażem wydawnictw drugiego obiegu, przyłączyła się do KOR trzy lata po jego powstaniu. Ojciec Joanny był drukarzem w Niezależnej Oficynie Wydawniczej. – Bardzo długo żyłam w przekonaniu, że jesteśmy zwykłą rodziną, bo przecież ani mama, ani tata nie zajmowali się niczym innym niż rodzice innych moich znajomych – wspomina Joanna Sokolińska (rocznik 1971). – Zdziwiłam się dopiero wtedy, gdy poszłam do szkoły, bo odkryłam, że nie wszyscy ludzie są w konspiracji.
Tuż po ogłoszeniu powstania KOR posypały się na sygnatariuszy i współpracowników represje. Ale ich dzieci niewiele z tego zapamiętywały.
– Zdawałam sobie wtedy sprawę, że są jacyś ludzie, którzy nie za bardzo lubią KOR, ale nie wiedziałam, na czym to polega – opowiada Sokolińska. To nowe słowo – KOR, które wciąż wypowiadali rodzice, kojarzyło się głównie z życiem pełnym przygód. We wspomnieniach Joanny znajomi rodziców z tego okresu są radośni, uśmiechnięci, kolorowi, jakby w kontraście do codziennej szarzyzny PRL.
Nie pamięta rewizji, tylko zabawy z dorosłymi w rewizję. – Uwielbiałam je, bo przychodzili nowi ludzie, nie było nudy i coś się w domu działo – opowiada. – Poranne łomotanie do drzwi było dla mnie sygnałem rozpoczynającej się nowej przygody. Mama czasem spuszczała sąsiadce na sznurku pakunki z książkami albo ktoś, poszukiwany właśnie listem gończym, uciekał od nas przez okno.
W stanie wojennym ulubionym dniem Joanny był pierwszy piątek miesiąca. Dzień wcześniej mama pisała dla niej zwolnienie do szkoły „z ważnych powodów rodzinnych”. Wychowawczyni raz zapytała o te powody, ale gdy dowiedziała się, że chodzi o widzenie z tatą na Rakowieckiej, to więcej nie dopytywała. – Przez półtora roku regularnie spotykałam tatę w tym samym miejscu i zawsze miał dla mnie czas, nigdzie się nie spiesząc – wspomina Joanna.
W dziecięcych marzeniach chciała być aktorką albo chirurgiem. – Ale potem człowiek zaczyna myśleć bardziej realnie. Ja wiedziałam, że gdy skończę studia, tak jak mama będę pisać w podziemnej gazetce i działać w opozycji. Pamięta, że w czerwcu 1989 r. siedziała na podłodze przed telewizorem, gdy spiker powtarzał informacje o wielkim sukcesie kandydatów Solidarności w wyborach do Sejmu kontraktowego. Koledzy mamy z KOR wyszli z aresztów i zostali posłami, senatorami, ministrami. – Obudziłam się w nocy i ogarnęło mnie przerażenie. Zdałam sobie sprawę, że już nie będzie podziemnych gazet i konspiracji. Co teraz będę robiła?
Nieobecność
Mirosław Chojecki był chemikiem w Instytucie Badań Jądrowych. Gdy milicja w czerwcu 1976 r. biła i zamykała robotników, zorganizował grupę harcerzy, która jeździła do Radomia pomagać prześladowanym i ich rodzinom. Jego syn – Jakub Chojecki, urodził się rok później. Pierwsze wspomnienie to wakacje spędzane z tatą w Dębkach. Sierpień był upalny, wylegiwali się na gorącym piasku. Nagle ojciec gdzieś zniknął. Trzyletnim Kubą przez kolejne dni opiekowali się koledzy taty. Babcia, która przyjechała kilka dni później, była bardzo zła na tatę, że zostawił malutkie dziecko bez opieki. – Ojciec pojechał do Gdańska pomóc strajkującym stoczniowcom.
Kolejne wspomnienie. Kuba chodzi po wąskim przedpokoju mieszkania w bloku na Stegnach, zbierając rozrzucone drzazgi, którymi zaścielona jest podłoga. Przed chwilą ktoś bardzo mocno pukał do drzwi. Pękły. Posypały się drzazgi. Nieproszeni goście oglądali książki na półkach, zaglądali do szuflad, do dziecinnego łóżeczka.
Jakub pamięta, że bardzo żałował dwóch ulubionych płyt z bajkami. – Domagałem się, by rodzice je odzyskali – mówi Jakub, który przy okazji dowiedział się, że nie o wszystkim rodzice go informują. Na przykład o domowej skrytce, w której przechowywane były dokumenty. – Wiedziałem, że ona jest gdzieś w naszym domu, że wystarczy coś nacisnąć lub przekręcić, by się przede mną otworzyła. Przez całe dzieciństwo jej bezskutecznie poszukiwałem.
Potem ojciec znów zniknął na bardzo długo. Przysyłał wtedy paczki do domu. Jakub pamięta, że były w nich piękne, kolorowe pudełka na ciastka. Rzucali się na nie z bratem. Zamiast słodyczy wysypywały się ze środka małe książeczki zadrukowane drobnymi literami.
Wiedział, że ojciec do Polski wrócić nie może. Więc co roku jeździli z bratem na wakacje do Francji, gdzie od lat przebywał. – Ojca te wspólne wakacje strasznie nużyły – opowiada Jakub. – Leżał na plaży, czytał gazetę i marzył, by jak najszybciej wrócić do Paryża, gdzie redagował „Kontakt”. On jest bardzo rodzinnym facetem, tylko się nudzi, gdy już tę rodzinę ma przy sobie. Może to dlatego, że jest pozbawiony empatii.
Polityka Jakuba nie wciągnęła – ostatni raz zaangażował się, gdy był w szóstej klasie – wieszał prezydenckie plakaty Tadeusza Mazowieckiego. W odróżnienia od ojca nie potrafi porwać za sobą tłumów, ale chętnie się do czegoś przyłączy. – Gdy społeczeństwo wymierzy rządzącym kopniaka, to chętnie w tym pomogę – mówi Jakub. – Nie interesuje mnie praca u podstaw, do rewolucji się przyłączę.
Wrastanie
Maciejowi Onyszkiewiczowi, rocznik 1986, bardzo trudno udaje się wycisnąć z ojca jakiekolwiek wspomnienia o KOR i opozycji. Kiedyś bardziej się ożywił, gdy Maciek – jako dziecko – zapytał go o Okrągły Stół; ojciec wtedy zaczął opowiadać o kompromisie, opozycji i porozumieniu. – Tyle że mnie chodziło o rycerzy okrągłego stołu króla Artura – wspomina Maciek.
Przy okazji kolejnych rocznic KOR ojciec powtarza Maćkowi zwykle to samo: że jest kombatantem z minionej epoki i że nie miał innego wyjścia. Gdy jesienią 1976 r. przyszedł do niego Antoni Macierewicz i zapytał: Wojtek, przyłączysz się? – nie mógł przecież odmówić.
– Ojciec mówi, że nie było się nad czym zastanawiać i że coś trzeba było robić – opowiada syn. – Najbardziej imponuje mi jego wiara w ludzi i przekonanie, że wszyscy powinni się wspierać. Kiedyś działał w KOR, potem w NGO, a dziś przynosi wodę oligoceńską sąsiadom i uczy polskiej historii czeczeńskie dzieci z gimnazjum na Raszyńskiej.
Niewiele o swoich rodzicach wiedziała też Janina Sonik, która urodziła się we Francji w 1986 r. i z Paryża do Krakowa przyjechała w 1995 r. Tyle że tata był antykomunistą i siedział w więzieniu, ale myślała, że ruch oporu w PRL był bardziej masowy. – Dopiero w polskim liceum dowiedziałam się, że poświęcali się nieliczni – mówi.
Rodzice opowiedzieli jej o swoim przyjacielu Staszku Pyjasie. Mama wyznała, że nigdy się tak nie bała jak po jego śmierci, gdy przygotowywała z innymi marsz protestacyjny. – Zdałam sobie wtedy sprawę, że oni walczyli, gdy byli w moim wieku – mówi Janina.
Socjolożka Anna Blumsztajn (rocznik 1977) – dyrektorka LO im. Jacka Kuronia – też wychowywała się we Francji. Do Polski przyjechała po ukończeniu paryskiego liceum w 1995 r. – Przyjechałam tylko na wakacje, ale poznałam fajnych ludzi i zostałam. Rozpoczęłam studia, bardzo mi się spodobały. I wrosłam – wspomina. Łatwo nie było, bo nie znała biegle polskiego. W bibliotece Uniwersytetu Warszawskiego czytała „Historię myśli socjologicznej” z prędkością pięciu kartek na godzinę. – Uznałam jednak, że tu więcej będę mogła zmienić niż we Francji. Dzięki ojcu zdążyła jeszcze poznać Jacka Kuronia.
Niezgoda
Janek Kęcik nie pamięta Polski sprzed emigracji. Miał trzy lata, gdy w 1985 r. z rodziną wyjechał do Szwecji. Tata powiedział, że chciał ich w ten sposób chronić przed złem. Dość miał rewizji i niepewności. W Szwecji rodzice Janka podpatrywali funkcjonowanie społeczności wiejskich, bo wiadomo było, że gdy coś w PRL drgnie, to wracają do Polski. – Tata żył w przeświadczeniu, że kiedyś będzie pomagał ją zmieniać – mówi Janek.
Wrócili w 1991 r. Janek trafił do warszawskiego Klubu Inteligencji Katolickiej, gdzie spotkał dzieci innych korowców: Maćka Onyszkiewicza, Andrzeja Celińskiego, Kubę Michałowskiego. W KIK dowiedział się, że są tu po to, by zagospodarować przestrzeń wolności, którą ich rodzice przez lata wyrąbywali. – Do dziś ciąży nam ich dziedzictwo – mówi Janek, który wyniósł z domu przeświadczenie, że nie można żyć tylko dla siebie. Jako działacz stowarzyszenia Wolna Białoruś starał się potem wpajać korowskie idee białoruskim opozycjonistom.
Maciejowi Onyszkiewiczowi ojciec przekazał, że ze wszystkich nauk KOR najważniejsze jest tworzenie wspólnoty i więzi między ludźmi. Właśnie tak funkcjonuje warszawski KIK, w którym działa Maciek. Jest tam wychowawcą młodzieży i redaktorem kwartalnika „Kontakt”.
Najważniejszą nauką, którą Joanna Sokolińska wyniosła z rozmów i obserwacji mamy oraz jej przyjaciół, jest świadomość, że prawdę można głosić w pojedynkę. Ale przyznaje, że w dorosłym życiu KOR bywał dla niej źródłem kompleksów i frustracji. – Cokolwiek w życiu zrobię, w porównaniu z ich osiągnięciami nic to nie będzie znaczyć. Żyłam w poczuciu winy, że zajmuję się sobą, moją rodziną i nie robię nic wielkiego, co by mogło świat zmienić.
Dla Anny Blumsztajn najważniejszym dziedzictwem jest kształtowanie wspólnoty i solidarność. – Ojciec pokazał, że jak bardzo się chce, to można każdą rzeczywistość zmieniać i kształtować ją według własnych wzorców. Dużo refleksji na tematy społeczne odziedziczyłam właśnie po nim. Anna stara się w swojej pracy pedagogicznej czerpać z niedocenionej – jak uważa – myśli społecznej KOR. Z ojcem się spiera. – Są to bardzo trudne rozmowy międzypokoleniowe. On uważa, że żyjemy w Polsce znacznie lepszej od PRL i powinniśmy się z tego cieszyć. Jemu się ta Polska, która jest też jego dziełem, bardzo podoba, a mnie znacznie mniej. Więc się trochę kłócimy. Nie zgadzam się na to, co jest, tak jak on nie zgadzał na to, co było.
PS. Dziękuję za pomoc Fundacji Projekt Polska realizującej projekt „Zakładajcie Komitety”.