W sumie w 27 krajach wybrano 736 europosłów. Pierwsi do urn poszli Brytyjczycy i Holendrzy - 4 czerwca. Następnego dnia Irlandczycy i Czesi. W sobotę, 6 czerwca, zakończyło się eurogłosowanie na Malcie, Słowacji, Cyprze i w Łotwie. A 7 czerwca głosowano w pozostałych 19 krajach UE.
Najniższa w historii frekwencja - 43 proc. - świadczy nie tylko o zniechęceniu Unią, ale też o kiepskich notowaniach rządów w poszczególnych krajach.
WIELKA BRYTANIA
W Wielkiej Brytanii kampania, połączona z wyborami lokalnymi, toczyła się w cieniu afer finansowych i rozpadu rządu. Kłótnie politycznych tuzów pozwoliły wypłynąć mniejszym i skrajnie populistycznym ugrupowaniom. Z politycznego niebytu wyszła Partia Niepodległości, nawołująca otwarcie do opuszczenia unijnego pokładu („Anglia płaci Unii 40 mln funtów dziennie, a w zamian dostaje 8 nowych przepisów co 24 godziny, czyli biurokrację i absurdalne wytyczne"), a skrajnie prawicowa Brytyjska Partia Narodowa znacznie poprawiła swoje notowania.
Tuż przed wyborami do dymisji podało się czterech ministrów. To jednak nie odbudowało zaufania Brytyjczyków do rządzącej Partii Pracy, która przegrała wybory lokalne, a w wyścigu o europarlament wyprzedzili ich konserwatyści (28,6 proc.), i antyeuropejscy niepodległościowcy z UKIP (17,4 proc.). Podczas kampanii wyborczej konserwatyści ciągle nawoływali premiera Gordona Browna do podania się do dymisji. Kto wie czy teraz on sam nie zacznie się nad tym poważnie zastanawiać?
HOLANDIA
W Holandii, przy 36,5 proc. frekwencji zaskoczyło duże poparcie (17 proc.) dla skrajnie prawicowej Partii nad rzecz Wolności Geerta Wildersa (PVV). Wilders uważa, że Unia powinna być tylko organizacją handlową, chce ze Wspólnoty usunąć Rumunię i Bułgarię i sprzeciwia się dalszemu rozszerzeniu. I jak widać w czasach kryzysu i rosnącego bezrobocia grupa Holendrów, która już dawno twierdziła, że wpłacają zbyt dużo do unijnej kasy, jak na to co dziś z niej dostają, powiększa się i coraz chętniej wspiera PVV. Wilders wyśle do Brukseli 4 posłów, a rządząca partia chrześcijańsko-demokratyczna (CDA), która uzyskała 19,9 proc. poparcie, tylko o jednego więcej.
NIEMCY
Niemcom europarlament kojarzy się z wygodną emeryturą i odsunięciem na boczny tor. Jeszcze niedawno żartowali, że jeśli ktoś ma dziadka to powinien go wysłać do Parlamentu Europejskiego. Dziś kandydaci są młodsi i dobrze zorientowani w tematyce europejskiej, ale brukselska kariera wciąż nie jest dla niemieckich polityków szczytem marzeń. Nawet lokale wyborcze były podczas tych wyborów czynne krócej niż przy innych; można było oddać głos tylko między 8.00 a 18.00. Wyższą frekwencję miało zapewnić połączenie eurowyborów z referendum, np. w Berlinie, w sprawie uzyskania przez lotnisko Tempelhof statusu dziedzictwa kulturowego, albo z innymi wyborami, tak jak w Meklemburgii, gdzie 7 czerwca zorganizowano też wybory komunalne.
W kampanii wyborczej Niemcy raczej myśleli o własnym podwórku niż o Europie. - W porównaniu z problemami gospodarczymi Unia Europejska przestaje mieć znaczenie - mówi Katarina Bader, wykładowczyni na Uniwersytecie w Monachium. I dodaje, że 2009 jest rokiem wyborów parlamentarnych, które dla Niemców są o wiele ważniejsze. Kampania do PE była więc raczej wstępem do kampanii do Bundestagu. Wygrana chadeckich partii CDU i CSU (ponad 38 proc. poparcie) - i słaby wynik Socjaldemokratów (SPD) (ok. 21 proc.) pokazuje na co która partia może liczyć we wrześniowych wyborach parlamentarnych.
CZECHY
Czesi wybrali centroprawicową partię ODS (31,4 proc.), co zapewni jej posłom 9 miejsc w PE (na 22). Niemal przez całą kampanię wyborczą prowadzenie utrzymywali lewicowi socjaldemokraci (CSSD), ale ostatecznie lepszy wynik uzyskało ODS. W kampanii nie było debat na temat Traktatu Lizbońskiego. Czescy politycy raczej podnosili sprawy krajowe, zajmowali się kryzysem finansowym i szukaniem sposobu na załatanie dziury budżetowej.
Niedawne wspomnienie, raczej słabej czeskiej prezydencji i postawa prezydenta Vaclava Klausa sprawiła, że w Europie przypięto Czechom etykietkę największych eurosceptyków wśród nowej unijnej dziesiątki. - Ale to nieprawda – przekonuje Cestmir Lang, czeski dziennikarz i publicysta. - Czechy to nie antyeuropejska wyspa. Jedynym absolutnym przeciwnikiem Europy jest prezydent Klaus. Dwa miesiące temu, kiedy zapytano Czechów czy popierają Traktat Lizboński, blisko 60 proc. było „za”.
WŁOCHY
Włoskim wyborom do PE towarzyszyły wybory samorządowe m.in. burmistrzów Bolonii, Florencji i Bari. Ale i tak, podczas całej kampanii, wszystko kręciło się wokół Silvio Berlusconiego i jego Ludu Wolności. Premier chcąc przyciągnąć głosujących otwierał jako jedynka każdą listę swojej partii. Do podobnego ruchu nakłonił kilku bardziej popularnych i rozpoznawalnych ministrów. Zapewne dzięki znanym twarzom Lud Wolności uzyskał blisko 35 proc. poparcie, a centrolewicowa Partia Demokratyczna zaledwie 26 proc. Jak widać Berlusconiemu nie zaszkodziły plotki o romansie z osiemnastolatką, ani też informacje o tym, że rządowymi samolotami woził prywatnych gości na przyjęcia, jakie wydawał w swych rezydencjach. Oczywiście do Brukseli ani on, ani jego podwładni wcale się nie wybierają; zrobili swoje, a zaraz po wyborach w zaciszu gabinetów przekażą możliwość wyjazdu mniej znanym partyjnym kolegom.
HISZPANIA
W Hiszpanii wygrała prawica (42,2 proc.). Partia Ludowa z Mayorem Oreją na czele pokonała rządzących Socjalistów (38,5 proc.). Chociaż socjaliści premiera Jose Zapatero straszyli Hiszpanów wojującym polskim księdzem, agresywnym niemieckim skinem i włoskim zacofanym rolnikiem, który nie wierzy w globalne ocieplenie. „Jeśli poprzesz prawicę możesz obudzić się właśnie w takiej ksenofobicznej i zacofanej Europie" - przekonywali. Jak widać Hiszpanie nie dali się przekonać.
FRANCJA
We Francji kampania też toczyła się przez pryzmat polityki wewnętrznej. Sarkozy'emu marzył się jak najlepszy wynik partii UMP (Unia na Rzecz Ruchu Ludowego), bo liczył że w ten sposób znowu przekona do siebie Francuzów. Zachęcał hasłem - „Kiedy Europa chce, Europa może" i jak widać kiedy Sarkozy chce, Sarkozy może. UMP zgarnął najwyższe 28 proc. poparcie.
Socjaliści, którzy z plakatów wyborczych mówili, że trzeba „zmienić Europę teraz" zaczęli od swoich przywódców. Ségolène Royal i Martine Aubry, niedawno jeszcze zaciekłe rywalki w walce o przywództwo partii, zakopały topór wojenny i w kampanii wyborczej ramię w ramię walczyły o miejsca w europarlamencie. Nie udało im się jednak uzyskać nawet 17 proc. poparcia. Zaraz za Socjalistami uplasował się Ruch Ekologia Europa (16,2 proc.), z popularnym Danielem Cohn-Benditem na czele. Chcą zreformować przemysł, środowisko i rolnictwo, a wyborców przyciągnęli hasłem „Nawrócenie na ekologię to jedyny sposób na uratowanie miejsc pracy.
Największą niespodzianką jest czwarta pozycja (8,5 proc. poparcie) niewielkiej partii „MoDem" Françoisa Bayrou, który nie ukrywa, że za 3 lata chciałby stanąć do walki o fotel prezydenta Republiki. W kampanii wszyscy zdawali sobie sprawę, że chodzi o politykę unijną, ale też - i nie wiadomo czy nie bardziej - o utrwalenie przed wyborami prezydenckimi własnego wizerunku na scenie wewnętrznej.
SZWECJA
Szwedzi też rozgrywali polityką krajową, ale im zależało na frekwencji głównie ze względu na przewodnictwo Unii, które obejmują 1 lipca. Postawili więc w tej kampanii na tematy społeczne; kandydaci na eurodeputowanych podejmowali problemy bliskie zwykłemu obywatelowi, np. zajmowali się sprawami socjalnymi, albo - tak jak kandydaci Partii Piratów - domagali się swobodnej wymiany plików na Internecie. Jak widać strategia przyniosła rezultaty bo Partia Piratów otrzymała 7,1 proc. głosów, co być może zapewni jej miejsca w PE. Największe poparcie uzyskali Socjaldemokraci (24,6 proc.) co zapewni im 5 na 18 miejsc w Parlamencie Europejskim i Centroprawica (18,8 proc.), tworząca w Szwecji koalicję rządzącą, która obsadzi 4 fotele.