Honorata Kaczmarek, ładna blondynka, w rozmowie spokojna, nie narzucająca swojego zdania. Wcześniej tylko raz udzieliła wywiadu (Teresie Torańskiej dla „Dużego Formatu”). Było to zaraz po wybuchu głośnej afery z przeciekiem w tzw. sprawie gruntowej Andrzeja Leppera. Potem zamknęła drzwi domu w Gdyni i długo ich nie otwierała, chociaż natarczywi dziennikarze wciąż stali za progiem. Nie chciała istnieć publicznie, myślała, że wszystko co złe szybko minie i życie rodziny Kaczmarków (jej, męża i dwóch synów) wróci do normy. Ale nie wróciło.
Na głowę Janusza Kaczmarka sypały się razy. Oskarżano go o udział w ostrzeżeniu lidera Samoobrony, o fałszywe zeznania, o zdradę własnego obozu politycznego i sprzeniewierzenie się misji urzędnika państwowego. Do dzisiaj, były już prokurator, jeździ po całej Polsce i albo składa wyjaśnienia jako podejrzany, albo zeznaje jako świadek w sprawach prowadzonych z jego zawiadomienia. Zajął się zaniedbaną pracą doktorską, napisał książkę o porwaniach dla okupu, pisze kolejną o zabytkach.
Honorata Kaczmarek we wrześniu 2007 r. mówiła Torańskiej: „Nie jestem prawnikiem, ale według mnie, aby wejść do kogoś do domu, trzeba najpierw zebrać odpowiedni materiał dowodowy, a nie zaczynać od wchodzenia do domu i szukania tam kwitów”. Nawiązywała do historii Barbary Blidy, ale miała też na myśli rewizje, jakich Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego dokonywała w willi Kaczmarków. Funkcjonariusze czegoś szukali, coś zabierali i „zabezpieczali”, a ona musiała to znosić. – Ale potem coś w niej pękło – wspomina Janusz Kaczmarek.