Ów cypel, największą tutejszą atrakcję, dr hab. Krzysztof Skóra, przyrodnik, twórca fokarium, nazywa końcem Polski. Wielu helan woli określenie „początek Polski”. Skóra uważa, że przemawia przez nich kompleks. Tak czy siak, cypel jest niezwykle ważny. Bo można tu zbudować Florydę II albo stworzyć enklawę przyrodniczą. Przyrodnik wyobraża sobie pomosty oddalone o jakieś 100 m od plaży na cyplu. Z tych pomostów turyści mają widok na skrawek dziewiczej przyrody, bez plażowiczów leżak przy leżaku.
Wiadomo, że coś zgoła odmiennego marzy się deweloperom, którzy radzi byliby jak najbliżej plaży pobudować hotele i apartamentowce. W Jastarni i Juracie apartamenty z widokiem na morze sprzedają się znakomicie po 12–20 tys. zł za m kw. Ale Jurata pęka już w szwach. Gmina od pięciu lat nie pozbyła się żadnej działki. Sprzedają osoby prywatne. Deweloperzy burzą niewielkie przedwojenne domki, budują okazałe apartamentowce. Ubywa zieleni.
– Apartamentowce tworzą pewien klimat, Jurata pachnie pieniędzmi – mówi Zbigniew Chmaruk, wiceburmistrz Jastarni, do której należy Jurata. – Niektórzy przyjeżdżają głównie po to, żeby się pokazać w klimacie pieniądza.
Zbigniew Niemczycki ma w Juracie hotel, Ryszard Krauze kameralną nieruchomość od strony zatoki, w dobrym sąsiedztwie panów Wilandta i Bobińskiego, założycieli spółki giełdowej Wilbo.
W klimacie pieniądza ceny działek dochodzą do 1500 zł za m kw. W Jastarni jest taniej – po 500–600 zł za m kw. Hel był jeszcze tańszy, ale w ubiegłym roku zaczął dorównywać Jastarni. Zdarza się, że do jednej wystawionej na przetarg działeczki startuje kilkunastu chętnych. Wtedy cena m kw. osiąga 500–600 zł.
Trzecią gminą, której przypadł we władanie kawałek półwyspu, jest Władysławowo. To ono zawiaduje najbardziej newralgiczną częścią helskiej kosy – od nasady przez Chałupy, niegdyś nadmorską stolicę golasów, obecnie deskarzy (windsurfing, kitesurfing). Ten fragment półwyspu jest najwęższy, wymaga największych umocnień, żeby bronić się przed naporem morza. Tu raczej trudno o tereny pod zabudowę. Wiele oporów budzą coraz bardziej zabetonowane kempingi, które zastąpiły sezonowe pola namiotowe. Pola pozwalały naturze odpocząć, kempingi już nie. Stąd niektórzy mówią o eksploatatorskim podejściu Władysławowa do półwyspu.
Szlabany w górę!
Pomiędzy Juratą a Helem były szlabany z posterunkami. Wojsko ograniczało rozwój turystyki w Helu. Na dobre zagościło ono tutaj w 1936 r., kiedy to prezydent Mościcki podpisał dekret ustanawiający w Helu Rejon Umocniony. Dekret oznaczał kres wczasowiska w postaci pensjonatów i domu zdrojowego, zbudowanego wcześniej na cyplu. Po wojnie, w latach 50. i 60. XX w., nawet krewni helan, mieszkający o kilka kilometrów stąd, musieli mieć przepustki, żeby odwiedzić bliskich. Do lat 70. sprawdzano dokumenty osób przybywających tu pociągami i statkami. Podróżnych wjeżdżających autobusami kontrolowano do końca lat 80. Dopiero 1 kwietnia 1995 r. zlikwidowano posterunki przy szlabanach wjazdowych.
Dowódca garnizonu miał w Helu status udzielnego władcy. Żeby tu kupić, wynająć albo otrzymać w spadku nieruchomość, trzeba było uzyskać jego zgodę. Jeszcze nie tak dawno helscy samorządowcy musieli walczyć o swą niepodległość przed Trybunałem Stanu. Zaskarżyli w 1999 r. nieżyciowe przepisy. I wygrali. Ale Sejm, zamiast zliberalizować prawo, jeszcze je zaostrzył w ustawie o uznaniu części Półwyspu Helskiego za obszar szczególnie ważny dla obronności kraju, przegłosowanej w lipcu 2002 r. W sukurs mieszkańcom Helu przyszedł ówczesny prezydent Aleksander Kwaśniewski – ustawy nie podpisał, skierował ją do Trybunału Konstytucyjnego. Efekt był taki, że trafiła do kosza.
Wtedy w Helu nie przypuszczano, że wojsko tak rychło odejdzie. Trwał kapitalny remont wojskowych bloków – były ocieplane, wymieniano okna, instalowano ekologiczne systemy grzewcze (baterie słoneczne oraz pompy cieplne). Teraz krążą dowcipy, że w armii to typowa kolej rzeczy – najpierw inwestycja, potem wyprowadzka.
28 grudnia 2006 r. została rozformowana 9 Flotylla Obrony Wybrzeża. W Helu pozostanie tylko „punkt bazowania dla jednostek Marynarki Wojennej”, czyli w przekładzie na język cywilów – mały porcik z obsadą 200–300 zawodowych żołnierzy. W związku z tym w ciągu jednego tylko 2006 r. liczba mieszkańców Helu zmalała z 4800 do ok. 4100. A podobno tych, którzy faktycznie tu mieszkają, jest jeszcze mniej. Część wojskowych emerytów przeprowadziła się do dzieci. Meldunek zachowują, żeby wykupić mieszkania, do których uzyskali prawo.
– Przez kilka najbliższych lat będziemy odczuwali brak wojska – powiada Mirosław Wądołowski, burmistrz Helu. Chodzi nie tylko o gminne dochody z podatków. Mniej mieszkańców to mniej
kupujących w sklepach, mniej korzystających z różnych usług, na przykład z lokali gastronomicznych. W Helu, w odróżnieniu od wybitnie sezonowej Juraty, sporo było restauracji czynnych przez cały rok. Kto wie, czy bez wojska wszystko to się utrzyma?
Ile na sprzedaż?
Socjolog prof. Jadwiga Staniszkis nabyła lokum od prywatnego właściciela. Na spółdzielcze mieszkanie zdecydował się aktor Olgierd Łukaszewicz. Miasto Hel ma coraz więcej fanów, którzy chętnie by tu coś kupili z myślą o letnim wypoczynku. Jakiś czas temu prasa doniosła, że samorząd przejął od Wojskowej Agencji Mieszkaniowej (WAM) wszystkie bloki wojskowe. Burmistrzowi na to wspomnienie skóra cierpnie. Wiadomość była nieprawdziwa, a magistrat przez kilka dni przeżywał oblężenie ze strony potencjalnych nabywców.
W wojskowych blokach jest ponad 770 lokali. Mieszka w nich prawie połowa helan. Mieszkania pozostają w gestii WAM. Trwa też batalia o to, co się z nimi stanie. Kto będzie mógł je wykupić po korzystnej cenie, kto będzie musiał się wyprowadzić, a kto dalej mieszkać w wynajmowanym? – WAM od początku istnienia sprzedała w kraju ponad 120 tys. mieszkań. Dlaczego w Helu nie sprzedała ani jednego? – zastanawia się Tadeusz Klajnert, emerytowany wojskowy zainteresowany wykupem.
Prywatyzacja jest w planie, ale przyjęto zasady, które mocno komplikują sprawę osobom uprawnionym do wykupu. Szukają one pomocy u posłów, rzecznika praw obywatelskich i wszystkich świętych. W listopadzie 2006 r. na spotkaniu z Jackiem Kotasem, wówczas prezesem WAM w Warszawie, dowiedzieli się, że jedynym wiarygodnym dokumentem jest „Wykaz kwater”, zaakceptowany przez MON i zamieszczony na stronach internetowych agencji. Wynika z niego, że wojsko potrzebuje w Helu 539 mieszkań (70 proc.). Nie wiadomo, dlaczego aż tylu, skoro wojskowych ma być 200–300. Zainteresowani wykupem skłaniają się ku teorii spiskowej. Te mieszkania to łakomy kąsek dla różnych notabli. Dlatego hamuje się prywatyzację. Ceny gruntu szybko idą w górę i niedługo ludzi, którzy mieszkają w owych blokach, nie będzie stać na wykup.
Andrzej Siemoński, nowo powołany dyrektor oddziału WAM w Gdyni, twierdzi, że wykaz kwater ma ulec zmianie. Większość helskiego zasobu WAM trafi do sprzedaży. Status kwater wojskowych zachowa 40–45 proc. lokali. Kiedy się to stanie i czy nowe ustalenia są ostateczne? Na to pytanie nie ma odpowiedzi.
Inwestorzy prą
Jednak przyszłość miejscowości to przede wszystkim tereny powojskowe. Łącznie ok. 80 ha. Gdyby policzyć po 600 zł za m kw., czyli według cen uzyskiwanych ostatnio w przetargach, wyszłaby kwota 480 mln zł. W grę wchodzą trzy superatrakcyjne lokalizacje: wspomniany już cypel z trzech stron oblany wodą, spora część portu wojennego – również z dostępem do wody, oraz kwartał po jednostce rakietowej w centrum miasta. Sam koniec cypla ma być wyłączony z inwestowania. Miasto zamierza przejąć go w użyczenie, żeby zadbać o usytuowane tam obiekty militarne. Bo militaria cieszą się sporym wzięciem. – Początek Polski będzie dostępny dla każdego, nie będzie zabudowany – zapewnia burmistrz Wądołowski. – Zrobimy ścieżkę militarną i ścieżkę przyrodniczą. To znaczy, że nie będzie zabudowywana najbardziej wysunięta część cypla.
Co innego port i centrum miasta. Do burmistrza Wądołowskiego codziennie zgłasza się średnio trzech chętnych, żeby zainwestować w to, co pozostanie po wojsku. Wieść gminna niesie, że wśród zainteresowanych są nazwiska z najwyższej biznesowej półki: Krauze, Kulczyk, Niemczycki. Jednak, niezależnie od siły inwestorskiego parcia, przekształcenie Helu z – jak go nazywano – republiki wojskowej w turystyczną mekkę będzie wymagało czasu. Niepotrzebne już wojsku nieruchomości pozostają w gestii Ministerstwa Obrony Narodowej. Rejonowy Zarząd Infrastruktury dopiero przygotowuje je do przekazania Agencji Mienia Wojskowego (AMW). Ta zaś z czasem, po kolejnych przygotowaniach, wystawi je na sprzedaż.
Plan dla plam
Samorząd będzie miał wpływ na wygląd powojskowych terenów tylko pośrednio, poprzez plan zagospodarowania przestrzennego i decyzje administracyjne, które z niego wynikną. Burmistrz Wądołowski kilkakrotnie spotkał się z kierownictwem AMW. Uzgodnili, że agencja nie ogłosi przetargów, dopóki miasto nie uchwali planu. Musi on dopiero powstać, bo dla samorządu tereny te stanowiły dotąd białe plamy. Jeśli Hel zabierze się za plan w 2007 r., jest nadzieja, że będzie gotowy pod koniec 2008. Do tego trzeba dodać rok, dwa lata na przygotowanie inwestycji. To znaczy, że pierwsze budowy ruszą nie wcześniej niż za 4–5 lat. Zanim powstaną apartamentowce, hotele, ośrodki odnowy biologicznej, miasto czekają lata chude.
Obecnie Agencja Mienia Wojskowego ma w Helu 7 nieruchomości o łącznej powierzchni ok. 14 ha. Na tych gruntach stoi ok. 50 różnego rodzaju budynków. W tym roku AMW zamierza przejąć dwie kolejne nieruchomości o łącznej powierzchni ok. 50 ha z 56 budynkami – 44 ha to właśnie teren portu wojennego. Reszta znajduje się w centrum Helu. Samego cypla w planach na 2007 r. nie ma.
– Wszystko będzie dobrze, jeżeli nie będą mieszali politycy i nie będzie zawirowań na stanowiskach w strukturach wojskowych – powiada burmistrz. Trochę jest niespokojny, bo słyszał, że każdy kolejny minister obrony może dojść do wniosku, że Hel jest jednak wojsku potrzebny. Wtedy żegnajcie turystyczne wizje.
A zawirowań personalnych mamy mnóstwo. Przyszedł nowy minister obrony. Odwołani zostali szefowie AMW, z którymi burmistrz uzgadniał plan działania. O wiceprezesie AMW można dziś pisać tylko per Krzysztof B., bo został aresztowany.
Z kolei prezes Wojskowej Agencji Mieszkaniowej awansował na wiceministra. Nie wiadomo, czy wraz z ludźmi nie zmienią się też koncepcje.
– Fundamentem powinny być plany zagospodarowania przestrzennego – podkreśla Jacek Kosmólski z Urzędu Morskiego w Gdyni, gdzie potencjalni inwestorzy również zasięgali języka. – Byłoby źle, gdyby te tereny wystawiono na sprzedaż przed uchwaleniem planów. Niestety, w całej Polsce obserwuje się, że na obszarach o największej presji inwestorskiej gminy wolą podejmować decyzje cząstkowe, bez planów.
Dla burmistrza Helu najgorszą ewentualnością byłby brak działania ze strony wojska i jego agend. Tak było przez kilkanaście lat z 40-hektarową enklawą naprzeciwko ośrodka prezydenckiego Mewa, niedaleko Wojskowego Domu Wypoczynkowego Jantar. Miejscowi nazywają to miejsce strefą. Stacjonująca tu jednostka rakietowa wyprowadziła się na początku lat 90., a tereny po niej do dziś pozostają ogrodzone i niedostępne dla turystów. Ich właściciel – Lasy Państwowe – zażądał od wojska przywrócenia stanu pierwotnego. Wymaga to wydania kilku milionów złotych. Burmistrz Wądołowski widząc, że w strefie nic się nie dzieje, próbował zainteresować nią różnych wpływowych ludzi – posłów, ministrów obrony. Bez efektu. – Dla mnie to dziwne – powiada. – W ten sposób nikt nie ma pożytków, ani środowisko, ani państwo. A tam mogłoby powstać super SPA, zajmujące
20–30 proc. gruntów. Ten teren to perła.
We wrześniu 2006 r. zamiar przejęcia strefy zadeklarował w lokalnych mediach wspomniany już Krzysztof B., dziś już były wiceprezes AMW: „Wiemy – przekonywał – że sąsiedztwo rezydencji na pewno podniesie cenę, a my przecież musimy patrzeć na to przez pryzmat kiesy, czyli interesu Skarbu Państwa”. „Już teraz mówi się o helskiej transakcji stulecia” – donosił „Dziennik Bałtycki”.
Perła do lasu!
Chyba się jednak nie dowiemy, ile złotych za m kw. warte jest mieszkanie przez drogę z prezydentem RP. Latem 2006 r. w pobliskim WDW Jantar wypoczywał Radosław Sikorski, wówczas minister obrony. Czy dostrzegł stamtąd ową perłę, której przyszłość niepokoiła burmistrza Helu? Jesienią 2006 r. podjął decyzję, której burmistrz raczej się nie spodziewał: – Dzięki łaskawości pana ministra dostaliśmy środki na rekultywację – relacjonuje kmdr Marek Radomski, szef Rejonowego Zarządu Infrastruktury w Gdyni. – Zależy nam, żeby strefa jak najszybciej wróciła do właściciela. Prawdopodobnie stanie się to w 2007 r. Część budynków już została wyburzona.
Burmistrz Helu nie wydaje się uszczęśliwiony: – Dla mnie – stwierdza – to głupia decyzja, wydawać tyle pieniędzy, kiedy można tam było zrobić coś pięknego.
Trudno mówić o głupocie. Raczej o zwycięstwie innych racji niż ekonomiczne. Ochrona przyrody kosztuje. Minister postanowił zwrócić strefę naturze. Burmistrz jednak przypuszcza, iż nie chodziło o przyrodę, ale o bliskość ośrodka prezydenckiego.
Bliskość nader umowną, zważywszy że ośrodek prezydencki zajmuje ok. 100 ha. Gospodarz i jego goście na brak intymności nie mogą narzekać. Rezydencja składa się z części mieszkalnej i rekreacyjnej (basen, sauna, gabinet odnowy biologicznej, kort tenisowy). Za kadencji Aleksandra Kwaśniewskiego w 2002 r. wzniesiono tu wieżę przypominającą latarnię morską, z salą kominkową na szczycie. Poprzednia para prezydencka, wypoczywając w Mewie, zaglądała czasem do miasteczka. Prezydent karmił foki, otwierał różne obiekty. Prezydentowa zachodziła na lody do kawiarni Słoneczna, patronowała miejscowemu Letniemu Festiwalowi Muzyki Kameralnej. Gdy prezydent przyjmował w Mewie głowy państw, burmistrz Wądołowski witał w Helu dostojników jako gospodarz terenu.
Jak się to teraz odbywa, nie wie. Prezydentowa Kaczyńska objęła po poprzedniczce patronat nad helskim Festiwalem Muzyki Kameralnej. Przespacerowała się też po mieście z jego włodarzem. Ale prezydent Kaczyński nie pojawił się w Helu ani razu. Burmistrz jest dobrej myśli: – Poprzedni prezydent też potrzebował dwóch lat, zanim otworzył się na sprawy miasta.
Burmistrza bardziej uwiera fakt, że spora część Polski myśli, iż Mewa należy do Juraty. Tak uparcie pisze prasa, ulegająca mitowi ekskluzywnego sąsiedztwa. Protesty nie na wiele się zdają. Hel musi wypracować własny, powojskowy wizerunek. Czy zdoła?
– Helanie – powiada doktor Krzysztof Skóra – na razie marzą, żeby mieć taką samą lampę, taką samą ławkę, jak mają w Trójmieście. Tymczasem w turystyce nie ma nic cenniejszego niż oryginalność i naturalność. Hel, dotąd przygaszony przez obecność wojska, teraz dostał szansę. Ale musi pójść inną drogą niż reszta półwyspu. Kłopot w tym – jaką?