Kraj

Jak nie parytet, to co?

Kobiety w polityce: skoro kobiety rzadziej osiągają sukces niż mężczyźni, dodatkowe wsparcie jest im najwyraźniej potrzebne.

70 proc. kobiet i 52 proc. mężczyzn jest za parytetem dla kobiet na listach wyborczych. Szczególnie chętnie parytet popierają osoby słabiej wykształcone, częściej ze wsi niż z miast - te zaskakujące wyniki sondażu ogłasza dzisiejsza „Gazeta Wyborcza". Nie mniej zaskakujący jest publikowany równolegle list 15 przeciwniczek parytetu. Sygnatariuszki, dziennikarki i pracowniczki nauki, piszą: „Sprzeciwiamy się wprowadzaniu parytetów dotyczących 50 procent udziału kobiet w parlamencie, rządzie, nauce. Takie rozwiązanie, zamiast promować kobiety, sugeruje, że nie są one na tyle zdolne i przedsiębiorcze, aby samodzielnie, bez dodatkowego wsparcia osiągać sukces."

Gdyby udział w gremiach sprawujących władzę zależał wyłącznie od kompetencji, już dawno kobiety powinny stanowić w nich co najmniej połowę. Od lat polskie kobiety są tak samo, a ostatnio nawet lepiej, wykształcone niż mężczyźni. Od lat są także w europejskiej czołówce, jeśli chodzi o częstotliwość prowadzenia własnych firm. Kobiety w Polsce są wystarczająco zdolne i przedsiębiorcze, by osiągać sukces. Skoro osiągają go rzadziej niż mężczyźni, dodatkowe wsparcie jest im najwyraźniej potrzebne.

W postulatach przedstawionych przez Kongres Kobiet, do których odnoszą się autorki listu, nie ma przy tym mowy o gwarancjach 50 proc. udziału kobiet w parlamencie, ale o zapewnieniu im połowy miejsc na listach wyborczych. Nie chodzi o obowiązek wybierania kogokolwiek, ale o obowiązek stworzenia chętnym szansy na walkę o mandat. „Parytety nie gwarantują, że w szacownych gronach zasiądą najlepiej przygotowane kobiety. Ten system bardzo szybko doprowadzi do sytuacji, w której promowane będą osoby nie tyle wybitne, ile statystycznie przydatne w procentowym reprezentowaniu określonej płci" - czytamy w liście.

Niestety, dziś na listach wyborczych można znaleźć bardzo wielu może przydatnych, ale przypadkowych mężczyzn. Jeśli zaś zaprzęgać statystyki - przypadkowa polska kobieta więcej wie dziś o świecie, jest zdrowsza i mniej podatna na nałogi niż przypadkowy mężczyzna. „Dyskryminacja kobiet w naszym kraju wspierana jest głównie siłą stereotypów i obyczajów" - piszą sygnatariuszki. Święte słowa. Ale czytamy dalej: „skuteczne przeciwdziałanie (dyskryminacji) wymaga innych działań niż odgórnie narzucane biurokratyczne dyrektywy oraz korzystanie z takich mechanizmów egzekwujących praktyczne równouprawnienie płci, które szanują polski dorobek". Nie rozumiem tego zdania. Rozumiem, że autorki listu przyznają, iż problem jednak istnieje i że sprzeciwiają się rozwiązywania go - na przykład - przez parytety. Nie rozumiem jednak, co konkretnego proponują w zamian? Kobietom, które same odniosły sukces, zdarza się lekceważyć problem nierówności, występować z pozycji - „przecież ja sobie poradziłam...". Nie jest to całkiem fair wobec tych, które radzą sobie gorzej.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Rynek

Jak portier związkowiec paraliżuje całą uczelnię. 80 mln na podwyżki wciąż leży na koncie

Pracownicy Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego od początku roku czekają na wypłatę podwyżek. Blokuje je Prawda, maleńki związek zawodowy założony przez portiera.

Marcin Piątek
20.11.2024
Reklama