Historia

Wojna o pokój

Delegaci Kongresu Intelektualistów w auli Politechniki Wrocławskiej. Delegaci Kongresu Intelektualistów w auli Politechniki Wrocławskiej. PAP
Dokładnie 63 lata przed obecnym Kongresem Kultury w tymże Wrocławiu odbył się kongres, o którym mówił cały świat. Światowy Kongres Intelektualistów w Obronie Pokoju.
27 sierpnia 1948 r. Od lewej: Pablo Picasso, architektka z Cejlonu Minnette De Silva, amerykanski rzezbiarz Jo Davidson i delegat z Indii, pisarz Mulk Raj Anand.PAP 27 sierpnia 1948 r. Od lewej: Pablo Picasso, architektka z Cejlonu Minnette De Silva, amerykanski rzezbiarz Jo Davidson i delegat z Indii, pisarz Mulk Raj Anand.
Pisarz Aleksander Fadiejew zaatakował kolegów z Zachodu, czym wywołał powszechną konsternacje.PAP Pisarz Aleksander Fadiejew zaatakował kolegów z Zachodu, czym wywołał powszechną konsternacje.

Już same nazwiska uczestników świadczyły o randze przedsięwzięcia. Pisarze: Roger Vailland, Vercors, Louis Aragon, Paul Eluard, Julien Benda, Ilja Erenburg, Michaił Szołochow, Jan Drda, Anna Seghers, Jarosław Iwaszkiewicz, Jan Parandowski, Maria Dąbrowska; uczeni: Irena Joliot-Curie, Julian Huxley, Alan Taylor, György Lukács, Ludwik Hirszfeld, Hugo Steinhaus, Stanisław Ossowski, Kazimierz Ajdukiewicz; muzycy: Georges Auric, Andrzej Panufnik, Grzegorz Fitelberg; malarze: Renato Guttuso, Fernand Léger, Ksawery Dunikowski, Pablo Picasso... Zwłaszcza ten ostatni – gwiazda największej wielkości.

Mieczysław Bibrowski, korespondent Polskiej Agencji Prasowej w Paryżu, był emisariuszem polskich i francuskich organizatorów Kongresu do słynnego malarza, który mieszkał w Prowansji. Picasso: – To bardzo trudna sprawa (wyprawa do Wrocławia). Nie mam i nie mogę mieć paszportu francuskiego ani hiszpańskiego, jestem apatrydą. Od dziesiątka lat nie ruszałem się z Francji i nie lubię podróżować. Poza tym są jeszcze sprawy rodzinne (żona Picassa była w ciąży)... Bibrowski: Rząd polski odda do dyspozycji samolot... Nie trzeba będzie żadnych formalności...

„Zrobiło to na Picassie pewne wrażenie – odnotował Bibrowski. – Nie odpowiadając wprost, zapytał: – Myśli pan, że naprawdę grozi wojna?...”.

Wielu ludzi w Europie i w Ameryce tego się wówczas obawiało. Był to czas rosnącego gwałtownie napięcia międzynarodowego. Zimna wojna prawie sięgała apogeum. Na wschodzie Europy eliminowano ugrupowania prawicowe i nie dotrzymywano zobowiązań w sprawie wolnych wyborów (chociażby w Polsce), na zachodzie – usunięto komunistów z koalicyjnych rządów Włoch i Francji. Na wschodzie szykowano się do demaskowania spisków antysocjalistycznych (ofiarami padną m.in. Tito i Gomułka), na zachodzie – doktryna Trumana (Containment) zakładać będzie powstrzymanie ruchów narodowowyzwoleńczych i ograniczenie wpływu ZSRR. A przy tym faktem był (jeszcze w początku 1948 r.) monopol amerykański na bombę atomową.

Picasso wahał się długo, czy ma jechać do Wrocławia. Nigdy jeszcze nie leciał samolotem. Kiedy już poleci – wykrzyknie do Bibrowskiego, po obejrzeniu ziemi z powietrza: „Boże, przecież to kubizm, czysty kubizm! Jakże wam jestem wdzięczny, że pozwoliliście mi to zobaczyć”.

Pisarze, filozofowie, naukowcy i artyści wielokrotnie wcześniej występowali publicznie w imię wyższych racji – państwowych, narodowych, klasowych, w obronie wolności i pokoju. Przykładem jesień 1914 r. We wszystkich krajach uczestniczących w konflikcie znakomici pisarze zaangażowali się w propagandę wojny. We Francji Henri Bergson wojnę z Niemcami nazwał wojną cywilizacji z barbarzyństwem, na co Niemcy – w tym Tomasz Mann – odpowiedzieli, że „duch roku 1914” to walka głębokiej niemieckiej kultury z tandetną francuską cywilizacją. Gdy brytyjscy pisarze Kipling, Chesterton, Conan Doyle, Wells czy Trevelyan pisali, że moralnym obowiązkiem jest sojusz z Francją i Rosją, przeciwstawiając zarazem pruskiemu militaryzmowi niemiecką kulturę, dwa tygodnie później 93 niemieckich intelektualistów odpowiedziało patetycznym apelem „Do świata kultury”. Odrzucili w nim oskarżenia o spowodowanie i barbarzyńskie prowadzenie wojny. Notabene: Albert Einstein wraz z dwoma kolegami zgłosił pacyfistyczne votum separatum wobec tego apelu.

Rewolucja i powojenny chaos stały się znakomitym biotopem dla inteligentnych propagandystów narodowej, klasowej czy rasowej mocy. Intelektualistów oszałamiała budowa nowego społeczeństwa, narodowej wspólnoty czy bezklasowego komunizmu. Dojście w Niemczech Hitlera do władzy, pucz generała Franco w Hiszpanii i stalinizm w Rosji wzmacniały intelektualny ferment.

Z tej atmosfery narodziła się idea Paryskiego Międzynarodowego Kongresu Pisarzy w Obronie Kultury. Zwołany w czerwcu 1935 r. był wydarzeniem bez precedensu. Inicjatorami byli Francuzi – wśród nich Romain Rolland, Henri Barbusse, André Gide, André Malraux – ale poprzez obecność w komitecie Ilji Erenburga jasne było, że Kongres ma poparcie Moskwy. Wzięli w nim udział pisarze z 38 krajów, wśród nich Brecht, Seghers, Huxley, Aragon. Jednak ta mobilizacja nie mogła przesłonić nieprzekraczalnych pęknięć. Tuż przed Kongresem popełnił samobójstwo poeta René Crevel. Ponieważ André Breton publicznie spoliczkował Erenburga za jego brutalne ataki na surrealizm w ramach obowiązującej już w ZSRR doktryny socjalistycznego realizmu, więc delegacja radziecka wymusiła wykluczenie z Kongresu Crevela, który był nie tylko surrealistą, ale i trockistą. Chory na gruźlicę nie wytrzymał wykluczenia politycznego i artystycznego. Kongres był sceną przenikliwych wypowiedzi, żarliwych przestróg i zapewnień, ale także demonstracją bezsiły inżynierów dusz. Na Zachodzie Front Ludowy nie powstrzymał generała Franco ani katastrofy Francji w 1940 r. Natomiast na Wschodzie Stalin rozpętał kolejną falę terroru, którego ofiarą padli także popierający system radziecki intelektualiści.

Apel paryski, by organizować podobne kongresy lokalne, w Polsce podchwycili intelektualiści – jak to się mówiło – komunizujący i lewicujący. W 1936 r. zorganizowali we Lwowie Zjazd Pracowników Kultury. Uczestniczyli w nim m.in. Tadeusz Kotarbiński, Emil Zegadłowicz, Stefan Czarnowski, a także lewicowi inteligenci polscy, ukraińscy i żydowscy. Odwoływał się do humanizmu, przestrzegał przed nadciągającym barbarzyństwem, ale podobnie jak kongres paryski biegu historii nie odwrócił.

Kongresy pisarzy i zjazdy intelektualistów były w okresie międzywojennym domeną lewicy. Dla partyjnych organizatorów stanowiły ważne wydarzenie propagandowe, były świadectwem rządu dusz. Dla uczestników były źródłem religijnej wręcz wiary w siłę sprawczą kultury, przekonania, że nie tylko – jak mówił Marks – byt kształtuje świadomość, lecz awans społeczny dokonuje się przez rozwój kultury, a ta z kolei jest narzędziem w walce politycznej z zacofaniem, wyzyskiem i faszyzmem.

Do obu sposobów myślenia nawiązywał Światowy Kongres Intelektualistów w Obronie Pokoju zorganizowany 25–28 sierpnia 1948 r. w auli Politechniki Wrocławskiej. Nawiązywał do kongresu paryskiego sprzed 13 lat, ale rozmachem go przerastał. Wzięło w nim udział ponad 400 znakomitości światowej kultury, oczywiście w większości lewicowej. Niektóre z nazwisk wymieniliśmy na wstępie. Przypomnijmy jeszcze kilka z polskiej listy: Władysław Broniewski, Zofia Nałkowska, Tadeusz Kotarbiński, Józef Chałasiński, Kazimierz Wyka, Jan Dembowski, Leon Schiller, Antoni Słonimski, Julian Tuwim. Własne orędzie przysłał Albert Einstein. Przez moment wydawało się, że Polska jest gospodarzem spotkania, które ma zapobiec zatrzaśnięciu się żelaznej kurtyny.

Pomysłodawcą Kongresu był – wszystko na to wskazuje – wszechpotężny, jeszcze, dyrektor Czytelnika Jerzy Borejsza, choć do autorstwa przyznaje się także Mieczysław Bibrowski, a Krystyna Kerstenowa powątpiewa, czy któryś z polskich komunistów odważyłby się wystąpić z pomysłem niezgodnym z interesami Moskwy. Oczywiście nie. Można jednak postawić tezę, że Warszawa poprzez Kongres chciała podtrzymać więzi z Zachodem, zerwane wymuszonym przez Stalina odrzuceniem przez Polskę planu Marshalla i represjonowaniem PSL, a także pokazać, że potrafi zagospodarować otrzymane w Poczdamie ziemie na zachodzie. Służyła temu zorganizowana ogromnym nakładem środków Wystawa Ziem Zachodnich – którą w ciągu trzech miesięcy obejrzały 2 mln ludzi.

Kongres Intelektualistów zorganizowano nie licząc się z kosztami. Nie wszystkich jednak udało się pozyskać – nie przyjechał, choć bardzo nalegano, Walter Lippman. Odmówili – karni zwykle – niektórzy komuniści. Wybitny niemiecki krytyk i profesor literatury Hans Mayer przyznał po latach, że Johannes R. Becher, wcześniej dobry ekspresjonistyczny poeta, w czasie wojny emigrant w Moskwie, a po utworzeniu NRD – minister kultury, uparł się: „Do Breslau pojadę, ale nie do Wrocławia”. Ci z Niemców, którzy przyjechali, nie kwapili się z zabraniem głosu. Oczekiwano wystąpienia Anny Seghers, ale autorka „Siódmego krzyża” jedynie przedstawiła oficjalnego mówcę delegacji, głównego ideologa partyjnego Alexandra Abuscha.

Dla polskiej delegacji Kongres był rozpaczliwą próbą odwrócenia – jak to wyraził prof. Chałasiński – śmiertelnego niebezpieczeństwa podziału Europy na „dwa wrogie obozy zwrócone przeciwko sobie oraz całkowitego zniszczenia kultury europejskiej”. Dla Moskwy – akcją propagandową przeciwko amerykańskiej bombie atomowej i pokazaniem pięści. Borejsza opowiadał potem, że radzieccy delegaci uprzedzili go: „Mamy tu do przeprowadzenia kroki trudne i niezbędne. To bagno. Musimy je oczyścić. Nie przyjechaliśmy tu z misją rozjemczą”.

Mokrą robotę na samym początku Kongresu wykonał Aleksander Fadiejew. Zebranym rzucił w twarz: „Nie jesteście pod jarzmem niemieckim tylko dlatego, że miliony żołnierzy radzieckich przelało za was krew”. Oskarżył „amerykańskich imperialistów” o tworzenie reżimów na wzór hitlerowskiego i przygotowywanie nowej wojny. A zachodnich intelektualistów o dekadencję. Jego zdanie przeszło do historii: „...gdyby hieny umiały władać piórem, to to, co by tworzyły, przypominałoby z pewnością książki Millerów, Eliotów, Malraux i innych Sartre’ów...”. Jak w latach 30. tak i teraz atak stalinowskich ideologów był wymierzony nie tyle w pisarzy prawicowych, ile w tych „towarzyszy podróży” socjalizmu, którzy wymykali się spod kontroli Moskwy.

Groziło zerwanie Kongresu. Skoro się zbliża wojna, to fronty, również wśród intelektualistów, mają być tak jasne jak w 1914 r. Atak na Sartre’a i Malraux – we Francji autorytety moralne – wywołał konsternację. I oburzone repliki. Julien Benda w przerwie wypytywał Erenburga, dlaczego nikt mu nie chce powiedzieć, co się stało z jego znajomymi Bablem i Kolcowem – ofiarami czystek 1937 r. A brytyjski historyk Tylor odpowiedział Fadiejewowi publicznie, że zadaniem intelektualistów jest głoszenie tolerancji i zgody, a nie nienawiści, podczas gdy „tu się głosi wojnę, a nie pokój”, i przypomniał, że w 1939 r. to Anglia i Francja wypowiedziały wojnę Hitlerowi w obronie Polski. Podobnie wypowiadali się Huxley i Stapledon: Nie zakładajmy, że absolutna prawda leży tylko po jednej stronie. Starajmy się lepiej zbliżyć do siebie. A Max Frisch krótko: Nie jestem ani za pokojem radzieckim, ani amerykańskim, lecz za pokojem w ogóle. Fadiejew, gdy zachodni intelektualiści mu replikowali, demonstracyjnie zdejmował słuchawki. Huxley, Taylor i kilku innych wyjechało z Wrocławia.

Francuska dziennikarka Dominique Desanti zanotowała, że w czasie wystąpienia Fadiejewa Borejsza przypominał zasztyletowanego akrobatę. Katastrofę zerwania Kongresu odwrócił Jakub Berman, który zadzwonił do Mołotowa z prośbą o interwencję. Mołotow się ociągał, ale w końcu zapewne wpłynął na Fadiejewa, bo w następnych dniach ton delegacji radzieckiej złagodniał.

Nie był to jedyny zgrzyt na Kongresie. Polskim organizatorom szczególnie zależało na przyjeździe Einsteina. Nie przyjechał, ale przysłał list i orędzie, w którym dla dobra pokoju domagał się rewolucyjnych przemian w polityce międzynarodowej – państwa powinny zajmować się głównie polityką wewnętrzną, natomiast międzynarodową, w tym również kontrolą nad bronią atomową, powinny się zająć instancje międzynarodowe zdolne rozwiązywać konflikty. Taki szkic rządu światowego był kompletnie sprzeczny z celami Kremla, który lada chwila miał obwieścić światu, że również dysponuje bombą atomową. A zresztą w warunkach rozpędzającej się zimnej wojny był całkowicie utopijny. Toteż we Wrocławiu odczytano jedynie list Einsteina i obiecano, że jego orędzie ukaże się w materiałach kongresowych. Ukazało się, ale... w „New York Timesie”. W Polsce opublikowała je dopiero w lipcu 1980 r. POLITYKA.

Po Kongresie pozostał w Polsce gołąbek pokoju naszkicowany przez Picassa w restauracji wrocławskiego hotelu Monopol, jego ceramika oraz dykteryjka o tym, jak to w czasie kolacji najpierw zdjął marynarkę, potem krawat, a w końcu i koszulę prezentując efektowny nagi tors. Pozostała pamięć o brutalnej napaści Fadiejewa na zachodnich intelektualistów: „Nie ulega wątpliwości, że Kongres nie był skierowany przeciwko wojnie w ogóle, ale przeciwko ewentualnemu wybuchowi wojny amerykańsko-rosyjskiej teraz, w tej chwili, kiedy wojna jest dla Rosji niedogodna. (...) Kongres ten jest tylko dowodem, że Rosja nie ma jeszcze bomby atomowej (choć nie wątpię, że ją przygotowuje) i dlatego dąży do zmobilizowania wszystkich sił (...), by rozkładać gotowość wojenną we wszystkich krajach prócz własnego” – zanotowała Maria Dąbrowska w „Dzienniku”. O tym dowiedzieliśmy się 35 lat po jej śmierci, gdy dziennik ujawniono opinii publicznej. Wtedy jednak skomentowała Kongres wrocławski następującymi słowami: „W czasach, kiedy wojny nie wciągały w tryby całych narodów, mogła być jeszcze mowa o jakiejś autonomiczności literatury i sztuki, o możności rozwoju tych dziedzin ducha pomimo wojny i na marginesie wojny. Dziś, wiemy dobrze, ani marzyć o tym nie można”.

Wrocław nie uratował pokoju. W 1950 r. wybuchła wojna koreańska. I znów intelektualiści po obu stronach żelaznej kurtyny stali się piewcami jedynie słusznej sprawy własnego obozu. Odpowiedzią na Kongres wrocławski było utworzenie w 1949 r. w Paryżu konkurencyjnej organizacji Kongresu w Obronie Wolności Kultury (CCF), zgromadzenia lewicowo-liberalnych intelektualistów przeciwko totalitaryzmowi. Obok Benedetta Croce, Karla Jaspersa, Bertranda Russella, François Bondy, Raymonda Arona czy Igora Strawińskiego znaleźli się w nim pisarze atakowani we Wrocławiu przez Fadiejewa i byli „towarzysze podróży” komunizmu jak Ignazio Silone.

W czerwcu 1950 r. CCF zorganizował w Berlinie Zachodnim własny zjazd, a wydawane przez Kongres pisma „Der Monat”, „Tempo presente”, „FORUM”, „Preuves” czy „Encounter” przez lata nadawały ton życiu intelektualnemu Zachodu oddziałując również na intelektualistów z Europy Środkowo-Wschodniej. Ujawnienie w latach 60. powiązań Kongresu z CIA spowodowało kryzys zaufania i rozwiązanie Kongresu w 1969 r.

Odwilż po śmierci Stalina w 1953 r., XX Zjazd KPZR w 1956 r. oraz polityka odprężenia, rozpoczęta przez Kennedy’ego i Chruszczowa kompromisem w czasie kryzysu kubańskiego, stworzyły intelektualistom europejskim nowe możliwości dialogu niezwiązanego ramami kongresów organizowanych pod dyktando ideologów partyjnych i tajnych służb.

Wraz z upadkiem żelaznej kurtyny i upadkiem komunizmu skończyło się zapewne stulecie intelektualistów jako inżynierów dusz i strażników prawd niepodważalnych. Nowe media zmieniają model kultury Zachodu. Ale kongresy kultury nadal są chętnie urządzane. Jako medialne eventy.

Polityka 37.2011 (2824) z dnia 07.09.2011; Historia; s. 63
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Świat

Trump bierze Biały Dom, u Harris nastroje minorowe. Dlaczego cud się nie zdarzył?

Donald Trump ponownie zostanie prezydentem USA, wygrał we wszystkich stanach swingujących. Republikanie przejmą poza tym większość w Senacie. Co zadecydowało o takim wyniku wyborów?

Tomasz Zalewski z Waszyngtonu
06.11.2024
Reklama